Jeden ze słonecznych marcowych dni tego roku, luksusowa rezydencja w Pireusie. Dwóch starszych panów siedzi w fotelach na tarasie, palą kubańskie cygara i popijają greckie wino. Prowadzą żywą dyskusję.
– Jestem oficjalnym pełnomocnikiem polskiego klubu, Polonii Warszawa – powtarza młodszy z jegomości, a na jego twarzy pojawia się uśmiech.
– To nie ma problemu… wygląda na to, że dobiliśmy targu. Będę czekał, aż pieniądze wpłyną na konto – z ulgą odetchnął Socratis Kokkalis, właściciel greckiego Olympiakosu Piraeus.
– Jutro może się pan spodziewać całej kwoty, okrągłych €2,2 mln. Aha, i prosiłbym, aby pańscy klubowi księgowi odnotowali, że 40% praw do piłkarza należy do zarządu Polonii Warszawa. Jeszcze dzisiaj ich o tym poinformuję. Na pewno się ucieszą, że Archubi trafi do Polski. Będzie wielką gwiazdą – powiedziawszy to, Zahavi dopalił cygaro, wstał z fotela i udał się do wyjścia. Nareszcie udało mu się osiągnąć porozumienie z włodarzami greckiego klubu. Jeżeli wszystko pójdzie dobrze, jeszcze w tym tygodniu Rodrigo Javier Archubi wyląduje na lotnisku w Buenos Aires, a działacze Polonii o niczym się nie dowiedzą.
Tak mogła wyglądać jedna z rozmów Piniego Zahaviego, piłkarskiego superagenta i zarazem szarej eminencji współczesnego futbolu. To właśnie on stał za najdziwniejszym transferem w historii polskiej piłki nożnej. Transferem, to zbyt dużo powiedziane, bo sprawa utalentowanego argentyńskiego pomocnika Archubiego była dość zagmatwana. Zresztą, jak większość transakcji izraelskiego biznesmena. Przyjrzyjmy się jego życiu, poznajmy partnerów od interesów oraz kulisy wielkich finansowych operacji. Jednak, aby poznać bliżej tego jegomościa, cofnijmy się do samego początku, do czasów, kiedy Zahaviemu nawet nie śniło się, że kiedyś zostanie piłkarskim agentem. Dawno, dawno temu…
Zawsze chciałem być dziennikarzem
Pinhas Zahavi, bo tak brzmi jego pełne imię i nazwisko, przyszedł na świat w 1955 r. w małym miasteczku Ness Ziona, około 30 km na południowy wschód od Tel Awiwu oraz 10 km od Morza Śródziemnego. Wychowywał się wraz ze starszym rodzeństwem – dwójką sióstr oraz bratem, obecnie szanowanym chirurgiem. Rodzina posiadała pasmanterię, którą prowadził ojciec. W niespełna 10-tysięcznej mieścinie wszyscy się znali, co w przypadku Zahaviego zaprocentowało w przyszłości. Mały Pini zawarł tutaj swoją pierwszą poważną znajomość, choć wtedy nie mógł jeszcze wiedzieć, że nowy kolega Ya’akov Shahar zostanie w przyszłości jego najbliższym przyjacielem, a co najważniejsze właścicielem jednego z największych klubów w kraju – Maccabi Haifa. Shahar wspomina, że wraz z Pinhasem spędzali całe dnie kopiąc piłkę w pobliskim klubie, którego sekcję młodzieżową Zahavi trenował później przez dwa sezony. Ya’akov zaznacza również, że największą pasją Piniego, obok futbolu, było pisarstwo.
Pini szybko ukończył służbę wojskową i w wieku zaledwie 22 lat podjął pracę w gazecie „Hadashot Hasport”. Błyskawicznie został redaktorem naczelnym działu sportowego, który pod jego skrzydłami rozrósł się z dwóch kolumn do dziewięciu stron. Po kilku latach pracy Zahavi postanowił odejść do konkurencyjnego dziennika „Yedioth Ahronoth”.
