W teatrze piłkarskim jest zupełnie tak, jak na scenie codziennego życia. Tyle, że w tym wypadku sceną jest boisko, reżyserami trenerzy, scenarzystami bardzo często przypadki, szczęście albo pech, zaś aktorami piłkarze, którzy na perfekcyjne zagranie swej roli mają zaledwie 90 minut. I, co gorsza, na pomyłkę nie można sobie pozwolić, bo drugiej szansy nie będzie, a przedstawienie w mgnieniu oka może stać się dramatem rodem z najgorszych snów.
Chwila wytchnienia w rozgrywkach Premiership? Przyjrzyjmy się więc, minionej dopiero co, 5. już kolejce ligi angielskiej – dla jednych pomyślnej bardziej, dla innych trochę mniej… W swym felietonie odniosę się do zestawienia szczęśliwców i pechowców owej kolejki, jakie sporządzono na jednej ze stron poświęconych footballowi.
Zacznijmy od tych, którzy w pierwszy wrześniowy weekend mogli spać spokojnie. Na pierwszy ogień niech idą Diabły.
Manchester United – drużyna okrzyknięta chyba najbardziej rozczarowującą, biorąc pod uwagę początek sezonu oraz status Mistrza Anglii. Dwa remisy z rzędu z piłkarskimi średniakami oraz porażka, może nie ze średniakiem, ale równie bolesna jak poprzednie rezultaty, nie miały prawa zachwycić ani piłkarzy, ani kibiców. Przyczyna słabej postawy? Sir Alex Ferguson tłumaczy ją w ten sposób:
„Te trzy mecze były naprawdę wspaniałymi przedstawieniami. Jednak, kiedy rozmawiam z trenerami, którzy oglądali nasze spotkania, mówią: 'Chryste, oni grają lepiej niż w zeszłym roku i nie wygrywają!’ Jedyne więc, czego potrzebujemy, to umieścić piłkę w siatce.”
Taa… rzeczywiście, bez wątpienia jeden ze szkopułów, może i najistotniejszy, tkwi właśnie w skuteczności, a raczej jej braku, aczkolwiek co do tego, że prócz braku skuteczności wszystko było w porządku, mam spore wątpliwości…60% przewagi w posiadaniu w piłki w derbach z City zaowocowało tylko sześcioma strzałami na bramkę młodego Schmeichela, zaś z Sunderlandem realne zagrożenie bramki przeciwnika pojawiło się dopiero wraz z pojawieniem się na boisku Sahy (który de facto zdobył zwycięskiego gola). Niemały udział w tych niepowodzeniach ma absencja dwóch kluczowych zawodników, jakimi są Roo oraz Ronaldo, a także zmiana ustawienia drużyny, bo z charakterystycznego 4-4-2, przez wymogi, że tak powiem, sytuacyjne należało przekwalifikować zespół, chociażby w meczu z The Mackems, na 4-2-3-1, co pokazało, że nie była to zbyt dobra koncepcja. Należy być jednak dobrej myśli – brakujący zawodnicy wrócą do składu, Manchester będzie grał tak, jak lubi i potrafi najlepiej i wtedy pewnie na dobre pochwyci wiatr w żagle i będzie nie do zatrzymania, czego zapewne życzą sobie wszyscy fani ;-).
Liverpool – od początku skrzętnie realizuje przedsezonowe założenia i na tę chwilę The Reds plasują się na pierwszym miejscu tabeli angielskiej Premiership, co prawda wraz z trzema innymi zespołami, jednakże biorąc pod uwagę, że mają oni jeden zaległy mecz, a także mają już za sobą jeden z najcięższych pojedynków, bo z londyńską Chelsea, wynik ten na pewno zadowala zarówno piłkarzy, trenerów jak i kibiców. Ostatnia kolejka przed dłuższą, niż zazwyczaj, przerwą była dla The Reds wyjątkowo udana. Rozgromili bowiem na własnym stadionie Derby County 6-0. Można powiedzieć, że to był „tylko” beniaminek. Nie umniejszając jednak Poolowi zasługi i choć było to „tylko” Derby, należą im się słowa uznania.
