Kiedy w 1940r. urodził się w Aberdeen, ani jego ojciec, który był rybakiem, ani jego matka, ani tym bardziej żadne z sześciorga starszego rodzeństwa w swoich najśmielszych oczekiwaniach nie przewidziało, kim ten śmieszny brzdąc zostanie w przyszłości. Zresztą… W tamtych czasach nie liczyły się przecież marzenia tylko to, żeby w danym zawodzie zarabiać na utrzymanie rodziny i żyć na normalnym poziomie. Tym bardziej tutaj, gdzie ledwo wiązali koniec z końcem. Jakoś sobie radzili, ale ojciec regularnie musiał udawać się do lombardu, a najmłodszy syn mógł co najwyżej marzyć o nowym swetrze czy spodniach, które nie byłyby po starszym rodzeństwie. Dziś mówi otwarcie o tym, że pierwszą parę butów rodzice kupili mu, gdy miał już 14 lat. A korków… cóż. Korków być może nie miałaby jeszcze długo, długo, gdyby nie wspaniałomyślni sąsiedzi, którzy pewnego dnia kupili mu je w prezencie. Paradoksalnie, być może to właśnie ci obcy ludzie, a nie rodzina, umożliwili i niejako wywróżyli mu karierę jak z bajki o Kopciuszku. Być może właśnie oni położyli kamień węgielny pod legendę małego Denisa Lawa.
Czy ktoś tego chciał, czy nie, ten maluch zaczął uczęszczać na stadion miejscowej drużyny. Tam właśnie ogarnęła go wręcz obsesja footballu. Zapisał się do szkółki, dosłownie kilka tygodni później został zauważony przez działaczy Huddersfield Town, którzy namówili go na wypożyczenie do swojego klubu, chociaż nie wiadomo właściwie, dlaczego działaczom aż tak zależało na jego wypożyczeniu. Law był wtedy przykładem typowego chłopca z biednej rodziny: był mizerny, słaby, co prawda nosił okulary, ale miał zeza… Jednym słowem, dodając do tego porozciągane i wyblakłe ciuchy po rodzeństwie, mógł uchodzić za obraz nędzy i rozpaczy. Musiał sobie jednak radzić na boisku. Kondycyjnie jakoś wytrzymywał, a żeby dobrze widzieć – zamykał jedno oko. Dopiero później, kiedy grał w tym samym klubie, zdecydował się na operację korekty wzroku, a to już naprawdę dodało mu pewności siebie. Czas leciał, a Law uczęszczał regularnie i ambitnie na treningi, aż w końcu zadebiutował w Second Division dokładnie 24 grudnia 1956r. Miał wtedy 16 lat. Stało się coś dziwnego. Do Huddersfield wpłynęła oferta opiewająca na kwotę 10 tys funtów. Zadziwiająca jak na tak młodego zawodnika. Ale, co jeszcze dziwniejsze, klub tę ofertę odrzucił. Może dlatego, że złożył ją sam Matt Busby i klub pomyślał, że drzemie w tej mizerocie ogromny potencjał?
4 lata później, w 1960r., w świetle brytyjskich fleszy Szkot przechodził do Manchesteru City za rekordową wtedy kwotę na wyspach 55 tys funtów. Niespodziewanie to właśnie młody Law sprawił, że The Citizens nie spadli z Division One. To on wybronił drużynę przed spadkiem i już wtedy, kiedy miał 20 lat jedno było jasne – ten piłkarz jest bezcenny. Ale szczerozłoty młodzian czuł w City pewien niedosyt. Kiedy udało mu się strzelić 6 bramek (!) w FA Cup przeciwko Luton, zaczął myśleć o zmianie klubu. Tymczasem był graczem The Citizens i to tam odnotował swój najczarniejszy występ. No może nie bezpośrednio tam, ale w czasie, kiedy był zawodnikiem tego klubu. Wtedy bowiem wystąpił w reprezentacji Szkocji w meczu przeciwko Anglikom w 1961r. To spotkanie Szkoci przegrali z kretesem 3:9, a sama postawa Denisa pozostawiała naprawdę wiele do życzenia… Nie mniej jednak, dla klubu dalej był małą gwiazdeczką i pupilem, ale zdecydowanie nie chciał już pozostać w City, gdyż klub nie był w stanie zagwarantować mu tego, co jest, a przynajmniej powinno być, w sporcie chyba najważniejsze – sukcesów. Nie namyślając się długo jeszcze w lecie 1961r. zmienił klub – został graczem obiecującego Torino.
