Nie przegap
Strona główna / Manchester United / I wszystko jasne

I wszystko jasne

I wszystko jasne
Jeśli ktoś jeszcze miał złudzenia, powinien się ich pozbyć. Sukcesów w tym sezonie już nie będzie. Nasz występ przeciwko Bayernowi Monachium utwierdza mnie w przekonaniu, które głęboko skrywane tliło się w głowie przez ostatnie kilka tygodni, iż wiosna roku pańskiego 2010 będzie dla Czerwonych Diabłów czasem postu, zawiedzionych ambicji i pytań „Co dalej?”. Skąd zatem ten dekadencki nastrój?

Poziom…

… Wisły na Żuławach. Nie inaczej. O ile w latach ubiegłych graliśmy naprawdę dobrze, o tyle od jakiegoś czasu nasz styl (pardon, jego brak) mówi sam za siebie. Trudno, aby drużyna, od której mniej efektownie gra tylko reprezentacja Polski, miała inne niż matematyczne szanse na sięganie po laury w ostatecznym rozrachunku. Bredzę? Wystarczy przypomnieć sobie męczarnie z Wolverhampton, gdzie od nieszczęścia uratował nas Scholes. Dalej, widzimy mecz na Reebok Stadium z Bolton Wanderers. Ktoś, kto nie widział transmisji lub chociażby skrótu, patrząc na wynik, wzruszy ramionami i powie: „jest dobrze”. Nie jest, gdyż po raz kolejny nie zasłużyliśmy na zwycięstwo. Kupa szczęścia przy znakomitych sytuacjach gospodarzy oraz, jak zwykle, gol samobójczy zapewniły nam 3 punkty, z których dumni być nie możemy. Oczywiście, pokonaliśmy również Liverpool, jednak wynik ten zawdzięczamy w równej mierze sędziemu (karny i brak czerwonej kartki dla Fletchera) oraz nieporadności The Reds, szczególnie Fernando Torresa mającego możliwość uciszenia trybun Teatru Marzeń.

Wayne

Stało się to, czego wszyscy po cichu się obawialiśmy. Nasza opoka w osobie Wayne’a Rooneya doznała urazu i najprawdopodobniej zarówno arcyważne spotkanie z Chelsea, jak i rewanż z Niemcami będzie oglądać z wygodnego krzesełka loży Vipów na Old Trafford. Nie od dziś wiadomo, jak ważną częścią zespołu jest Wazza. Nie przesadzę, jeśli stwierdzę, iż zarówno Steven Gerrard, jak i Fernando Torres znaczą mniej na Liverpoolu niż Roo dla nas. Gdyby nie on, w chwili obecnej okupowalibyśmy trzecią pozycję czując na plecach oddech Tottenhamu Hotspur i Manchesteru City. Nie mówiąc już o odpadnięciu w 1/8 finału Ligi Mistrzów. Kto zatem przy absencji Owena będzie w stanie aplikować bramki rywalom z najwyższej półki? Osamotniony Berbatow? Wracający po długiej przerwie zagubiony Macheda czy niepewny Diouf? Nawet jeśli Rooney powróci szybciej niż się spodziewamy – czy będzie w stanie grać na swoim poziomie? Czy sportowiec ze świeżym urazem może dać z siebie niezbędne w takich, a nie innych okolicznościach 100%? Pytania niestety należą do zbioru retorycznych.

Rywale

Zacznijmy od Premiership. Już w sobotę nasze miejsce w szeregu powinni pokazać nam piłkarze Chelsea FC. The Blues potrafią gromić nawet bez swojego supersnajpera Drogby, co udowodnili kilka dni temu w potyczce z Aston Villą. Morale tej drużyny wzrosło po ostatnim występie, minikryzys minął – teraz może być tylko lepiej. Na drodze stoi co prawda Manchester United, ale to nie jest drużyna mogąca na dobre zagrozić niebieskiej dominacji. Na dodatek prowadzi ich świetny Carlo Ancelotti, podczas gdy diabełków trenuje Sir Alex Ferguson – geniusz, jednakże momentalnie bez pomysłu na skuteczną grę swych podopiecznych. Obawiam się, że ten moment potrwa zdecydowanie dłużej niż 90 monachijskich minut.