Everton – The Toffees początek sezonu mogą zaliczyć jak najbardziej do udanych. Podobnie jak londyński Tottenham, zawsze byli drużyną z czołówki Premiership, co prawda nie z tej najściślejszej, którą praktycznie sezon w sezon stanowi słynna już Wielka Czwórka, to jednak z czołówki. Początek sezonu podopiecznych Davida Moyesa pokazuje, że i w tym roku nie będzie inaczej, a może nawet zawodnicy pokuszą się o dobre czwarte miejsce, zupełnie jak cztery sezony temu. 5. kolejka przyniosła Evertonowi potyczkę z Boltonem, która okazała się szansą do przetestowania nowych zawodników: Stevena Pienaara, Phila Jagielki oraz jeszcze jednego nowego nabytku – najdroższego w historii Evertonu piłkarza – Aiyegbeni Yakubu. Chyba testowanie wypadło pomyślnie, albowiem Pienaar zaliczył asystę, zaś Yakubu umieścił piłkę w siatce. Co prawda zwycięstwa to jeszcze nie zapewniło, bo zdeterminowany Bolton odrobił jednobramkową stratę, jednak w 88. minucie znów szczęście uśmiechnęło się do piłkarzy z Liverpoolu i ostatecznie wywieźli z Reebok Stadium trzy oczka.
Blackburn Rovers – na chwilę obecną plasują się na dobrym 7. miejscu z ośmiopunktową zaliczką oraz zaległym spotkaniem. Po niezwykle zaciętym oraz ostrym spotkaniu z Manchesterem City (obydwie drużyny kończyły mecz w dziesiątkę), Rovers udało się ograć podopiecznych Svena Gorana Ericssona i zainkasować trzy punkty. Pierwszego i zarazem ostatniego w tym meczu, a do tego zwycięskiego, gola zdobył Benny McCarthy. Z meczu na mecz Blackburn pokazuje, że może być niespodzianką (bądź jak kto woli) czarnym koniem tegorocznych rozgrywek.
Arsenal Londyn – początek sezonu okazał się pomyślny dla Kanonierów, podobnie bowiem jak Liverpool, mają 10 punktów oraz zaległy mecz. Jednak mimo odnoszenia korzystnych rezultatów w pierwszych kolejkach, lekki niepokój zapewne wkradł się w serce niejednego kibica, albowiem od początku rozgrywek Arsenal przyzwyczaił do strzelania zwycięskich goli w ostatnich minutach. 5. kolejka powinna więc być podwójnie szczęśliwa dla podopiecznych Arsena Wengera – nie dość, że po raz kolejny na ich konto wpłynęły trzy punkty, to do tego przełamali, można powiedzieć, pewnego rodzaju passę, wygrywając zdecydowanie 3:1. Żeby liczyć się w walce o Mistrzostwo, muszą tę passę utrzymywać jak najdłużej, bo z ligowymi gigantami trudno będzie grać w ten sposób, licząc na łut szczęścia w końcówce spotkania.
Teraz czas na wspomnienie o kilku indywidualnych zwycięstwach 5. kolejki, które nie miały wpływu tylko i wyłącznie na losy spotkania, ale miały duże znaczenie dla tych, którzy je zdobywali…
Michael Owen – postać jakże dobrze znana w Anglii. Przez 8 lat związany z Liverpoolem, najmłodszy zawodnik w historii, który został królem strzelców, zdobywca bramki wszech czasów w meczu przeciwko Argentynie w 1998 r., piłkarz z dorobkiem 37 goli dla Drużyny Narodowej. Gwiazda Owena błyszczała bardzo długo, w końcu jednak zaczęła tracić swój blask. Decydującym czynnikiem zaś, który ów blask przyćmił, był transfer do Królewskich, sfinalizowany w sezonie 2004/05. Owen nie mógł liczyć na występy w podstawowej jedenastce, więc równie szybko jak jego przygoda z Realem się zaczęła, tak szybko się skończyła. W końcu z powrotem trafił na „stare śmieci” tyle, że do Newcastle. Odzyskanie formy wydawało się być kwestią czasu, jednak dobrze znany Owen tracił swą charyzmę. Do tego trapiony kontuzjami – nie potrafił się odnaleźć. Instynktu strzeleckiego jednak nie można jak widać utracić – pokazał to swoją postawą i zdobywając gola w meczu z Wigan, przełamał trwającą 203 dni niemoc strzelecką na St. James’ Park i strzelił swego pierwszego gola od… 20 miesięcy. Pozostaje pogratulować Owenowi i życzyć powodzenia, w końcu napastnicy drugą młodość przeżywają właśnie koło 30.
Zat Knight – debiutujący w tym sezonie w barwach The Villains, zdobył już dwa gole w dwóch meczach z rzędu, co musi cieszyć włodarzy klubu. Ostatnia kolejka może być, zwłaszcza dla niego, szczęśliwa dlatego, że mimo problemów z prawem i faktu, że jeszcze we środę siedział w areszcie, udało mu się zaliczyć pomyślny występ. Ponadto miał swój udział w podtrzymaniu złej passy londyńskiej Chelsea w meczach na Villa Park, co zapewne daje nielada satysfakcję :)
Wreszcie przyszła pora na przyjrzenie się pechowcom 5. kolejki Premiership.
