Nie przegap
Strona główna / Liga Mistrzów / A jednak wygrali!

A jednak wygrali!

A jednak wygrali!
Po remisie 2:2 z Porto na Old Trafford niewielu lub może inaczej: nie wszyscy wierzyli, że awans do półfinału Ligi Mistrzów jest jak najbardziej realny. W końcu Porto pokazało się z dobrej strony i wydawało się, że grając na Estadio du Dragao będzie jeszcze mocniejsze. Cóż, nieraz mieliśmy okazję przekonać się, że futbol jest nieprzewidywalny… Czy ktoś przed meczem wpadłby na to, że już w 7. minucie Czerwone Diabły strzelą bramkę i taki wynik utrzyma się do końca, co pozwoli im w rezultacie awansować? Czy ktoś przypuszczał, że egzekutorem zostanie chimeryczny Cristiano Ronaldo, który ostatnio nie imponował formą?

Mecz w porównaniu do pierwszego spotkania nie stał aż na tak wysokim poziomie, niektórzy wręcz uznali go za słaby, co jest dla mnie jednak grubą przesadą. Początkowo to Manchester wyglądał, jakby grał u siebie. Dzięki celnym podaniom utrzymywał się długo przy piłce, groźnie atakował, nie pozwalał rywalowi na rozwinięcie skrzydeł. Efektem tego była cudownej urody bramka, którą z około 30. metrów strzelił niezawodny w ważnych meczach, jak się okazało, Cristiano Ronaldo. Z upływem czasu jednak Porto zaczęło się najpierw lekko, a potem coraz bardziej przebudzać i gra stała się bardziej wyrównana, ze wskazaniem nawet na Porto.

Jedynym problemem rywala pozostała nieumiejętność wykończenia akcji i niecelność przy większej liczbie wymienionych podań. Ataki kończyły się niecelnymi strzałami, bądź zamierały gdzieś przy linii pola karnego. O samym meczu właściwie nie ma co więcej opisywać, ponieważ był raczej wyrównany, z tym, że Porto ruszało jeszcze parokrotnie już w drugiej połowie do bardziej zmasowanych ataków, które z powodu braku precyzji czy pomysłu na strzał nie skutkowały jednak golami. Manchester też nie forsował bardzo tempa, raczej starał się utrzymywać długo przy piłce, wymieniając koronkowe podania, w myśl zasady: „Im więcej my przy piłce, tym mniej oni”. Przyniosło to zresztą efekt, bo wynik z 7.minuty utrzymał się już do końca meczu i tym samym Manchester wciąż ma szanse być pierwszym zespołem, któremu uda się obronić Puchar Ligi Mistrzów z poprzedniego roku.

A co właściwie wpłynęło na sukces podopiecznych sir Aleksa Fergusona? Czynników było kilka. Przede wszystkim wróciło dwóch ważnych dla United graczy, czyli Rio Ferdinand, bez którego MU straciło 11 goli i który zapewnia wielki spokój w szykach obronnych oraz Dymitr Berbatow, który wykonywał pożyteczną robotę na szpicy.

Po drugie zmanierowana gwiazdka, jak go niektórzy określają, a równocześnie najlepszy gracz świata, czyli Cristiano Ronaldo. Nie błyszczał w ostatnich spotkaniach i trafił ostatnio do trenera na tzw. „suszarkę”, która miała go przywrócić „do pionu”. I chyba taką funkcje spełniła, bo Cristiano miał wczoraj kilka okazji do strzelenia gola, a bramka która dała MU awans była majstersztykiem. Ba, „Krystyna” nie tylko dobrze grał, ale i nie grymasił, nie wywracał się pod wpływem jemu tylko znanych sił, znaczy się: był twardzielem!

Sprawa trzecia: niewątpliwie sir Alex Ferguson. To on tak zmotywował graczy, że nie mogli wypuścić z rąk takiej szansy, jaką jest awans do półfinału Ligi Mistrzów. Wiekowy w końcu trener pokazuje, że jeśli chodzi o trenowanie Manchesteru to jest zdecydowanie długowieczny i kierowanie tym klubem ciągle go kręci. Kolejna rzecz, która miała decydujący wpływ na wygraną i awans, to utrzymywanie się przy piłce. Może nie wychodziło idealnie w całym spotkaniu, ale jednak biorąc pod uwagę przebieg meczu – United zdecydowanie lepiej posiedli tę umiejętność, niż Porto. Aż przyjemnie było popatrzeć, jak gracze wymieniają między sobą np. 11 celnych podań (często z pierwszej piłki), a akcja rozwija się koronkowo. Po raz kolejny okazało się, że choć utrzymywanie się przy piłce nie gwarantuje sukcesu, to jednak w połączeniu z przemyślanymi akcjami, zakończonymi groźnymi strzałami, jest bronią w istocie zabójczą.

I wreszcie ostatni czynnik, ale niejako powiązany z poprzednim: gra Porto. Otóż to nie było to samo Porto, co przed tygodniem na Old Trafford. Dziwne, że grając u siebie, drużyna ta gdzieś zagubiła swój styl i pozwalała się momentami stłamsić (na własnym boisku!), a gdy nawet odzyskiwała pole gry, to czuło się, że nie wszystko wychodziło im najlepiej (i podejrzewam, że nie było to tylko efektem nieobecności pierwszego trenera na ławce). Cóż, wygrywa lepszy i to świetnie, że wygrał Manchester, ale w półfinale już czeka na niego Arsenal, który odprawił Villareal z kwitkiem, to znaczy wygrał u siebie 3:0. A przypomnę tylko, że 3 z 6 ostatnich meczów Manchester z Arsenalem przegrał. Nie będzie to zatem spotkanie łatwe i na pewno Manchester musi pokazać w nim lepszą formę niż wczoraj. Jednak awans do półfinału daje nadzieję, że to początek końca zadyszki MU, którą niektórzy chcieli już przeciągnąć do końca sezonu.

Przewiń na górę strony