Nie przegap
Strona główna / Manchester United / We’ll never die

We’ll never die

We'll never die
To, co jest niezwykłe z punktu widzenia kibica Manchesteru United, to fakt, że poznając niesamowitą historię tego wielkiego klubu, stale może się przekonywać o jego wyjątkowości. Tak jak w przypadku katastrofy w Monachium w 1958 roku, która pochłonęła życie zawodników, których, gdyby przeżyli, moglibyśmy zapewne teraz śmiało nazywać legendami United. Ludzka śmierć, zwłaszcza przedwczesna, w kwiecie wieku, zawsze jest tragedią, z którą trudno jest się pogodzić, aby jednak zrozumieć, co ta tragedia oznaczała dla Manchesteru United, trzeba uzmysłowić sobie jak wyglądała sytuacja klubu w sezonie 1957/58, tuż przed katastrofą.

W tamtych latach Manchester United Sir Matta Busby’ego był drużyną wiodącą prym w lidze angielskiej, twardo walczącą o trzeci z rzędu tytuł mistrza Anglii, będącą również ostatnim zdobywcą Charity Shield. United byli na fali dzięki serii 11. meczów w lidze bez porażki. Czerwone Diabły odrabiały wówczas przewagę do lidera tabeli – drużyny Wolverhampton Wanderers, która stopniała do 6 punktów. W FA Cup United również radzili sobie bardzo dobrze, mając mierzyć się w półfinale z drużyną Sheffield Wednesday, na drodze do drugiego z rzędu finału tych rozgrywek. W Pucharze Europy (będącym odpowiednikiem obecnej Ligi Mistrzów) United dotarli do ćwierćfinału i po pierwszym meczu, wygranym 2:1  na Old Trafford, byli już myślami przy, mającym się odbyć niedługo na terenie rywali, rewanżu. Jednak przed kolejnym meczem w europejskim pucharze, Czerwone Diabły czekała jeszcze bardzo trudna przeprawa na Highbury…

Ostatni mecz na angielskiej ziemi przed wyjazdem do Belgradu

Niecały tydzień przed katastrofą lotniczą, 1 lutego 1958 roku United rozegrali rewelacyjny ligowy szlagier, pokonując na Highbury Arsenal 4:5. Zwycięstwo tym cenniejsze, że szkocki szkoleniowiec United, Matt Busby, postanowił dać odpocząć kilku kluczowym zawodnikom jak skrzydłowy David Pegg, Johnny Berry oraz Liam Whelan, aby byli oni gotowi na rewanżowy mecz ćwierćfinałowy Pucharu Europy z Czerwoną Gwiazdą w Belgradzie. Kapitanem United w tym meczu był Roger Byrne, który pełnił tę rolę już od trzech sezonów, jeden z tych, którzy zginęli zaledwie kilka dni później. Pierwszą bramkę tamtego meczu zdobył następny zawodnik, któremu przyszło wkrótce potem przedwcześnie odejść z tego świata, jedna z najjaśniejszych postaci United tamtego okresu – Duncan Edwards. Była to typowa bramka Edwardsa, grającego na pozycji pomocnika, który słynął z atomowego uderzenia. W tym przypadku było ono tak silne, że mimo interwencji, bramkarz Arsenalu musiał skapitulować. Warte odnotowania jest to, że Duncan, mimo statusu gwiazdy, miał jedynie 21 lat. Dzięki wyśmienitej formie prezentowanej w United, zagrał dla Anglii już osiemnastokrotnie, a jego gol był 19. trafieniem dla United w sezonie. Mecz okazał się być prawdziwym klasykiem, w którym walczący do końca Arsenal dobił ostatecznie dopiero rewelacyjny napastnik United – Tommy Taylor, autor dwóch bramek (111. oraz 112. w barwach klubu), w tym tej decydującej o ostatecznym zwycięstwie. Dla wspomnianych strzelców bramek były to ostatnie gole w ich życiu, stanowiące swojego rodzaju epitafium dla „The Busby Babes”, ponieważ w rewanżowym spotkaniu z Czerwoną Gwiazdą w Belgradzie, bramki dające United awans do półfinału Pucharu Europy (w którym jak się później okazało los skierował ich na AC Milan) strzelali już Bobby Charlton oraz Dennis Viollet, którym udało się przeżyć katastrofę.