Pierwsze interesy
Jeszcze będąc dziennikarzem, Pini zawarł swoją pierwsza transakcję. W 1979 r. Zahavi podczas jednego z wypadów na Wyspy Brytyjskie spotkał na lotnisku Heathrow członka zarządu Liverpoolu F.C. Petera Robinsona. W krótkiej rozmowie napomknął mu o Avi Cohenie, niezwykle utalentowanym zawodniku, który reprezentował barwy Maccabi Tel Aviv. Niebawem do Izraela przybyli angielscy skauci i w sporządzonych raportach zarekomendowali defensora ówczesnemu trenerowi Liverpoolu Bobowi Paisley’owi. Pinhas, który był głównym sprawcą głośnego transferu opiewającego na ponad £200,000, odebrał należne mu wynagrodzenie i choć był zadowolony z otrzymanej kwoty, na swoją kolejną transakcję czekał ponad 10 lat. A Avi Cohen po dwóch latach spędzonych na Anfield i zaledwie 18 rozegranych meczach wrócił do Izraela.
Do tego momentu traktowałem piłkę nożną tylko i wyłącznie jako piękną grę. Ten biznes pokazał mi, że na futbolu można też nieźle zarobić. Sądzę, że mogę nazwać siebie pierwszym agentem piłkarskim. To ja stworzyłem tę profesję.
Rok później Zahavi miał swój udział w wypożyczeniu pomocnika Barry’ego Silkmana do Maccabi Tel Aviv. Przeprowadzka Anglika do ekipy z izraelskiej stolicy wywołała burzę wśród działaczy sportowych i mediów, ponieważ zgodnie z prawem, w rodzimej lidze mogli występować tylko Izraelczycy. Pini udowodnił władzom, że Silkman ma żydowskie korzenie i piłkarz został uprawniony do gry. Z występów w drużynie z Tel Awiwu zrezygnował sam zawodnik, po tym jak dowiedział się, że ma obowiązek odbycia czteroletniej służby wojskowej. Barry wolał wrócić do Anglii i tam kontynuować swoją karierę. Transakcję można więc uznać za nieudaną, tym bardziej, że w związku ze sprawą angielskiego pomocnika Zahavi stał się obiektem nagonki ze strony mediów.
Wtedy wciąż byłem dziennikarzem. Wszyscy przeciwnicy, a było ich wielu, atakowali mnie za to, że sprzedaję i kupuję zawodników, więc przestałem pokazywać się jako piłkarski agent. Teraz żałuję, że tego zaniechałem. Wielu dziennikarzy handluje informacjami czy ludźmi, a ja zostałem o to oskarżony tylko dlatego, że robiłem to otwarcie.
W listopadzie 1981 r. piłkarska reprezentacja Izraela miała zmierzyć się w Belfaście z ekipą Irlandii Północnej w ramach eliminacji do Mistrzostw Świata. Zahavi, wówczas dziennikarz największej krajowej gazety, dzielił pokój hotelowy wraz z korespondentem izraelskiego radia Ha’aretz Yossim Melmanem.
– Nie rozumiem twojej koncepcji. Jak zamierzasz dorobić się na starość? – spytał Melman, nalewając sobie przy tym whisky do hotelowej szklanki.
– Yossi, powiem ci coś, jak kumpel kumplowi. Mam nadzieję, że to zrozumiesz – Pini odszukał pudełko z drewna cedrowego, wyjął cygaro, odciął kapturek, zapalił i kontynuował – i potraktujesz jako lekcję. Co kilka lat zmieniam pracodawcę, tym samym wyrabiam sobie nowe znajomości, a jednocześnie nie jestem od nikogo zależny. Wiem, że poradzę sobie w każdym nowym środowisku – dokończył i z uśmiechem popatrzył na swojego współlokatora.
Yossi gapił się bezwiednie w szklankę i mieszał zawartością. Zamyślony oznajmił – No dobrze, ale to nie gwarantuje ci finansowego sukcesu… – nie zdążył dokończyć, gdyż w słowo wszedł mu Zahavi – Słuchaj, kiedy przenosisz się z jednego miejsca na drugie, dostajesz rekompensatę i możesz liczyć na lepszą pensję w nowym miejscu pracy.