Włochy na pierwszy rzut oka były właśnie tym, czego szukał ten piłkarz. To, co w Anglii było niedawno zniesione i niedopuszczalne – w Italii, owszem, miało miejsce. Treningi przed sezonem miały miejsce w superluksusowym hotelu w Alpach. Co więcej, na samym początku zostało powiedziane, że za zwycięstwo Torino, choćby najmniejsze, premie będą ogromne, ale za przegrane nie będą dostawać nic. Ale Eldorado niestety nie trwało wiecznie. Law nie mógł się odnaleźć w lidze włoskiej, podobnie zresztą jak multum piłkarzy z Wysp nawet teraz, w XXIw. Popularne wtedy catenaccio powodowało, że nie uczestniczył w grze tak często, jak sam by chciał, czyli jak to miało miejsce choćby w Szkocji. Oczywiście były przyjemne momenty… kiedy mógł grać dla reprezentacji tym samym stylem, do którego przywykł – agresywnym i ofensywnym. Jednak klub szybko dodał do jego kontraktu zapis, że nie zezwala na uczestnictwo młodziana w rozgrywkach reprezentacyjnych. Czy młody Law był wtedy rzeczywiście tak szczęśliwy, jak sobie wyobrażał, gdy przechodził do Torino? Wątpliwe.
Rok później, w 1962r., zaraz po wyleczeniu kontuzji, złożył prośbę o transfer do innego klubu, ale, jak można się było spodziewać, klub tę sugestię zignorował. Zaczęły się problemy z trenerem Torino. Niedomówienia przed meczami, w ich trakcie, po nich. Można powiedzieć, że skoro klub sam nie chciał go puścić, Law postanowił swoją postawą zmusić działaczy do transferu. Któregoś dnia powiedziano mu, że zostanie sprzedany do Manchesteru United. Jakże mógłby się nie ucieszyć? Bardzo podobny, wręcz identyczny styl gry, powrót na Wyspy i jeszcze do takiego klubu. Mógłby być jednym z tych, którzy odbudują jego potęgę po katastrofie w Monachium sprzed 4 lat… Ale marzenie prysło. Chwilę później powiedziano mu, że zostanie sprzedany do Juventusu. Choć się sprzeciwiał, prawnicy szybko udowodnili mu, że w jego kontrakcie jest adnotacja, że przejdzie tam czy będzie tego chciał czy nie. Law już nie był nieszczęśliwy i bierny. Nauczył się walczyć o swoje. Zdenerwowany, wsiadł do samolotu i poleciał do rodzimego Aberdeen. Nie obchodziło go, co będzie dalej. Powoli okradziony z wszelkich nadziei co do swojej przyszłej kariery w piłce nożnej, 10 lipca 1962r. postanowił spróbować po raz ostatni: za rekordową kwotę 115 tys funtów został zawodnikiem Manchesteru United. Co ciekawe, był jeszcze wtedy zawodnikiem… Manchesteru City.
Denis zadebiutował w koszulce Diabłów dokładnie 18 sierpnia 1962r. w meczu przeciwko West Bromwich Albion. Był to debiut-marzenie, gdyż zaledwie 7. minut po tym, jak sędzia zagwizdał w tym meczu po raz pierwszy, Law umieścił piłkę w siatce. Samo spotkanie zakończyło się jednak remisem 2:2, ale w prasie głośno było o tamtejszej formie United. Formie, która była bardzo niestabilna po katastrofie w Monachium… United zgubiło gdzieś swój błysk i dążyło do tego, by powstać na nowo, ale to nie było tak proste, jak by się mogło wydawać. Najlepszym dowodem jest to, że w meczu z Leicester nawet hat-trick Denisa nie zagwarantował Manchesterowi zwycięstwa. Pewne przełamanie miało miejsce w meczu FA Cup, gdzie Law strzelił kolejnego hat-tricka, zapewne zresztą z bólem serca, bo przeciwko… Huddersfield. W finale znów spotkali się z Leicester, które zakończyło rozgrywki ligowe na wysokim 4. miejscu. Denis strzelił w tym meczu pierwszą z bramek, a United wygrało ostatecznie 3:1. Jak się później okazało, był to jedyny i ostatni finał FA Cup w karierze Szkota. Ale sędziowie nie byli pozytywnie do niego nastawieni. Nie wiedzieć czemu, często prowokowali słownie Denisa na boisku. Jakiś czas później Law i Busby złożyli oficjalne zażalenie na sędziów do FA. Sytuacja uspokoiła się.