Skutki tragedii

Katastrofa odebrała życie siedmiu zawodnikom United, wśród których byli: Geoff Bent, Mark Jones, Roger Byrne (kapitan zespołu, któremu nie było dane dowiedzieć się, że niedługo zostanie ojcem), Eddie Colman, Mark Jones, David Pegg, Tommy Taylor i Liam „Billy” Whelan, kolejną ofiarą został Duncan Edwards (do tamtej chwili najmłodszy reprezentant Anglii), który umarł wskutek odniesionych obrażeń dwa tygodnie później a urazy dwóch kolejnych zawodników: Johnnyego Berry oraz Jackie Blanchflowera, spowodowały, że musieli oni przedwcześnie zakończyć karierę. Trener United, Matt Busby, znalazł się w szpitalu w stanie ciężkim. Wszyscy zawodnicy odnieśli mniej lub bardziej poważne obrażenia i nie byli zdolni do gry. Najlepsza drużyna Anglii ostatnich lat, która rzucała wyzwanie także najlepszym drużynom na starym kontynencie, z dnia na dzień znalazła się w całkowitej rozsypce…

Kiedy cały Manchester okrywał się żałobą, wciąż niepewny los czekał ofiary katastrofy przebywające w szpitalu. Do miasta dotarła smutna wiadomość o śmierci nadziei angielskiej piłki – Duncana Edwardsa, a Matt Busby był bliski śmierci, otrzymując ostatnie namaszczenie dwa razy, zanim rokowania stały się bardziej obiecujące. Wszyscy spodziewali się, że lista ofiar może w każdej chwili wydłużyć się o kolejne nazwiska.

Starcie z rzeczywistością

W najtrudniejszej chwili w całej barwnej historii Manchesteru United, próby zapanowania nad zaistniałym chaosem podjął się asystent Busby’ego, Jimmy Murphy, który nie poleciał do Belgradu ze względu na pobyt w Cardiff, ponieważ godził on pracę w klubie z obowiązkami selekcjonera reprezentacji Walii. Musiał on skompletować skład na nadchodzący półfinał FA Cup z Sheffield z zawodników głębokich rezerw oraz najzdolniejszych młodych zawodników akademii. Niektórzy zawodnicy, którzy przeżyli katastrofę nie odnosząc poważnych urazów, jak Bobby Charlton, fizycznie byli zdolni do gry, ale mając w pamięci niedawny dramat, nie byli w stanie wybiec na boisko, zasiedli jednak na trybunach Old Trafford. Sparaliżowani powagą sytuacji i atmosferą żałoby na trybunach mistrza Anglii, piłkarze Sheffield przegrali z całkowicie inną drużyną United, niż ta, którą wcześniej pokochali kibice z Old Trafford, aż 3:0 i Czerwone Diabły sensacyjnie awansowały do finału FA Cup. Później nie było już tak łatwo, pomimo tego, że władze angielskiej federacji piłkarskiej zdecydowały się poczynić wyjątek i zezwolić klubowi na dokonywanie transferów poza okienkiem transferowym, United byli jedynie cieniem drużyny, która od trzech sezonów dominowała w rodzimej lidze. Cień tragedii ciążył mocno nad klubem z czerwonej strony Manchesteru i coraz częściej pojawiały się głosy, że ten już się nie podniesie. Nie był to jednak koniec wielkiego Manchesteru United.

Współczucie dla rozbitego tragedią w Monachium mistrza Anglii okazywali, z małymi wyjątkami, wszyscy na Wyspach Brytyjskich, ale nie tylko. Po zwycięskim remisie „Busby Babes” w Belgradzie, w półfinale Pucharu Europy United mieli mierzyć się z drużyną AC Milan, która okazała w pierwszym meczu wielki gest solidarności, desygnując do gry jedenastkę złożoną z zawodników rezerwowych. Jednak w rewanżu nie było już taryfy ulgowej i United przegrali dwumecz z mistrzem Włoch stosunkiem 2:5. Do końca sezonu drużynie Murphy’ego udało się zwyciężyć w lidze zaledwie jeden raz i ostatecznie Manchester United, zamiast walczyć o trzecie z rzędu mistrzostwo, zakończył sezon na dziewiątej pozycji, przegrywając również w finale FA Cup z drużyną Boltonu 2:0.

