Nie przegap
Strona główna / Anglia, Francja, Grecja, Czechy, Polska, Rosja

Anglia, Francja, Grecja, Czechy, Polska, Rosja

Sorry, że tak późno, że tak długo musieliście czekać na tekst po meczu Polska v Rosja. Niestety, ale po tym spotkaniu nie zdecydowałem się, aby od razu zarwać pół nocy na przygotowanie wpisu, a dziś rano musiałem iść do roboty, w której nie mam specjalnie możliwości rozpisywać się w spokoju na piłkarskie tematy. Czas znalazłem dopiero, po szybkim obiedzie i nieszczęśliwie kosztem dzisiejszych meczów (tzn. z transmisjami uruchomionymi w drugim oknie i z komentarzem nieustannie zachęcającym mnie do wciskania [Alt] + [Tab]). Aby zrekompensować Wam długie oczekiwanie, nie będzie to zwykły pomeczowy felieton. Mam nadzieję, że Wam się spodoba.

Na spotkanie Anglii z Francją spóźniłem się m.in. ponieważ w poniedziałek po pracy pojechałem prosto do Galerii Dominikańskiej, do Nike’a*, bo za wszelką cenę chciałem uniknąć sytuacji, gdy po koszulkę reprezentacji Polski poszedłbym dopiero po tym szlagierze i musiałbym obejść się smakiem, ponieważ wszystkie zostałyby uprzednio wykupione. Muszę przyznać, że miałem nosa, bo już na miejscu okazało się, że na sklepowym wieszaku wisiała ostania we Wrocławiu eSka, a eMek nie było wcale (producent nie był przygotowany na taki popyt i rodacy szybko opróżnili magazyny, także nie ma nawet czego dowozić). Ponieważ już kilka lat temu zaplanowałem, że zakupię trykot kadry na EURO, długo nie wahałem się z wydaniem mojej krwawicy i kupiwszy koszulkę z błogą świadomością, że jestem przygotowany na wtorkowe, piłkarskie zmagania pospieszyłem na wspomniany wcześniej mecz, do którego swoje 3 pensy dorzucił także Przemek.

Drugim założeniem jakie zrobiłem, gdy Platini ogłosił Polskę i Ukrainę organizatorami Mistrzostw Europy w 2012 roku, było to, że zapuszczę na tę okazję symboliczne, solidarnościowe wąsy budowlańca. Przeczytałem kiedyś, że w kraju na Wisłą jest największy odsetek osób z wąsem w Europie, dlatego uznałem, że właśnie w ten sposób będę solidaryzował się z naszą reprezentacją. Nie czuję już zatem potrzeby, aby malować sobie flagi na twarzy (i całe szczęście, bo w jakiś sposób, w przeciwieństwie do zapuszczenia wąsa**, uznałem to za obciach, którego udało mi się uniknąć).

Czeskie dwa do jednego

Wczoraj wziąłem wolne, żeby bez stresu, natomiast już w koszulce z logotypem PZPN na piersi (ale także orzełkiem) przygotować się na wieczorno-nocne emocje. W jakiś niesamowity sposób, na skutek szeregu błędnych decyzji oraz problemów logistycznych wraz z rodziną, którą zabrałem mecz (wspominałem już, że udało mi się kupić 4 bilety na spotkanie nr 9, czyli zmagania pomiędzy Grecją a Czechami?) na Stadionie Miejskim we Wrocławiu zjawiliśmy się za pięć dwunasta, czyli innymi słowy tuż przed pierwszym gwizdkiem sędziego.

Grecka wyspa na stadioniePrzed spotkaniem było mnóstwo dywagacji, jaki wynik byłby najkorzystniejszy dla Polski, oraz którą z ekip ewentualnie powinniśmy wspierać dopingiem. Nasze wątpliwości szybko jednak zostały rozwiane, bo z Czechami grającymi tak, jak w ciągu pierwszych 6 minut wczorajszej rywalizacji, nie mieliśmy większych szans. Muszę zatem przyznać, że na stadionie czułem się w mniejszości, ponieważ z wyjątkiem skromnej, zapewne kilkutysięcznej grupy Greków, cały obiekt wspierał naszych południowych sąsiadów. Nie zdziwiłbym się wcale, gdyby zajmowali oni połowę trybun, ale też gros Polaków trzymał za nich kciuki (de facto siedzący przed nami Ślązak, po pierwszej połowie postanowił udać się na Strefę kibica i wychodząc zdjął koszulkę Czech, pod którą znajdował się przygotowany strój Polski).