W sezonie 1963/1964 strzelił dużo bramek. Jego forma była kapitalna na tyle, że został wybrany do reprezentacji Reszty Świata, by zagrać na Wembley przeciwko Anglii i tam strzelił decydującą, zwycięską bramkę na 2:1. Mimo wszystko ten sezon, jako całość, wcale nie był tak rewelacyjny. Okrutna zima, jaka nawiedziła wtedy Wyspy, zmusiła kluby do rozgrywania dużej ilości spotkań w możliwie najkrótszym czasie. Dużo meczów w krótkim czasie odbiło się oczywiście na wynikach zespołu, który znów nie wywalczył Mistrzostwa Anglii. Co dziwniejsze, był to najlepszy strzelecki sezon Denisa w Manchesterze United. W 41 ogółem rozegranych spotkaniach w tym sezonie strzelił… 45 bramek!
W sezonie następnym 24-letni Denis Law został wybrany Piłkarzem Roku w Europie, a Manchester United zdobył pierwszy od czasów Monachium tytuł Mistrza Anglii. Co więcej, 28 bramek strzelonych dla najlepszej drużyny First Division pozwoliło Szkotowi zostać Królem Strzelców tego sezonu. A na dodatek, 28 to liczba bramek w lidze, a ogółem Denis zdobył ich w tym sezonie… 39 w 52 występach. To był niewątpliwie najlepszy sezon Denisa w klubie z Old Trafford, bo mimo iż strzelił mniej bramek, niż sezon wcześniej, to przecież do swojego CV mógł dołożyć tytuł Mistrza Anglii. W październiku 1965r. nabawił się kontuzji prawego kolana w meczu reprezentacyjnym z Polską. Już wcześniej, gdy grał w Huddersfield, miał problemy z tym kolanem. Jak się miało później okazać, to właśnie ta kontuzja towarzyszyła Szkotowi do samego końca jego piłkarskiej kariery.
W pamiętnym dla Anglików roku 1966, Law udał się do Sir Matta, by prosić o podwyższenie kontraktu wraz z jego przedłużeniem i zagroził, że jeśli takowego wysokiego kontraktu nie otrzyma, opuści klub z Old Trafford. Gwiazda Denisa świeciła wtedy bardzo jasno, kibice go kochali, a klub potrzebował. Busby w jednej chwili umieścił Lawa na liście transferowej mówiąc, że żaden zawodnik nie będzie stawiał mu warunków i groził odejściem. Law poszedł zobaczyć się z trenerem i wyjaśnić sytuację. Ten z kolei podał mu oficjalny list z przeprosinami do podpisania, który później zademonstrował mediom. Była to jednocześnie nauczka dla innych piłkarzy, by nie próbowali wywierać presji w taki sposób na trenerze. Aczkolwiek, Law był naprawdę geniuszem piłki i w tajemnicy przez wszystkimi, czym zresztą sam nie zamierzał się chwalić, podwyżkę, o którą prosił, faktycznie otrzymał.