Pozycję niżej znajduje się Arsenal. Team złożony z młodych, żądnych walki i trofeów, głodnych wilczków. Już w tych cechach upatruje przewagi Kanonierów nad Red Devils. Nie oszukujmy się – nasi idole stracili głód zwycięstw charakteryzujący ich jeszcze dwa lata temu, gdy sięgali po Puchar Europy. Świadczyć o tym może choćby skuteczna pogoń za uciekającą Barceloną przy stanie 0:2 we wczorajszej batalii. Nie sposób nie wspomnieć o łatwym, w porównaniu z naszym – wręcz banalnym terminarzu Londyńczyków. Jedynie The Citizens mogliby pokusić się o wysokie postawienie poprzeczki, jednak nawet oni dla rozpędzonej, czującej krew armii Arsene’a Wengera nie powinni stanowić poważnej przeszkody.

Wypada poruszyć kwestię Champions League. Dwa dni temu zdawać by się mogło, iż tylko słynna FC Barcelona jest w stanie pozbawić drużynę Czerwonych Diabłów pucharu. Mało kto przejmował się wylosowanym Bayernem. Dziś wątpię, aby United zdołali odrobić stratę z Allianz Arena (zwłaszcza wobec powrotu do składu Bawarczyków Arjena Robbena), nie mówiąc już o wyeliminowaniu w teoretycznym półfinale jednej z francuskich ekip. Dywagacje te w sumie i tak nie mają sensu, albowiem na chwilę obecną nie znajdziemy nikogo, kto skutecznie postawi się Dumie Katalonii z Messim na czele.

Zmęczenie

Powszechnie wiadomo, iż kluczem do sukcesy w końcówce sezonu jest szeroka ławka rezerwowych i rotacja w składzie. I tutaj różowo nie jest. Z powodów zdrowotnych wolne mają m. in. O’Shea, Hargeaves, Anderson, Owen i Wazza. Wymienność w ataku omówiłem wyżej, wróćmy do pomocy. Alternatywy dla linii wystawionej podczas wtorkowego wieczoru możemy szukać w Antosiu Valencii i Darronie Gibsonie. Liczmy się z tym, że oddział weteranów w składzie Neville-Scholes-Giggs nie wytrzymuje kondycyjnie trudów ponad 30 kolejek ligowych oraz występów w rozmaitych pucharach. Postawienie na kogoś z tej trójki wiąże się z dużym ryzykiem zjawiska zwanym potocznie oddychaniem rękawami, a na to w nadchodzących konfrontacjach pozwolić sobie nie można. Wychodzi na to, iż do ostatniego spotkania ze Stoke reprezentować Czerwień będzie niemal ta sama jedenastka. Wygląda to, mówiąc delikatnie, nieciekawie.

Wiara? Nadzieja? Nie teraz

Nadzieja matką głupich – mówi porzekadło. Trudno się nie z tym nie zgodzić. Teoretycznie, na zakończenie powinienem rozprawiać nad niezniszczalnym duchem Manchesteru United i nakazywać wiarę w nasze diabełki. Nie zrobię tego, ponieważ wolę twardo stać na ziemi i nie popuszczać wodzów fantazji. Wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazują na ostateczną klęskę MU. Zachęcam Was więc do pokory oraz godnego przyjęcia nadchodzących niepowodzeń z podniesioną głową, zamiast upartego powtarzania wyświechtanych formułek o walce do końca, piłce w grze czy dwóch* bramkach niczym nasi ukochani rywale z Merseyside, którzy jako jedyni mogą dostarczyć nam w sezonie 2009/2010 radości.

*O ile trzecia nie wisi w powietrzu

Przewiń na górę strony