Atmosfera na stadionie była przednia i przesympatyczna, a jedynie goście z Hellady mogli czuć się nieco wyobcowani, gdy najpierw niemalże wszyscy wokół nich świętowali dwie szybko strzelone bramki, a potem jeszcze bawili się w najlepsze. W ogóle szybko ustawiona pierwsza połowa ubiegła pod znakiem dobrej zabawy na trybunach, przy odgłosach bębnów i śpiewach Czechów („Cze-chi [klask – klask – klask], Cze-chi [klask – klask – klask]”, w rytm znanej w Polsce przyśpiewki „Pol-ska [klask – klask – klask], Pol-ska [klask – klask – klask]”, do której wraz z braćmi krzyczałem jednak „Re-mis [klask – klask – klask], re-mis [klask – klask – klask]”, który moim zdaniem najbardziej urządzał naszą reprezentację). Do zabawnej sytuacji doszło jeszcze, gdy w pewnym momencie kibice zaczęli robić meksykańskie fale. Dwie i w dodatku poruszające się w przeciwnych kierunkach. Eksperyment zakończył się roztrzaskaniem tychże fal u wybrzeża wysepki greckich przyjezdnych. Niestety poza tym pierwsza połowa była nudnawa.
Druga połowa również mnie nie zachwyciła (szczególnie, że moje nadzieje co do bezbramkowego remisu i dużej liczby czerwonych kartek okazały się płonne), ale jest też w tym część mojej winy. Od momentu zakończenia pierwszego meczu Polaków tak bardzo nie mogłem doczekać się kolejnego ich spotkania, że nie byli w stanie zadowolić mnie nawet najwięksi piłkarscy wirtuozi, i (co już bardziej zrozumiałe) póki co żaden mecz na Mistrzostwach nie wzbudził we mnie takich emocji, jak gdy po murawie biegają biało-czerwoni.

Nie tylko ja chyba byłem rozczarowany drugą połową, z której odnotować wystarczy klops Czecha, po którym Grecy zdobyli kontaktową bramkę, oraz moje zaskoczenie ilekroć najwyższy chyba na boisku Samaras dośrodkowywał, zamiast samemu szukać okazji, wbiegając w pole karne (jak można było przegrać zremisować z tak słabo grającymi Grekami?). Stadion opuściliśmy chwilkę przed ostatnim gwizdkiem, ponieważ czekała nas jeszcze spora droga do znajomych, u których mieliśmy oglądać drugie spotkanie.

Wojna polsko rosyjska pod flagą biało-czerwoną

Nie wiem, co dokładnie wydarzyło się wczoraj na ulicach i mostach Warszawy, ale z pewnością było to wszystko do przewidzenia. Uważam, że absolutnie nie można traktować tego jako usprawiedliwienia dla idiotów, którym trafiła się okazja do stoczenia kolejnej polsko-rosyjskiej bitwy, ale po to wymyślono „profilaktykę”, aby nie prowokować takich sytuacji. Cheerleaderki w strojach Polski, Czech, Grecji i BrazyliTrochę nie jestem w stanie rozumieć jak (znając historyczne antagonizmy pomiędzy Polską, a Rosją) można było dopuścić do sytuacji, w której Rosjanie świętowali swoje Święto Narodowe w naszej stolicy, i od samego początku było to proszenie się o kłopoty. Mi osobiście, z definicji, Rosjanie w niczym nie przeszkadzają, przyznam natomiast, że sam nie chciałbym oglądać prowokacyjnych transparentów i zachowań (a bardziej podejrzewam niż wiem, że takie z pewnością też się zdarzały) i nie wyobrażam sobie, aby np. Francuzi świętowali zdobycie Bastylii na ulicach Londynu (niestety Olimpiada zaczyna się 13 dni za późno, abyśmy mieli okazję przekonać się jakby to mogło wyglądać). W żadnym wypadku nie można jednak akceptować przemocy jako sposobu na nawiązanie kontaktu, ponieważ o wiele bardziej skuteczny jest w tej materii dialog.