Najbardziej satysfakcjonujące dla Denisa zwycięstwo miało miejsce w roku 1967, kiedy reprezentacja Szkocji pokonała Anglików 2:1. Anglików, którzy przecież byli od roku aktualnymi Mistrzami Świata! Dlatego, jak sam przyznał, było to dla niego daleko ważniejsze zwycięstwo, niż wywalczenie kolejnego tytułu Mistrza Anglii z Manchesterem United. W sezonie 1967/1968 Czerwone Diabły po raz pierwszy wywalczyły Puchar Europy. Niestety, 28-letni wtedy Law nie mógł wziąć udziału ani w półfinale, ani w finale przez kontuzję wspomnianego wcześniej prawego kolana. Ale był silny. Wielokrotnie grał z kontuzjowanym kolanem, bo… był zbyt ambitny, by opuszczać tyle spotkań. Na zastrzykach przeciwbólowych rozgrywał czasami całe 90. minutowe spotkania, rzecz jasna niszcząc niemal doszczętnie kontuzjowane kolano. W roku 1968 udał się jeszcze do ortopedy, który napisał oświadczenie dla klubu, że Denis nie może grać, dopóki nie przeprowadzą kolejnej operacji kolana – tamta bowiem nie została dobrze zrobiona. Ale Szkot nie pokazał oświadczenia klubowi. Grał jak gdyby nigdy nic i ani myślał o tym, by znów trafić na stół operacyjny. W tym samym roku United brało udział w rozgrywkach o Puchar Europy, w którym doszli do finału, ale finał ten przegrali na rzecz AC Milanu. Po tym finale, w 1969r. Sir Matt Busby zrezygnował z funkcji trenera Manchesteru. Nowym bossem został Wilf McGuinness.
W pierwszym sezonie pod okiem nowego trenera, United zajęło dopiero 8. miejsce w lidze. Sam Denis stracił zaś niemal cały sezon właściwie z własnej winy, bo znów uporczywie dokuczało mu kolano. W kwietniu 1970r. został wystawiony na listę do wypożyczenia za kwotę 60 tys funtów, ale nikt na to wypożyczenie się nie zdeklarował. Pozostał więc kolejny sezon na Old Trafford. Sezon 1971/1972 to kolejna zmiana managera. Teraz z kolei rządy objął Frank O’Farrell, który na koniec 1971r. umiejscowił Manchester na czele tabeli z przewagą pięciu punktów nad rywalami. Sam Law zdawał się odnaleźć dawną formę, bo z 12 strzelonymi bramkami zajmował czołową pozycję w rankingu strzelców. Jednak w drugiej części sezonu Manchesterowi nie szło już tak dobrze. Law po raz kolejny nie mógł grać przez swoje kolano, a przed przerwą w grze zdążył strzelić swoją 13 bramkę. Być może to właśnie dzięki niemu po raz kolejny Manchester pożegnał się z Mistrzostwem Anglii, zajmując ostatecznie 5. miejsce w lidze. Denis zarekomendował kolejnego managera – Tommy’ego Dochety’ego, który wcześniej prowadził reprezentację Szkocji, a ostatecznie objął funkcję trenera Manchesteru United. To właśnie on, na prośbę Szkota, umożliwił mu wolny transfer w lecie 1973r. do miejscowego rywala – Manchesteru City.
Na zwieńczenie kariery w Manchesterze City zdążył wywalczyć Puchar Ligi, pokonując w finale 2:1 Wolverhampton. W ostatniej ligowej kolejce sezonu 1973/74 doszło do wielkiego meczu derbowego. Law na pewno był nieco rozdarty, ale chciał zagrać. Co więcej, to on strzelił w 85. minucie meczu zwycięską bramkę dla City w tym spotkaniu. Była to jednak bramka niezwykła. Pod wodzą Docherty’ego United nie radziło sobie za dobrze i ta właśnie bramka, ta porażka była gwoździem do trumny – gwarantowała spadek Czerwonych Diabłów z First Division. Zarazem była to jedyna bramka w tym meczu. Gdy sędzia odgwizdał koniec meczu, na twarzy Denisa malowały się różne negatywne emocje – był w tym jednym momencie psychicznie zniszczony bardziej, niż kiedykolwiek w ciągu całej swojej kariery. Kiedy strzelał tego gola nie wiedział, że przeważy on o spadku z ekstraklasy miejscowych rywali, a zarazem klubu, który tak kochał. Kiedy zdał sobie z tego sprawę – nie cieszył się z bramki, zwycięstwa. Schodził z boiska z opuszczoną głową. To był jego ostatni mecz w karierze klubowej. Nigdy więcej nie kopnął profesjonalnie piłki.
W roku 1974 dostawał jednak jeszcze powołania do kadry. Szkoci zakwalifikowali się do pierwszej fazy Mistrzostw Świata po raz pierwszy od 16 lat. Jednak Law nie grał dużo i nie strzelił żadnej z bramek. Wystąpił jedynie przeciwko Zairowi, ale tu także bez jego pomocy Szkoci poradzili sobie, zwyciężając 2:0. Nie wystąpił ani przeciwko Canarinhos, ani przeciwko Jugosławii. Szkocja nie zakwalifikowała się do drugiej fazy w tej imprezie.