Tworzenie historii

Finałowy mecz FA Cup, mimo że przegrany, miał jednak wymiar symboliczny, ponieważ, po długim okresie rekonwalescencji, do United powrócił jego trener i mentor – Matt Busby i poprowadził drużynę pierwszy raz od pamiętnego meczu z Czerwoną Gwiazdą. Powrót do pracy nie był łatwy dla szkockiego szkoleniowca, który bardzo mocno przeżył śmierć swoich podopiecznych. Dochodząc do zdrowia w Szwajcarii, Matt Busby zaszył się z dala od całego świata, myśląc o skończeniu z piłką nożną, jednak dzięki żonie wyszedł z głębokiej depresji i odnalazł znowu w sobie motywację i miłość do tego sportu.
Od kolejnego sezonu Busby rozpoczął trudne zadanie budowania drużyny od początku. Jego powrót wlał nadzieję w serca tych, którzy przeżyli i byli zdolni do gry. Okazał się być prawdziwym przywódcą, który zjednoczył znowu serca i umysły swoich podopiecznych. Przywrócenie dawnej chwały nie było jednak zadaniem łatwym, ponieważ poziom ligi podniósł się jeszcze bardziej i do głosu dochodziły drużyny Tottenhamu oraz Ipswich Town, kolejno zdobywając mistrzostwo Anglii. Liderami drużyny stali się młodzi zawodnicy jak Bobby Charlton, mimo ogromnego talentu, nie do końca przygotowani do nowej roli. United musieli zainwestować, decyzja o sprowadzeniu młodych zawodników, którzy dawali nadzieję na przyszłość, nie zmieniła jednak natychmiastowo oblicza, przeciętnie prezentującego się, United.

The Red Devils

Matt Busby, poza odpowiednim podejściem do młodych zawodników, których wychowywał na gwiazdy, okazał wyjątkowy dar rozpoznawania talentu, czego dowodem było sprowadzenie do klubu z Old Trafford m. in. Dennisa Law oraz Paddy’ego Creranda. Kiedy dwaj wymienieni zawodnicy rozwijali swoje umiejętności, pod okiem legendarnego trenera dorastała też kolejna generacja młodych piłkarzy, z których największym talentem okazał się George Best. Zadebiutował on w barwach United w wieku lat siedemnastu i stał się istną sensacją, rozgrywając w tym sezonie 26 spotkań i strzelając 6 bramek. Busby, widząc rosnącą siłę Manchesteru United, zadecydował, że dotychczasowy przydomek: „The Busby Babes” (Dzieciaki Busby’ego) jest zbyt „miękki” i będąc pod wrażeniem odnoszącej sukcesy w latach 30-tych drużyny rugby z Salford, która grała w czerwonych strojach, nadał po raz pierwszy swojej młodej drużynie budzący respekt przydomek – „The Red Devils” Wkrótce potem herb klubu oraz szaliki kibiców zostały wzbogacone o wizerunek diabła, który stanowi symbol klubu do dnia dzisiejszego.

Rok 1963 okazał się przełomowy i przyniósł pierwszy klubowy sukces od czasu tragedii w Monachium. Zabójcze trio: Charlton, Law oraz młodziutki Best, wspomagane przez solidną linię defensywną, od której Busby zaczynał budować zespół, budziło respekt w całym kraju. Czerwone Diabły zdobyły sobie szacunek i prawo do noszenia tego nowego, groźnie brzmiącego przydomku, przez pamiętne zwycięstwo w finale FA Cup z drużyną Leicester City 3:1. W kolejnym sezonie United udowodnili, że nie był to jednorazowy przebłysk formy. Eksplozje talentu Besta oraz Lawa, który zdobył aż 46 bramek we wszystkich rozgrywkach, a także stała wysoka forma Bobby’ego Charltona, sprawiły, że United zakończyli sezon na drugiej pozycji, by w kolejnym sięgnąć po mistrzostwo, dzięki lepszemu bilansowi bramkowemu od Leeds. Proces odbudowy został zakończony a United porównywano do feniksa, który odradza się z popiołów. Jedynymi zawodnikami w tej drużynie, którzy pamiętali tragedię w Monachium, byli: napastnik Bobby Charlton oraz środkowy obrońca i weteran drużyny, Bill Foulkes, który przejął opaskę kapitańską, wypełniając lukę, jaką pozostawił tragicznie zmarły, Roger Byrne.