– Czyli przede wszystkim zależy ci na pieniądzach? – wypalił Melman.
– Oczywiście, a ty myślałeś, że chcę do końca życia być dziennikarzem? – zaśmiał się Zahavi. Yossi nie potraktował tego na serio, a powinien. Właśnie taki sposób na życie miał Pinhas.
Po czterech latach Zahavi przeniósł się do redakcji gazety Hadashot. Oficjalnie swoją karierę dziennikarską zakończył w 1988 r. W środowisku sportowych pismaków miał już wówczas wyrobioną markę, przez ponad 15 lat pracy poznał mnóstwo wpływowych ludzi i z większością z nich zawarł znajomość. Przez całe lata 80. organizował w Izraelu towarzyskie mecze piłkarskie, nawiązał kontakt z Graeme’em Sounessem, kapitanem Liverpoolu, oraz Kennym Dalglishem, menedżerem The Reds, których zapraszał na wakacje do popularnego kurortu Eilat. Dostarczał nawet izraelskie pomarańcze do Melwood, ośrodka treningowego graczy Liverpoolu. Teraz nareszcie był gotów przywdziać najdroższy garnitur, ciemne okulary i pokazać się światu jako agent piłkarski. Oczywiście z nieodłącznym cygarem w ustach.
Czas wziąć się do roboty
Swój trzeci transfer, tym razem już jako agent, Zahavi zaaranżował dopiero w 1990 r. Biznesmen zorganizował przeprowadzkę izraelskiego napastnika Ronnie’ego Rosenthala z belgijskiego Standardu Liege do Liverpoolu. Wcześniej zawodnik był przymierzany do ekipy Luton, ale Pini nie mógł osiągnąć porozumienia z klubowymi władzami i wtedy zadzwonił do niego Kenny Dalglish, wyrażając chęć ściągnięcia piłkarza na Anfield. Oferta opiewała na ponad milion funtów. Tym razem zawodnik pokazał, że Izraelczyk jednak potrafi – Rocket Ronny, jak nazywali go kibice, przez cztery lata wystąpił w 66 spotkaniach, zdobył 14 bramek i znalazł się na liście 100 Players Who Shook The Kop.
W 1992 r. Pini miał okazję do odświeżenia kontaktów ze swoim kolegą jeszcze z czasów dzieciństwa – Ya’akovem Shaharem. Znajomy biznesmen, właściciel świetnie prosperującej firmy z branży motoryzacyjnej, zdecydował się na przejęcie piłkarskiego klubu Maccabi Haifa. Zahavi, który był świetnie zorientowany w rodzimym futbolu, służył koledze radą w sprawach sportowych oraz biznesowych. Pod skrzydłami Shahara drużyna z Hajfy pięciokrotnie zwyciężała w krajowej lidze i jako pierwszy izraelski klub w historii dostąpiła zaszczytu występu w prestiżowej Lidze Mistrzów.
Zahavi jednak nie ograniczał się do działania tylko we własnym kraju, ale starał się również poszerzać swoje wpływy i znajomości w innych rejonach świata, szczególnie w Ameryce Południowej. Pini był agentem m.in. chilijskiego napastnika Marcelo Salasa i pośredniczył w rozmowach zawodnika z władzami Lazio Rzym. Ostatecznie wynegocjował kwotę odstępnego równą $18 mln, a piłkarzowi lukratywny kontrakt. W stolicy Włoch poznał się z Juanem Sebastianem Veronem, któremu w 2001 r. załatwił angaż w ekipie Czerwonych Diabłów. Suma, jaką włodarze United musieli wyłożyć za Argentyńczyka, sięgnęła £28 mln. Ile sam Izraelczyk zarobił na tych transakcjach, nie wiadomo, ale nie ulega wątpliwości, że nie były to grosze.
