Nie przegap
Strona główna / Dlaczego? / Ograniczyć albo nie ograniczyć – oto jest pytanie.

Ograniczyć albo nie ograniczyć – oto jest pytanie.

Ograniczyć albo nie ograniczyć - oto jest pytanie.
Za siedmioma górami, za siedmioma lasami w dalekich zakątkach nieznanej i nieokiełznanej, jeszcze wtedy, Europy były sobie drużyny, które zrzeszały niemal wyłącznie piłkarzy danego kraju, z jakiego drużyna się wywodziła. Oczywiście, jest w tym wiele przesady, ale od czasów, kiedy faktycznie tak było, dzieli nas już przynajmniej dobra dekada. Nikt już nie zwraca uwagi na to, jakiej narodowości jest nowy cel transferowy. Bo i po co? Są pieniądze, można kupować kogo się chce. Inna sprawa, jaki ma to wpływ na charakter drużyny, a – patrząc panoramicznie – nawet na kadry narodowe. Dlatego właśnie kwestia ograniczenia możliwości kupowania zawodników spoza kraju, który reprezentuje dany klub, coraz częściej dostarcza wielu ożywionych dyskusji, które niekoniecznie są szukaniem dziury w całym.

Róbcie cokolwiek byle było dobrze.

Chciałoby się powiedzieć: Ograniczać, czy nie ograniczać? Oto jest pytanie. Pozornie szał na rynku transferowym zawsze dostarcza wielu emocji, tylko czy powinny być one pozytywne? Z punktu widzenia kibiców na pewno tak, chociaż o gustach się nie dyskutuje. Są zwolennicy drużyn, które dysponują szeroką kadrą piłkarzy danego rodzimego kraju – na przykład zwolennicy tego, by Manchester United był w pełni (albo prawie w pełni) angielski. Są z kolei także zwolennicy tego, by piłkarze występujący w drużynie grali jak najbardziej finezyjnie – pięknie dla oka, przyjemnie dla duszy, niezależnie od tego, z jakiego kraju pochodzą. Taka sytuacja bliska jest z kolei na przykład kibicom Arsenalu, który w kadrze ma Anglików jak na lekarstwo. Ale okiem kibica nie przedstawia to złożoności problemu – bo oko kibica to tak naprawdę sama „estetyka kibicowania”: każdemu odpowiada co innego i każdy jest tak naprawdę szczęśliwy, gdy drużyna osiąga pożądane efekty. Nieważne, kto dla niej walczy, ale ważne jak walczy. To dla kibica byłoby na tyle. I chyba słusznie.

„Z dzieciakami nic nie wygrasz”.

Problem zaczyna się na szczeblu wyższym. Niedawno szeroko w tym temacie wypowiadała się była gwiazda Manchesteru United, Lee Sharpe:

Ciężko 17-letnim chłopakom rywalizować z piłkarzami z zagranicy, którzy w wieku ok. 24-25 lat mają doświadczenie w piłce, bo jedli chleb z niejednego pieca. (…) Gdy jesteś już gotowy, by zrobić kolejny krok, manager nie wystawi ciebie do składu, bo trzeba osiągnąć sukcesy.

W dalszej części wypowiedzi Lee zwrócił uwagę na to, jak ciężkie czasy czekają kadrę Anglików. I ma rację – wróćmy znów na nasze podwórko: Manchester sprowadza sobie Berbatowa, bo jest dobrym doświadczonym piłkarzem. Ale teraz przydałoby się wskazać kogoś z rezerw, Anglika najlepiej, który będzie mógł być choćby potencjalnym jego następcą. Częstokroć tworzy się tu „czarna dziura”, a kibice widząc jakieś dziwne, nieznane nazwisko łapią się za głowę myśląc „Kto to jest?!”. Swego czasu w United była już sytuacja, w której jak mantrę powtarzano Fergusonowi, że „z dzieciakami nic nie wygra”. Ale to czarnowidztwo było bezpodstawne, a graczom takiego formatu jak Giggs, jak Neville, jak Beckham pozwoliło rozwinąć skrzydła w pełni, wzbijając się na pozycję, którą w tej chwili mamy okazję podziwiać. To z kolei zaprowadziło w niedługim czasie tychże zawodników do kadry.