Choć Denis już po derbach Manchesteru postanowił nie grać więcej w piłkę, oficjalnie był nadal piłkarzem City. Zdawał sobie sprawę, że tam miałby miejsce co najwyżej w rezerwie, a nie chciał w ten sposób kończyć kariery. Ostatecznie latem 1974r. oficjalnie ogłosił, że zawiesza już buty na kołku.
Gdy przestał wychodzić na murawę, zajął się komentarzem w radiu i telewizji. Wcześniej zdążył sobie ułożyć życie prywatne, które stało się mocnym fundamentem jego psychiki i być może tak, a nie inaczej pokierowało jego karierą, że nie mógł zmarnować swojego życia i talentu. Pod koniec 1962r. ożenił się, a później doczekał pięciorga dzieci. Nie opuścił jednak Manchesteru. Nie chciał się stamtąd wyprowadzać.
W 2002r. został włączony do angielskiej galerii sław i także w tym samym roku na najsławniejszej trybunie Old Trafford – Stretford End – stanął jego pomniczek. W 2003r. pomyślnie przeszedł operację nowotworu, a 2 lata później odebrał honorowy tytuł University of Aberdeen. W tym też roku towarzyszył George’owi Bestowi w ostatnich chwilach jego życia w szpitalu w Londynie.
Denis Law przeszedł w swoim życiu drogę, niczym z bajki o Kopciuszku. Z zezowatego chłopca w powyciąganym swetrze, urósł do rangi bohatera jednego z najlepszych klubów świata. Gdy mówi się The Kingu, utożsamia się go tylko i wyłącznie z Manchesterem United. Dlaczego nie z City, skoro tam zakończył karierę? Dlatego, że w zaliczonych ogółem 587 występach, aż 409 rozegrał w koszulce Czerwonych Diabłów, a spośród 300 bramek, które strzelił w swojej karierze, aż 236 przyczyniało się do zwycięstw klubu z Old Trafford. Oznacza to, że w historii Manchesteru United jest drugim najlepszym strzelcem po Sir Bobby’m Charltonie. Starczy powiedzieć, że po tylu latach bliski dogonienia The Lawmana był jedynie Ruud van Nistelrooy. W każdej z tych ponad dwustu bramek włożył coś ze swojego geniuszu, bo te bramki nie były zwyczajne. Najczęściej były to po prostu majstersztyki. I za to kochali go fani: za tę nieprawdopodobną technikę, wolę walki, tę mile widzianą arogancję w grze i za to, że zawsze dawał z siebie 100% na boisku. Może łamali się trochę, gdy przechodził do miejscowych rywali, ale wybaczyli mu, gdy nie potrafił grać przeciwko United. To tylko pokazuje, jak bardzo ukochał ten klub, jak mocno się do niego przywiązał. Dlatego może gdyby nie zlekceważył swojej kontuzji, pomimo średniego wzrostu i szczupłej budowy, dzięki walecznemu sercu, mądrości na boisku, szybkiemu refleksowi, mógłby pomóc Manchesterowi w wywalczeniu jeszcze kilku tytułów Mistrza Anglii, ale tak się nie stało. Wywalczył tytuł najlepszego klubu Anglii (chciałoby się powiedzieć, zaledwie) dwa razy, tworząc niezapomniane trio z George’em Bestem i Sir Bobby’m Charltonem, które chyba nigdy nie znajdzie swojego odpowiednika w naszych czasach. Kibice kochali Lawa – otwarcie pokazywali, jak wielkim szacunkiem go darzą i jak wiele znaczył dla nich, gdy grał w klubie. Tak właśnie reagowała publiczność zgromadzona na stadionie 3 października 1973r., kiedy Denis Law po raz ostatni truchtał po murawie Old Trafford, rozgrywając Testimonial Match przeciwko ekipie Ajaxu Amsterdam. Już wtedy każdy kibic wiedział, że drugiego genialnego Denisa w klubie jeszcze długo, długo nie będzie. I nawet dla nas, po tylu latach, trudno jest wskazać kogoś, kto byłby choć trochę taki, jak on.