Nie przegap
Strona główna / Manchester United / Stało się – grzęda jest nasza!

Stało się – grzęda jest nasza!

Stało się - grzęda jest nasza!
Trudno było nie zacząć świętowania już tydzień temu, gdy eksplodujące Old Trafford obwieściło światu zwycięstwo nad Chelsea. Teraz, gdy żadna siła nie może nam już wyrwać dziewiętnastego w historii mistrzostwa Anglii, wypada kontynuować fetę i wraz z piłkarzami skakać pod niebiosa, sławiąc Manchester United. I niech ten stan trwa jak najdłużej, z małą przerwą na mecz z Barceloną.

Mecz, który ostatecznie przypieczętował mistrzostwo do wielkich spotkań nie należał. Pomimo prowadzenia Blackburn, nie najlepszej postawy Tomka Kuszczaka i ogólnej ospałości jakoś nie martwiłem się o końcowy rezultat. Karny słusznie podyktowany za faul na Hernandezie, a przede wszystkim pewne jego wykorzystanie autorstwa Wayne’a Rooneya pozwoliły na iście katalońskie klepanie piłki w poprzek boiska w końcówce czasu przeznaczonego na grę.

Po gwizdku kończącym spotkanie nastąpiły szał radości, śpiewy, tańce, hulanka, a w niektórych przypadkach może i swawola. Świętują piłkarze, sztab szkoleniowy, kibice zgromadzeni na Ewood Park, w pubach, na redlogowym czacie, a w pomeczowym studiu Sky Sports Gary Neville i Dwight Yorke siedzący obok broniącego przez 11 lat barw Liverpoolu Jamiego Redknappa. Radość jest ogromna, wszak tytuł mistrzowski w sezonie 2010/2011 posiada szereg cech szczególnych.

19

Z dniem wczorajszym Manchester United zostaje bezsprzecznie najbardziej utytułowanym klubem w Anglii. Co wszyscy doskonale wiemy, Czerwone Diabły strącili ze słynnej pieprzonej grzędy Liverpool FC – dzielną ekipę, która od zawsze w następnym sezonie pokaże, gdzie jest ich miejsce. Z niecierpliwością czekam na bezpośrednie spotkanie obu drużyn na Anfield Road, dokąd fani z Manchesteru przybędą ze scouserowskim zaproszeniem z lat dziewięćdziesiątych pod pachą.

12

Tyle mistrzowskich tytułów ma w swoim dorobku Ryan Giggs, a zarazem i Sir Alex Ferguson. Największy trener w historii brytyjskiego futbolu zdobył cztery razy więcej tego typu trofeów niż, nie wiedzieć czemu, porównywany z nim Arsene Wenger. Obaj manchesterowi weterani mogą pochwalić się liczbą mistrzostw trzykrotnie przewyższającą analogiczną wielkość w przypadku zestawianej z United Chelsea FC. Z kolei Walijczyk bije na głowę inne współczesne legendy – Raula Gonzaleza (6 triumfów w La Liga), Paolo Maldiniego (7 Scudetto), Olivera Kahna (8 razy na szczycie Bundesligi), Sidneya Govou (7 mistrzostw Francji), Stevena Gerrarda (nie będę się pastwił). Nie przychodzi mi do głowy nikt współczesny mojej osobie, który z jednym klubem osiągnąłby na znaczącej coś w świecie krajowej arenie tyle, co nasz czarodziej. I to jeszcze nie jest koniec.

4

Bądź co bądź, po raz czwarty w swojej karierze triumf w Premier League świętuje Tomasz Kuszczak. Nie było dotychczas Polaka, który, stojąc na bramce, zbliżyłby się do wychowanka Śląska Wrocław w tej materii. Świadomość, że wszystko to osiągnął dzięki byciu rezerwowym, nie umniejsza jego zasług, szczególnie z naszego, polskiego punktu widzenia. Biorąc pod uwagę pozostałe klubowe trofea, mierzą się z nim Jerzy Dudek (Hiszpania, Anglia, Holandia) czy Józef Młynarczyk (Portugalia), chociaż na ich korzyść działa fakt występowania w pierwszym składzie swoich teamów. Tomek powinien więc mieć w głębokim poważaniu wszelkie opinie ekspertów o rzeczonym braku ambicji i zadowalaniu się ochłapami za plecami Edwina van der Sara.