Marazm kadrowy…

Sprowadzanie zatem coraz to nowych gwiazd do składów tworzy lukę na skalę reprezentacji narodowej. Reprezentacja bowiem cały czas zasilana jest tymi samymi piłkarzami, od lat cały czas tymi samymi i to tylko dlatego, że selekcjonerzy nie są w stanie wyłapać nowych młodych talentów. W tej kwestii wypada jedynie poprzeć stanowisko Seppa Balttera:

Sepp BlatterJeżeli masz jedenastu obcokrajowców w drużynie, to nie jest to dobre zjawisko dla rozwoju piłki nożnej, czy dla wychowywania młodych piłkarzy.
Sepp Blatter

Zjawisko to staje się nagminne. Przyczyn jest zaś wiele – albo zawodnicy są tak dobrzy, że warto ich „ściągnąć” – jak na przykład Cristiano Ronaldo, albo tani w utrzymaniu i mogą zagwarantować w jakiś sposób… uniknięcie strefy spadkowej w lidze. Tu jednak bardzo łatwo można się przeliczyć, a najlepszym przykładem na to są zapędy „brazylijskiej” swego czasu Pogoni Szczecin, która dostarczała powodów do śmiechu jeszcze tak niedawno, stając się właściwie drugą reprezentacją Brazylii (oczywiście głęboko rezerwową, a i to miano jest zbyt wyniosłe na tamtych piłkarzy). Bo choć z kadrą Polski od pewnego czasu nie jest za dobrze, to jednak nikt nie zagwarantuje, że zamiast południowoamerykańskiej kolonii, w Szczecinie nie wyrósłby jakiś talent na miarę Kuby Błaszczykowskiego. Swoją drogą takich Błaszczykowskich z pewnością w 4. lidze biega kilkunastu, ale właśnie przez ten szał transferowy i konieczność odnoszenia sukcesu od zaraz nie ma możliwości ich „wyłowić”. Miejsce zabierają poniekąd piłkarze typu Arboledy (świetny piłkarz jak na polskie realia) czy Rogera Guerreiro.

Regulacje cały czas są wprowadzane na przykład w lidze niemieckiej, odkąd wszyscy – i związek, i kluby, i piłkarze, i trenerzy, i cały pozostały niemiecki piłkarski świat – oznajmili, że chcą zmienić to, co w przyszłości może zagrozić osłabieniem kadry narodowej. Oni również doszli do tego, że znaczące osłabienie wpływu młodych, utalentowanych piłkarzy, może się bardzo źle odbić w skali narodowego sportu u naszych sąsiadów.

Dura lex, sed lex.

Pojawiają się więc pytania ze strony zwolenników pomysłu: Dlaczego tak po prostu nie może być? Dlaczego regulacji nie można wprowadzić? Odpowiedzi znajdujemy w tematyce ogólnospołecznej, dotyczącej ogólnych regulacji prawa pracy w Unii Europejskiej. Nikt nikomu nie może zabronić pracować w innym kraju. W tych czasach, kiedy rynek pracy jest na tyle swobodny, że nie ma ograniczeń narodowościowych, wprowadzenie zakazu pracy obcokrajowców w klubach piłkarskich jest niemożliwe w realizacji. W jednym z artykułów przeczytałam:

Baltter chciałby, by w wyjściowej „jedenastce” w każdej europejskiej lidze było co najmniej sześciu zawodników z danego kraju i co najwyżej pięciu obcokrajowców. (…) Wydaje się to jednak mało prawdopodobne, bowiem jest to niezgodne z przepisami UE, która na pewno zrobi wszystko, by nie dopuścić do ograniczenia możliwości zatrudniania zagranicznych piłkarzy.