Podczas transferu izraelskiego pomocnika Eyala Berkovica z ekipy Southampton do West Hamu, Pini zetknął się po raz pierwszy z talentem Rio Ferdinanda, swojego późniejszego podopiecznego. Latem 1997 r., kiedy Zahavi dopinał na ostatni guzik transakcję opiewającą na £1,75 mln, wypatrzył ciemnoskórego obrońcę i już wtedy wiedział, że ten zawodnik ma przed sobą świetlaną przyszłość. Obaj panowie najwyraźniej przypadli sobie do gustu, ponieważ Pinhas został agentem Rio i pośredniczył w jego późniejszej przeprowadzce na Old Trafford.
Nigeryjski diament
W 1999 r. Zahavi ubił kolejny interes ze swoim kolegą Shaharem, właścicielem Maccabi Haifa. Pewnego wieczora Pini dostał cynk od swojego byłego klienta, a wtedy współpracownika, Barry’ego Silkmana, że w nigeryjskiej drużynie Julius Berger FC na ataku gra niezwykle utalentowany osiemnastolatek. Izraelski biznesmen nie zastanawiał się długo i zaprosił piłkarza na testy do klubu z Hajfy. Trenerzy, będąc pod ogromnym wrażeniem czarnoskórego napastnika, podpisali z nim kontrakt. Nigeryjczyk został wypożyczony do jednej z pierwszoligowych drużyn i już po pierwszym sezonie w Izraelu nie było osoby, która nie znałaby jego imienia. Gazety rozpisywały się o genialnym Yakubu. Kolejne dwa lata piłkarz spędził już w Maccabi Haifia, gdzie – regularnie strzelając – stał się bożyszczem kibiców, a w klubowej historii zapisał się jako najlepszy strzelec w europejskich pucharach (w 8 spotkaniach zdobył 7 bramek). Piłkarzem zaczęli interesować się europejscy potentaci i w 2003 r., dzięki pomocy Zahaviego i Silkmana, czarnoskórego zawodnika mieli okazję bliżej poznać kibice Premiership. Yakubu przeprowadził się do ekipy Pompey i od tego czasu regularnie co dwa lata zmienia klubowe barwy. Mając zaledwie 25 lat zmieniał klub czterokrotnie, zawsze za kwotę większą od poprzedniej. Trzeba dodać, że na każdej z tych przeprowadzek zarobili jego agenci. W grę wchodzą naprawdę spore pieniądze:
1999 r. : Julius Berger FC → Maccabi Haifa (£500 tys.)
2003 r. : Maccabi Haifa → Portsmouth (£1,5 mln)
2005 r. : Portsmouth → Middlesbrough (£7,5 mln)
2007 r. : Middlesbrough → Everton (£11,25 mln)
Co ciekawe, w kontrakcie Yakubu z Middlesbrough znajdował się zapisek mówiący, że w razie gdyby Nigeryjczyk został na Riverside Stadium dłużej niż do 2010 r., Zahavi oraz Silkman mieliby otrzymać £3 mln.
Tak, znam Abramowicza. Chelsea razem kupowaliśmy.
Jednym z bliższych znajomych Zahaviego jest rosyjski oligarcha Roman Abramowicz. Obaj panowie poznali się w 2001 r. w Moskwie podczas jednego z meczów CSKA. Dwa lata później Pini, chcąc się odwdzięczyć za wcześniejsze zaproszenie, zaproponował Abramowiczowi przyjazd na kwietniowe spotkanie Manchesteru United z Realem Madryt w ramach Ligi Mistrzów. Już dwa miesiące później Pinhas pomagał Rosjaninowi przejęciu londyńskiego klubu Chelsea, a następnie w kilku głośnych transferach zrealizowanych zaraz po zakupie The Blues. Mówiło się, że z kwoty £111 mln, jaką Roman przeznaczył zakupy, ponad £5 mln trafiło do kieszeni izraelskiego agenta.