Epilog?

W kolejnych latach drużyna Busby’ego kontynuowała świetną passę, udowadniając tym, którzy wcześniej ich skreślili, że nawet wielka tragedia jaka wydarzyła się w Monachium, nie jest w stanie złamać ducha tak wielkiego klubu, jakim jest Manchester United. Najlepsze miało jednak dopiero nadejść, ponieważ United nie tylko powstali z martwych, ale także podjęli misję podboju Europy, przerwaną w tak straszny sposób po meczu w Belgradzie, dającym awans do półfinału Pucharu Europy. W kolejnym sezonie, po odzyskaniu mistrzostwa, United pokrzepieni sukcesem Sir Bobby’ego Charltona w Mistrzostwach Świata, sięgnęli po Puchar Europy. Stawiając po drodze czoła Górnikowi Zabrze, w półfinale pokonując sam Real Madryt, a w finale – Benficę Lizbona, w której szeregach grał wówczas genialny Eusebio. Mecz finałowy do 90 minuty pozostawał nierozstrzygnięty, ponieważ utrzymywał się remis 1:1. W końcówce, szansę na zwycięstwo Benfici zaprzepaścił wspomniany Eusebio, który zmarnował jedenastkę (brzmi znajomo?), jednak przeznaczenie najwyraźniej było tego wieczoru po stronie United. Po 90 minucie strzelali już tylko zawodnicy Busby’ego, by w dramatycznych okolicznościach Manchester United ostatecznie zwyciężył 4:1. Zwycięstwem tym uczczono 10. rocznicę monachijskiej tragedii, a Matt Busby, rok po swoim podopiecznym Bobby’m Charltonie, został uhonorowany tytułem szlacheckim Imperium Brytyjskiego.

To właśnie niezłomny duch, zaszczepiony zawodnikom przez Sir Matta, sprawił, że drużyna zdołała powrócić do ścisłej czołówki światowego futbolu. Pomimo że w drużynie byli już tylko dwaj zawodnicy, którzy przeżyli katastrofę, to jednak niezłomny duch i świadomość, że grają dla tych, którzy zginęli, towarzyszył także nowym i dorastającym w klubie zawodnikom. Manchester United znany jest dzisiaj z niesamowitych powrotów, jednak największy z nich miał miejsce bezpośrednio po tragedii, która tak mocno dotknęła ten klub. Duch Manchesteru United przetrwał do dzisiaj i nadal jest w stanie sprawić, że United są w stanie obrócić porażkę w zwycięstwo. Dziedzictwo Sir Matta Busby’ego kontynuowane jest przez Sir Alexa Fergusona, który, mimo że przegonił wielkiego poprzednika pod kilkoma względami, to jednak nigdy nie musiał stawić czoła takiemu strasznemu przeciwnikowi jak Sir Matt i oby nigdy nie musiał.

Niestety Sir Matt Busby już odszedł, ale zawsze blisko United pozostaje Sir Bobby Charlton, sympatyczny, elegancki staruszek, którego kamery czasami wychwytują na trybunach Old Trafford. To on jest teraz aniołem na ramieniu tego klubu i to on po raz pierwszy użył określenia „Theatre of Dreams” (Teatr Marzeń), które oficjalnie zostało drugą nazwą Old Trafford. Spotyka się z zawodnikami przy okazji rocznicy monachijskiej tragedii, przekazuje swoje wspomnienia i odczucia, by wszyscy, którzy grają teraz z diabłem na koszulce, wiedzieli jaki to honor i co oznacza bycie częścią tego klubu. To właśnie ze względu na takich ludzi jak on, United znajduje sobie sympatię kibiców nie tylko w Anglii, ale na całym świecie. Manchester United jest klubem niepowtarzalnym, jedynym w swoim rodzaju, z piękną doniosłą historią, który pozostaje wierny pięknym tradycjom i zawsze walczy do końca. Czuję się dumny mogąc nazywać siebie kibicem Czerwonych Diabłów.

Przewiń na górę strony