Martin Jol – akceptacja kibiców oraz świadomość, że jest się popieranym w swych działaniach, to czynniki niezwykle istotne dla trenera. Jeśli Jol całkiem utraci wsparcie fanów, co jest bardzo prawdopodobne, jeśli Tottenham polegnie w derbach północnego Londynu, zapewne straci swą posadę jeszcze przed świętami.
Od początku sezonu postawa Tottenhamu nie ma prawa cieszyć fanów: 3 punkty zdobyte w 4 spotkaniach, to nie wynik na miarę aspiracji Londyńczyków. Nic dziwnego więc, że na 5. kolejkę wszyscy ostrzyli sobie przysłowiowe zęby. Pierwsze derby w tym sezonie napawały kibiców „Kogutów” nadzieją na zwycięstwo… Jednak zamiast trzech, Tottenham wywiózł z Craven Cottage jeden punkt. A było tak blisko….
Czarę goryczy przelały jednak poczynania Jola w trakcie meczu…zastąpienie Robbie’ego Keane’a Jermaine’em Defoe, wyjaśnione trochę absurdalnym argumentem, że ten pierwszy nie grał zbyt dobrze. Ustawienie Dawsona jako trzeciego, centralnego obrońcy i w efekcie próba poprawienia kondycji zespołu, stała się zaproszeniem zespołu Fulham do ataku. Podopieczni Lawrie’ego Sancheza kończyli mecz z czterema napastnikami i zagarnęli Tottenhamowi zwycięstwo dosłownie w doliczonym już czasie gry, bohaterem zaś został Diomansy Kamara. Hmm… jeśli zaś o Martina Jola chodzi, zapewne najbliższe tygodnie/miesiące okażą się decydujące.
Roy Keane – na mecz Sunderland – Manchester wszyscy czekali z wielką niecierpliwością z powodu oczywistego: pojedynek niezwykle pojętnego, charyzmatycznego ucznia, który z piłkarskich lekcji wyniósł bardzo z wiele, z wybitnym, bardzo wymagającym nauczycielem. Jednak mimo wszczepienia zawodnikom sporej dawki jakże charakterystycznej dla siebie waleczności oraz ambicji, ostatecznie szala zwycięstwa przechyliła się na stronę sir Alexa. Porażka Roya Keane’a to jednak nie tylko strata tych 3 punktów, rzecz tyczy się jeszcze czegoś innego.
Podpisanie kontraktu z Ianem Hartem oraz Andym Cole’em pokazało, że liczba byłych kolegów „po piłkarskim fachu” Roya Keane’a w Sunderlandzie zwiększyła się. Statystyka jest niepokojąca, albowiem pachnie to ograniczonymi perspektywami. Polityka zatrudniania zawodników powinna wykraczać poza wspomnienia trenera, podczas gdy widoczna ignorancja Roya w stosunku do członków światka piłkarskiego, wyłączając Manchester United czy Celtic Glasgow, może być poważną przeszkodą w kandydaturze Keane’a na zastępcę Sir Alexa Fergusona.
Czemu popularny „Keano” znalazł się w koszyku podpisanym „pechowcy 5. kolejki”? Kilka dni przed powrotem na Old Trafford powiedział on, iż w swojej karierze piłkarskiej nie mógł znieść trzech porażek z rzędu. Statystyki mówią jasno – porażka z United była właśnie tą trzecią. Jakże pamięć może spłatać nieprzyjemnego figla.
Philippe Senderos – szwajcarski środkowy obrońca Arsenalu Londyn 5. kolejki nie zaliczy do udanych… Oczekiwanie na kolejne zawieszenie (w meczu z The Pompeys otrzymał czerwony kartonik za faul na Kanu) pokazuje, że wypożyczenie Johana Djourou do Birmingham było aktem bezmyślności ze strony Arsena Wengera. W następnej kolejce derby z Tottenhamem – Gilberto Silva będzie narażony na szybkościowe pojedynki z napastnikami „Kogutów”, dlatego bardzo pilnie potrzebni będą przygotowani na 100% William Gallas czy Bacary Sagna.
Każda kolejka w każdej lidze świata jednym przynosi smak zwycięstwa, innym gorycz porażki. Jednak ta cudowna nieprzewidywalność footballu, za którą tak bardzo wszyscy kibice kochają ten sport, pozwala przegranym wierzyć w to, że następnym razem będzie lepiej. W piłce i w życiu jest bowiem jak w kalejdoskopie: szczęście raz dopisuje jednym, raz drugim i tak samo, jak niespodziewanie można spaść ze szczytu, tak samo niespodziewanie można odbić się od dna.