Zahavi działał cicho i starał się pozostawać w cieniu transferowego szaleństwa. Jednak jeszcze tego samego lata na okładkach wszystkich brytyjskich brukowców pojawiło się zdjęcie przedstawiające Pinhasa rozmawiającego z kimś, kogo obecność na pierwszych stronach była wysoce niepożądana. Tym człowiekiem był ówczesny trener reprezentacji Anglii, Sven-Goran Eriksson. Media huczały od plotek, jakoby szwedzki menedżer miał objąć stery na Stamford Bridge, jednak ostatecznie do tego nie doszło. Kolejny raz, kiedy izraelski biznesmen dał się przyłapać fotoreporterom, miał miejsce w styczniu 2005 r. Wówczas to przyuważono go na rozmowach z Ashleyem Colem. Jak to wszystko się skończyło, dobrze wiemy, ponieważ już latem obrońca Kanonierów przywdział niebieski trykot. Na szczęście na transfer do Londynu nie dał się namówić Rio Ferdinand, któremu również zrobiono zdjęcie ze swoim agentem oraz Peterem Kenyonem, dyrektorem wykonawczym Chelsea. Co ciekawe, w żadnym z tych wypadków FA nie podjęła środków dyscyplinarnych względem Zahaviego. Dlaczego? Otóż, Pinhas jest zarejestrowany jako agent w Izraelu i nie podlega jurysdykcji piłkarskich władz na Wyspach.
Jak zarobiłem na Tevezie i Mascherano
Zahavi cały czas działał prężnie na rynku południowoamerykańskim. Izraelczyk pośredniczył spółce MSI (Media Sports Investment) w nabywaniu kart zawodniczych. Zgadnijcie, kto przez ostatnie lata był głównym udziałowcem spółki? Kia Joorabchian, irański milioner (majątek szacuje się na ponad £60 mln) oraz bliski znajomy Pinhasa. Obaj panowie bardzo cenili sobie tę współpracę, o czym się jeszcze przekonamy… Jednak wróćmy do MSI. Jak to możliwe, że prywatny inwestor kupuje zawodnika? W Europie transfer między instytucjami innymi niż kluby nie jest możliwy, jednak zupełnie inaczej jest w Brazylii czy Argentynie. W jednym z wywiadów Pini wspomniał, że w Ameryce Południowej zjawisko nabywania kart zawodniczych przez osoby prywatne jest znane i akceptowane od ponad 25 lat i zapewne niedługo rozpowszechni się również w Europie.
W 2004 r. MSI kupiło brazylijskie Corinthians Sao Paulo, tym samym ratując zespół przed bankructwem. Zawarta umowa miała przekazywać klubowy ster w ręce Joorabchiana i kolegów na 10 lat. W zamian za to władze MSI zdecydowały pokryć się długi oraz przywrócić blask podupadającej drużynie. Pod koniec 2005 r. Corinthians wyszło z finansowego dołka (wzrost przychodów o 500%) i wnet do zespołu zawitali dwaj świetni zawodnicy – Carlos Tevez i Javier Mascherano. Łączna kwota transferów wyniosła wówczas £23 mln. Kartę zawodniczą Carlita posiadała w całości MSI, z kolei Javier należał do konsorcjum tylko w połowie, ponieważ pozostałe 50% jego karty posiadała brazylijska telewizja Globo. Zahavi, jako pośrednik w obu transakcjach, wziął swoją gażę i wraz z Kią zaczęli myśleć, jak jeszcze zarobić na rozchwytywanych Argentyńczykach.
Londyn 2005 r. Jedno z typowych listopadowych popołudni, za oknem pada rzęsisty deszcz. W Les Ambassadeurs, luksusowej restauracji i kasynie, przez główne wejście wchodzi starszy jegomość, składa mokry parasol i zostawia w koszyczku. Kieruje się prosto do restauracji, gdzie ma umówione spotkanie. Wchodząc do sali widzi, że Kia już na niego czeka, popijając whisky. – Zapewne szkocka – myśli i szybko zbliża się do stolika.
