Manchester United pokonując Blackburn na wyjeździe wykorzystał potknięcie rywala zza miedzy i powiększył swoją przewagę w tabeli do pięciu punktów. Podopieczni Manciniego niespodziewanie zremisowali bowiem na swoim terenie z Sunderlandem czym znacznie utrudnili sobie drogę do mistrzostwa Anglii.
1. Mecz z Blackburn nie był łatwy dla Czerwonych Diabłów. Mimo, że podopieczni Fergusona szybko zdominowali przeciwnika i zepchnęli go do obrony, to nie potrafili przełożyć przewagi na trafienia. Dodatkowo, atakując sporą liczbą zawodników, goście narażali się na kontry Rovers i kilka razy pod bramką de Gei zrobiło się naprawdę groźnie. Jednak okazało się, że doświadczenia i zimna głowa w każdej boiskowej sytuacji (o czym mówił niedawno w wywiadzie Rio Ferdinand) po raz kolejny zadecydowały o tryumfie Manchesteru. Dwie bramki w ostatnich dziesięciu minutach spotkania przesądziły o tym, że trzy punkty pojechały na Old Trafford, a w perspektywie wyścigu o mistrzostwo dały United cenną zaliczkę nad lokalnym rywalem.
2. Po poprzednim, przegranym przez Manchester 2-3 spotkaniu z Rovers kozłem ofiarny okrzyknięto Davida de Geę. Hiszpan był według komentatorów zbyt słaby na fizyczną walkę w Premier League, a jego błędy tak częste, że dalsze wystawianie go w składzie przez Sir Alexa ocierałoby się o sabotaż. Nieco ponad cztery miesiące później sytuacja wychowanka Atletico Madryt uległa diametralnej zmianie. Seria świetnych występów spowodowała wzrost pewności siebie, a w nielicznych elementach gry, z którymi ma on jeszcze problemy, widać wyraźny progres. Najlepszym tego przykładem jest postawa De Gei w poniedziałkowy wieczór. Gdyby nie jego trzy kapitalne interwencje, Czerwone Diabły mogły równie dobrze wyjeżdżać z Ewood Park na tarczy. To on utrzymał zespół w grze w trudnym momencie, pozwalając kolegom z pola dokończyć dzieła w końcówce meczu. Wydaje się, że okres aklimatyzacji jest już za Hiszpanem, a jego obecna forma nie będzie podlegała większym wahaniom.
3. Ustawienie, w jakim podopieczni Fergusona wyszli na murawę, bardzo długo nie dawało pozytywnych rezultatów. Taki stan rzeczy wynikał z niemal całkowitego odpuszczenia ataków lewą flanką. Przez to, że nominalnie grający na tej pozycji Rooney, bardzo często schodził do środka pola (zresztą z marnym skutkiem), Evra pozostawał bez wsparcia i był z łatwością powstrzymywany przez obrońców Blackburn. Z tego powodu rozgrywający świetne spotkanie Scholes kierował większość piłek na prawą stronę do Valencii, co wykluczało efekt zaskoczenia i znacznie ułatwiało pracę defensorom gospodarzy. Wydaje się, że Ferguson zbyt późno zorientował się w tym stanie rzeczy, bowiem dopiero od wejścia Younga, gra United stała się bardziej kombinacyjna, dzięki czemu w końcu udało się przełamać zasieki podopiecznych Steve’a Keana. Ustawienie z trójką środkowych pomocników może się sprawdzić, gdy Czerwone Diabły rozgrywają mecz z silniejszym przeciwnikiem, natomiast z rywalem takim jak Rovers było sporym utrudnieniem.
4. Kolejne bardzo dobre spotkanie zagrał Antonio Valencia. Ekwadorczyk był głównym motorem napędowym zespołu, wszystkich jego rajdów i dośrodkowań nie sposób zliczyć. Przez większą część meczu gorzej było z ich precyzją, przez co napastnicy United jedynie z rzadka zagrażali bramce Robinsona. Koledzy nie przestawali jednak wierzyć w byłego piłkarza Wigan i wciąż dogrywali do niego piłki, a ten odpłacił się z nawiązką w 81. minucie, piekielnie mocnym uderzeniem, pokonując golkiper gospodarzy. Chwilę potem do trafienia dołożył asystę i znowu to głównie dzięki jego umiejętnościom i determinacji Czerwone Diabły mogły się cieszyć ze zwycięstwa. W formie w jakiej obecnie znajduje się Ekwadorczyk nie ma chyba na angielskich boiskach obrońcy, który byłby go w stanie powstrzymać, o czym będzie można się przekonać w następnych kolejkach Premier League.
5. Bardzo słaby mecz rozegrał w poniedziałkowy wieczór Chicharito. Meksykanin marnował świetne sytuacje strzeleckie, notował sporo strat, a nawet miał problemy z podstawowymi elementami piłkarskiego rzemiosła, takim jak przyjęcie piłki. Trudno powiedzieć co stało się z Hernandezem na przestrzeni kilkunastu miesięcy, ale nie jest to już ten sam goleador, który niezależnie od rangi przeciwnika i prestiżu rozgrywek, pokonywał kolejnych bramkarzy bez większego trudu. Teraz ruchy Chichy wydają się dużo bardziej ociężałe, a z gry uleciał dawny polot. Trudno powiedzieć, czy to syndrom drugiego sezonu, który dotyka wielu obcokrajowców na angielskich boiskach, czy wina zwiększonej pracy nad masą mięśniową, co musiało przełożyć się na utratę szybkości, widać jednak wyraźnie, że w obecnym sezonie po murawie biega inny napastnik niż rok wcześniej. W następnych spotkaniach miejsce Meksykanina zajmie najprawdopodobniej Welbeck, a Javier będzie musiał się pogodzić z rolą super rezerwowego.