1

Nasz wspaniały Groszek, skromny chłopak z Meksyku rzucony na głębokie wody okazał się jednym z najważniejszych ogniw United w dobiegającym końca żywota sezonie. Chris Smalling, młody Anglik, który nieoczekiwanie śpiewająco zdał egzamin w niełatwej roli zastępcy jedynych w swoim rodzaju stoperów z Old Trafford w newralgicznych momentach sezonu. Łączy ich obu śmiałe posunięcie Sir Alexa Fergusona. Nie bacząc na niesymetrycznie ułożone brwi komentatorów, Szkot zakontraktował ich obu i latem zeszłego roku dołączyli do drużyny. Boss, miast dać czas na poznanie realiów gry na najwyższym poziomie, rzucił młodziaków na głębokie wody. Efekt jest taki, iż bez tych panów Manchesteru United w chwili obecnej sobie nie wyobrażam, a najlepszą dla nich nagrodą zdaje się być właśnie mistrzostwo Anglii jako zapowiedź przyszłych triumfów pod wodzą Sir Alexa Fergusona.

Ta liczba odnosi się również do innego przedstawiciela fergusonowej układanki. Niegdyś nazywany nadzieją angielskiej piłki i legendą Liverpoolu. Zagubiony w madryckim Realu postanowił wrócić do Anglii, dzięki czemu wylądował w Newcastle. Następnie chciał wrócić do Scouserów, „lecz swoi go nie przyjęli”, więc skorzystał z oferty Czerwonych Diabłów i po dwóch latach ma okazję podnieść w górę wymarzone trofeum przewidziane za zwycięstwo w najsilniejszej lidze świata. Do Hiszpanii odchodził, by w końcu wygrać coś z najwyższej półki, cieszy zatem niezmiernie, iż ten wielce utalentowany, lecz niezwykle pechowy zawodnik nareszcie sięgnie po jedno z najpoważniejszych trofeów. A że będzie to równoznaczne z wyprzedzeniem właśnie Liverpoolu w ilości zdobytych majstrów, dodaje niezbędnego w takich momentach pikantnego smaczku.

Na przekór wam!

Wbrew tym, którzy wytykali zależność od formy jednego zawodnika i innym oceniających skład na podstawie braku głośnych nazwisk, wczoraj właśnie ci piłkarze dowiedli swojej wartości. Również specjalisty wieszczące wczesną jesienią nieunikniony sukces liderującej w owym czasie Chelsea niech się wstydzą – Diabły rozniosły niebieskich w trzech z czterech bezpośrednich konfrontacji, a więc także przy bezstronnym sędziowaniu w Lidze Mistrzów. Na koniec zostawiam sobie ichmościów z FA niby tylko przypadkiem gnojących United z prawa i lewa – mission failed, morons!

Grzęda jest nasza!

Pozostała jedna kolejka Premier League. Koronowane Diabły mogą jeszcze walnie przyczynić się do konkretnych kluczowych dla ligi angielskiej rozstrzygnięć. W starciu z Blackpool Sir Alex zapewne wystawi rezerwy, by najmocniejszych oszczędzać na bogów gry w poprzek futbolu oraz dać pograć tym rzadziej występującym. Zobaczymy pewnie Owena, Gibsona, Browna, a kto wie czy nie Lindegaarda. I tu zaszokuję – nie miałbym nic przeciwko, byśmy ten mecz najzwyczajniej w świecie przegrali. Może to być warunek konieczny dla utrzymania lubianego przeze mnie Blackpool FC, które, jak mało który beniaminek, dodaje kolorytu Premiership. Wystarczy spojrzeć na ich trenera, by przyznać mi rację…

Cokolwiek by się jednak nie stało, radujmy się!
A ty, ludu kataloński, drżyj!

Przewiń na górę strony