– Witam! Jak zwykle na czas, nigdy nie zostawiasz mnie samego z butelką whisky – żartobliwie zaczął rozmowę Joorabchian.
– Moje uszanowanie. Niestety, dzisiaj się spieszę, musimy szybko załatwić interesy. Za dwie godziny mam samolot do Izraela, sam rozumiesz – odparł Zahavi, po czym wyciągnął z teczki kalendarz oprawiony w skórę oraz cedrowe pudełko z cygarami.
– Nie ma sprawy. Chciałem tylko, abyś podpisał parę dokumentów. Chodzi o Teveza i Mascherano. Chyba upchniemy ich do West Hamu, można nieźle zarobić – Kia podsunął Piniemu plik kartek. Zahavi odłożył cygaro, którego nawet nie zdążył zapalić, sięgnął po długopis i składał swój podpis tam, gdzie mu wskazywał palcem Joorabchian. W pewnym momencie zadzwoniła komórka.
– Przepraszam cię bardzo, ale muszę odebrać. Dzwonią z Buenos Aires – Pinhas wstał od stołu, odszedł kawałek i odebrał połączenie. Wrócił po chwili, wyraźnie podenerwowany.
– Coś nie tak? – spytał Kia, bardziej z uprzejmości, niż ciekawości.
– Nic szczególnego. Mamy małe problemy w GSA. Wygląda na to, że zamiast do Izraela, będę musiał się udać do Gibraltaru… – odrzekł Zahavi. Skończył podpisywać dokumenty, wstał i naprędce pożegnał się z kolegą
– Ciężkie jest życie agenta. Nigdy nie wiesz, gdzie cię poniesie. No, ale jaka praca, taka płaca – rzucił na odchodnym Zahavi i już po chwili przedzierał się w tłumie, aby złapać jakąś taksówkę na lotnisko. – Tak, ciężkie jest życie agenta – myślał, stojąc w deszczu pod parasolem.
Tevez i Mascherano w nowej drużynie rozegrali zaledwie kilka spotkań, kiedy dowiedzieli się, że agenci załatwili im pracę na Wyspach, w ekipie West Ham United. Władze londyńskiego klubu za transfer Teveza i Mascherano zapłaciły zaledwie £5 mln, a całość tej kwoty poszła do kieszeni pośredników, w tym między innymi Piniego (gdyby Anglicy chcieli zatrzymać Argentyńczyków w drużynie na dłużej niż 5 lat, musieliby zapłacić MSI aż £40 mln). Kiedy w kwietniu 2007 r. FA odkryła, że właścicielem części praw do kart Argentyńczyków jest tajemnicze konsorcjum, ukarała zarząd Młotów karą £5,5 mln. Dlaczego? W Anglii kluby piłkarskie nie mogą nabywać kart zawodniczych od prywatnych inwestorów, a Tevez i Mascherano zostali odkupieni od firmy MSI. Jakby tego było mało, WHU nie było wyłącznym posiadaczem piłkarzy, ponieważ część praw nadal należała do MSI i jej byłego prezesa Kii Joorabchiana (irański milioner odsprzedał akcje konsorcjum w 2006 r.). Zahavi po raz kolejny wyszedł z transferowej afery bez szwanku (jego podopieczny Mascherano trafił do Liverpoolu), czego nie można powiedzieć o jego koledze Joorabchianie, którego Interpol zaczął poszukiwać listem gończym w związku z podejrzeniem o malwersacje finansowe – jeszcze z czasów, gdy przewodniczył spółce MSI (ten sam zarzut postawiono innemu akcjonariuszowi, rosyjskiemu oligarsze Borisowi Bierezowskiemu).