Tymczasem jechaliśmy ciągle na miejsce, gdzie mieliśmy oglądać drugi grupowy pojedynek naszych „orłów”, słuchając jednocześnie radiowej transmisji ze stadionu. Ku naszemu rozczarowaniu nie dość, że komentator, o dziwo, skupiał się głównie na dzieleniu się ze słuchaczami swoimi przemyśleniami, z rzadka jedynie opisując boiskowe wydarzenia, to dodatkowo po kilku minutach audycja została przerwana, aby zaprezentować jeden z utworów U2. Wyłączyliśmy radio, aby przez chwilę pozostać w niepewności, ale po jej minięciu siedzieliśmy już przed telewizorem.

Przed konfrontacją z Rosjanami martwiłem się o wynik i obawiałem się, czy taktyka obrana przez Franciszka Smudę zda egzamin. Polacy prezentowali się na tle rywali całkiem nieźle, niestety wbrew zapewnieniom Mirosława Trzeciaka o naszej przewadze przy stałych fragmentach, Dzagoev zgubił Piszczka i nie pozostawił żadnych szans Tytoniowi. Biało-czerwoni jednak się nie poddali i wytrwale walczyli o odrobienie strat. Ku radości kibiców stwarzali sobie kolejne sytuacje, aby w końcu, w 57. minucie Jakub Błaszczykowski strzelił gola, którego nie powstydziłby się żaden piłkarz. Niestety naszym nie udało się zdobyć drugiej bramki i obie ekipy zadowoliły się (co najlepiej widać było w końcówce, kiedy Polacy mając piłkę na wysokości pola karnego rywali, wycofali ją szybko do bramkarza) remisem. Uzyskany rezultat jest istotny z psychologicznego punktu widzenia, jednak właściwie dopiero zwycięstwo dawałoby awans w przypadku nieprzegrania ostatniego meczu, więc szkoda, że nie powalczyliśmy o drugą bramkę do samego końca.

Polska v Czechy

Podczas pomeczowego wywiadu widać było wielkie emocje, które towarzyszyły naszemu selekcjonerowi, ale jego reakcja na krytykę, choć zrozumiała, była przesadzona. Krytyka nie zawsze jest przecież złośliwie wycelowana w jego osobę i szczerze wierzę, że w tym wypadku wynikała z troski o dobro reprezentacji oraz korzystny rezultat w następnym spotkaniu. Kadra musi przecież znaleźć odpowiedzi na takie pytania jak to, jakim ustawieniem wyjść przeciwko Czesi grali u siebieCzechom (co z lewą pomocą?) i jak poprawić grę defensywy, która wczoraj prezentowała się momentami wyśmienicie, ale ograniczała się też tylko do wykopywania piłki jak najdalej od swojej bramki i, gdzie ewidentnie rozczarowuje Boenisch (a i tak nie zastąpiłbym go Wawrzyniakiem). Osobną kwestią jest również to, czy do składu powrócić powinien Wojtek Szczęsny, który tracił formę pod koniec sezonu i zawinił przy bramce dla Greków, czy wystąpić powinien Przemysław Tytoń, który z kolei poza obronionym rzutem karnym (co zawsze jest też w dużej mierze kwestią przypadku) nie musiał wykazywać się specjalnie swoimi umiejętnościami. Bramkarz PSV Eindhoven nie popełnił jednak chyba żadnego wartego odnotowania błędu, dlatego należy pozwolić mu bronić, aż do finału EURO2012.

Gdyby Mistrzostwa Europy zostały zorganizowane wspólnie przez Niemcy i Czechy, to z całą pewnością mecze grupowe i tak rozgrywane byłyby we Wrocławiu. Historyczna stolica Śląska przez lata była pod panowaniem władców Polski, ale też Prus i właśnie Czech, i z pewnością stawka spotkania oraz bliskość granicy dadzą się we znaki a wielu naszych południowych sąsiadów odwiedzi nas w najbliższą sobotę. Jestem jednak przekonany, że Tomáš Rosický i spółka na stadionie nie będą się tu czuć jak u siebie w domu, ale i tak najważniejsze jest to, abyśmy to my świętowali awans po zakończeniu grupowych zmagań.

* Artykuł zawierał lokowanie produktu.

** Hidden bonus track:


Przewiń na górę strony