Stanowisko Blattera obecnie podtrzymuje oczywiście Michel Platini. Z jednej strony wobec przepisów ogólnie obowiązujących na terenie Unii Europejskiej nie można mieć pretensji do ich stanowiska. Wydaje się, że problem ten nie powinien być (i fizycznie nie może być) rozwiązany przez odgórny przepis. Jednakże na pewno przy odrobinie dobrej woli każdego, kto problem zechciałby zrozumieć, udałoby się w jakiś sposób rozwiązać tę kwestię. W tym wypadku wystarczy chcieć, aby móc.

Róbmy swoje – czyli pecunia non olet.

Nie pozostawia jednak wątpliwości to, że klub operujący niebotycznymi pieniędzmi nie będzie prawdopodobnie stosował się do żadnych – czy to indywidualnych, czy to odgórnych – restrykcji. Nie będzie, bo na takim poziomie liczą się przede wszystkim pieniądze, a tych nie dostarczy lojalność wobec piłkarzy rodzimej narodowości. To znaczy nie dostarczy przynajmniej u początków wprowadzania młodziaka do profesjonalnej, ogranej już na szczeblu międzynarodowym drużyny. Trzeba inwestować, by zbierać jeszcze większe kokosy – dlatego też polityka transferowa klubów nie skupia się na tym, kto skąd pochodzi, ale na tym, kto jak bardzo jest dobry i na kogo ich stać. Jest to stanowisko w pełni zrozumiałe.

Globalizacja futbolu.

Dochodzi jeszcze jedna kwestia, ale bardziej zahaczająca o sferę estetyki futbolu. Chodzi o zacieranie się charakteru poszczególnych lig, o ich indywidualność i wyjątkowość. Kiedyś obserwując mecz pomiędzy drużynami, na przykład Manchesterem United i Juventusem Turyn, dało się wyczuć różnicę stylów, która bywała w niektórych wypadkach wręcz kolosalna. Stopień zalewania rynków ligowych przez piłkarzy innych narodowości, wprowadza do klubów zupełnie inny styl. Kiedyś piłkarz musiał przystosować się do drużyny, inaczej mógł się pożegnać z regularnymi występami w składzie. Teraz coraz częściej jest na odwrót – wielokrotnie manager sprowadzający swojego nowego, świetnego pupila, próbuje ustawić drużynę pod jego styl. Na szczęście zdarza się to jeszcze niezwykle rzadko, ale tendencja ta staje się powolutku niepokojąca. Najważniejsze jednak pozostaje zacieranie się tożsamości drużyn – dałoby się wymieć choćby kilka klubów Premier League, które zaczynają odstawać od twardego, angielskiego stylu, który to prezentowany był jeszcze tak niedawno, choćby w latach ’80-’90 XX wieku.

Nadszedł już czas na zmiany.

Problem wydaje się być teoretycznie nie do rozwiązania. Praktycznie jednak po wielu rozmowach na pewno udałoby się uzgodnić coś, co zadowoli i jedną, i drugą stronę. Ale trzeba rozmawiać, bo o tym akurat warto rozmawiać. Żeby zilustrować skalę problemu tak na sam koniec warto zaznaczyć, że w półfinałach Ligi Mistrzów edycji 2007/2008 były trzy drużyny, angielsko-angielski finał został wygrany przez Manchester United, a Anglicy nie zakwalifikowali się do Euro 2008. Przykład Anglii niemal idealnie ilustruje tutaj cały problem braku młodych, perspektywicznych i głodnych sukcesów piłkarzy, których nie są w stanie (przynajmniej póki co) zastąpić „starzy wyżeracze”.
Tylko czy faktycznie można zabronić klubom wydawać pieniądze, które zarabiają, na poszczególnych zawodników? Czy w tych czasach komukolwiek wypada i można cokolwiek dyktować? Czy powinno się? Czasami trzeba posłużyć się dyktaturą, mocno tupnąć, by ocalić coś od zagłady. Taką metaforyczną zagładę mogą ponieść oczywiście niektóre reprezentacje narodowe, jeśli regulacje nie zostaną wprowadzone. Tylko właśnie – czy kogokolwiek to tak naprawdę interesuje?

Przewiń na górę strony