Państwo Gaydamakowie
Pini przez ostatnie lata utrzymywał bliskie stosunki z rosyjsko-żydowską rodziną Gaydamaków. Ojciec, 56-letni Arcadi, którego majątek szacuje się na około $950 mln, w Izraelu patronuje kilku organizacjom charytatywnym, ma status dobroczyńcy, jednak niedawno Interpol wydał nakaz aresztowania milionera (m.in. handlowanie bronią z organizacjami wyzwoleńczymi w Angoli) i ciężko znaleźć w Europie miejsce, gdzie Rosjanin mógłby bezpiecznie postawić stopę. W 2005 r. biznesmen, za namową i pośrednictwem Zahaviego, przejął izraelski klub Beitar Jerozolima. Idąc za radą Pinhasa, ściągnął do drużyny kilku zawodników z Ameryki Południowej oraz Afryki. Pieniądze zainwestowane w zespół przyniosły jak na razie korzyści w postaci dwóch tytułów mistrzowskich.
Również syn państwa Gaydamaków, Alexandre, robi interesy z izraelskim superagentem. W styczniu 2006 r. Zahavi pomagał mu w przejęciu części akcji angielskiego klubu Portsmouth. Kwota £10 mln, jaką wyłożył Alexandre, starczyła na zakup 50% udziałów, a druga połowa pozostała w rękach serbskiego biznesmena – Milana Mandarića. Jeszcze w tym samym roku młody Gaydamak odkupił resztę klubowych akcji i został jedynym właścicielem Pompey.
Wróćmy do Polonii Warszawa…
Teraz wróćmy do sprawy Rodrigo Archubiego, o którym pisałem we wstępie. Co z tym wszystkim ma wspólnego Polonia Warszawa? I dlaczego to akurat Czarne Koszule zostały wmieszane w kontrowersyjny transfer Argentyńczyka? Już wyjaśniam. Związki między warszawiakami a osobą Zahaviego sięgają 2004 r. Wówczas to angielskie konsorcjum Global Soccer Agency, w którym jednym z doradców był właśnie Pinhas, planowało przejąć Polonię Warszawa. Miały być wielkie pieniądze i spektakularne transfery nad Wisłą, jednak plany GSA spełzły na niczym. Włodarze Czarnych Koszul niechcący wplątali się w układy z podejrzaną firmą i nawet procesowali się z przedstawicielami konsorcjum w sądzie. W 2008 r. Zahavi wykorzystał polski klub licząc, że nikt się nie zorientuje, co jest grane. Archubi miał przenieść się z Olympiakosu Pireus do River Plate. Przeprowadzka Rodrigo była częścią rozliczeń w transferze innego Argentyńczyka – Fernando Belluschiego. Pini chciał samemu kupić kartę zawodnika, jednak nie mógł tego zrobić, ponieważ tylko klub może być właścicielem piłkarza. W związku z tym podał się za pełnomocnika Polonii Warszawa i teoretycznie przekazał warszawiakom 40% praw do sportowca. Argentyńczyk nigdy się w Polsce nie pojawił, a Zahavi bronił się, że gdyby chciał dokonać takiej transakcji, musiałby zarejestrować Archubiego w PZPN, co nigdy nie miało miejsca. Cała sprawa rozeszła się po kościach i obecnie już nikt nie pamięta o niedoszłym zawodniku Polonii Warszawa.
Po niemalże 20 latach działalności jako agent piłkarski, Zahavi zgromadził pokaźny majątek rzędu £65 mln. Ponadto dorobił się nadmorskiej willi w Izraelu oraz apartamentu w Mayfair w Londynie, gdzie jest sąsiadem m. in. Alexandre’a Gaydamaka. Idąc dalej, Pinhas ma udziały w organizacji Hero Football Fund, spółce HAZ Sports oraz telewizji Charlton, która transmituje rozgrywki Premiership do Izraela. Jest dobrym znajomym Ehuda Olmerta, izraelskiego premiera. Swojemu synowi, Aleksowi, załatwił szkolenie w szkółce Sportingu Lizbona. Chyba tylko w branży gier komputerowych Pini nie ma znajomości, ponieważ grając w FM-a jeszcze nigdy mi się nie zdarzyło, aby to Alex Zahavi zdobył Złotą Piłkę. Cóż, może czas zapoznać twórców popularnej gry z izraelskim biznesmenem? Już czuję, że kroi się niezły interes…