Nie przegap
Strona główna / Liga Mistrzów / Jak nas widzą, tak nas piszą? Że co?

Jak nas widzą, tak nas piszą? Że co?

Jak nas widzą, tak nas piszą? Że co?
Ostatnio wybrałem się na mecz z Milanem z kolegą do pobliskiego baru – niestety, wszystkie miejsca były zajęte, także nawet nie poczułem atmosfery, a szkoda, bo w przeszłości kilkakrotnie ten bar odwiedzałem i było całkiem przyjemnie. No, ale nic na to nie poradzę, trzeba było udać się dalej. Mieszkam w malutkim miasteczku na południowym wschodzie Polski, konkretnie Kraśnik (ciekawe, czy mamy jakiś czytelników z Kraśnika, hę?) i tak się niefortunnie złożyło, że jedyną alternatywą był dość elegancki lokal w czymś w rodzaju centrum.

Kilku elegancko ubranych facetów, parę ładnie umalowanych lasek, a przy barze ja z kumplem popijający Heinekena, w koszulce z numerem 20 i nazwiskiem Solskjaer na plecach. Nie za bardzo pasowałem do romantycznego towarzystwa wokół, średnio komponował się w nie także mój kolega, który co prawda United nie kibicuje, ale w tym konkretnym meczu był akurat za nami. Niemniej jednak nie było innych opcji, toteż musieliśmy się zadowolić średnio pasującym do okazji miejscem.

Koniec końców okazało się, że wokół jest również kilka innych osób zainteresowanych meczem, paru kolesi z dziewczynami siedzący pod oknem i jeden gość siedzący samotnie przy stoliku, popijający jakiś bliżej nieokreślony trunek, prawdopodobnie trzymający kciuki za United (wnioskuję to po tym, że po bramkach siedział bardzo cicho). Nie byłem więc sam, wciąż jednak stanowiłem odosobnioną jednostkę, która mecz przeżywa do tego stopnia, że w kluczowych momentach wstaje i znajduje się w stanie pomiędzy obgryzaniem paznokci, a waleniem głową w ścianę.

Strasznie irytujący był w szczególności jeden z gości pod oknem, brat bliźniak innego „gościa spod okna”, który przez cały mecz zgrywał przed swoją laską wielkiego fana piłki nożnej. Nie wiem, czy im to imponuje, czy uważają to za haniebne, prawdę mówiąc na ich miejscu przyjmowałbym pozycję neutralną – na opinię jednak wpłynąć nie mogę, bo choć tłumaczyłem koleżankom, że piłka to wcale nie jest zło, to gdy owego dnia zobaczyły nas w lokalu wpatrujących się w telewizor jakoś niespecjalnie odczułem, by moje tłumaczenia wpłynęły na ich opinię o „tym chamskim sporcie, który zabiera wam zbyt dużo czasu”. Mniejsza o to, nie będziemy pisać w felietonach o dziewczynach i ich podejściu do piłki, może kiedy indziej. Trzeba poruszyć kwestię owego „znawcy futbolu”, który prawdopodobnie nigdy nie widział na oczy meczu ligi angielskiej, a mecz z Romą zwyczajnie przespał, bowiem przez cały okres trwania meczu z Milanem zdawał się sugerować, że „United to kiepska drużyna, poziom ligi polskiej”. Moje zdenerwowanie dwoiło się i troiło, gdy padała bramka dla Milanu, a gość wybuchał salwą śmiechu przez którą przesiąkało wręcz głośne i donośne „a nie mówiłem!”.

Miałem ochotę podejść i uświadomić mu, że to samo United przez cały sezon grało chyba najlepszą piłkę w Europie, szybko jednak uświadomiłem sobie, że jego to nie obchodzi. On widzi, to co jest teraz, on wie, to co powie mu Szpakowski. To zwykły niedzielny kibic, którym nie warto sobie zawracać głowy. Pewnie do dziś myśli, że Makelele to chłop od czarnej roboty w Realu Madryt, a Dudek to gwiazda Liverpoolu. Mimo wszystko, tacy ludzie są naprawdę irytujący, bo to oni tworzą opinię publiczną, która często jest zupełnie odmienna od rzeczywistego stanu rzeczy. Wiedzą bardzo mało, ale to co wiedzą dla wielu stanowi jedyne źródło wiedzy i tak oto kreują się zupełnie nieprawdziwe mity, którym ciężko zapobiec. Że Real to tylko pieniądze, że Manchester jest przeciętny, że Juventus jest mistrzem Włoch, że Brazylii nikt nigdy nie pokona – denerwuje mnie to, mimo że próbuję nie zwracać na to uwagi.

Kolejna sprawa, powróćmy do kwestii „reakcji otoczenia na zainteresowanie piłką”. Przy stanie 2:0, tuż przed trzecią bramką za moimi plecami usłyszałem głos jakiejś bliżej nieokreślonej dziewczyny. Do dziś nie wiem, jak wyglądała, nie miałem zamiaru odwracać się do niej, gdy na ekranie biegali moi pupile, a jej „gadka” była co najmniej żałosna. Otóż owa panna twierdziła, że założyła się z koleżanką, że – mimo zafascynowania meczem – „pogadam z nią”. Trochę się zawiodła, nie miałem bowiem zamiaru nikomu pomagać w wygraniu jakiegokolwiek zakładu. Co mnie jednak bardzo uderzyło i zdegustowało to to, że niektórzy piłkę wciąż postrzegają jako hobby z innej planety, jako coś dziwnego i nienormalnego. Nikt nie dziwiłby się, gdybym tego dnia poszedł do kina i obejrzał jakiś mniej lub bardziej ambitny film. Nikt nie czepiałby się, gdybym tego dnia poszedł do teatru i po raz n-ty obejrzał sztukę. Ba, nikt nawet by nie zwrócił uwagi, gdybym obejrzał kolejny odcinek „M jak Miłość”. Ale nie, on poszedł i obejrzał mecz piłkarski, biada mu, pewnie jest chamem i klnie! Tak, to też mnie denerwuje, bo nie uważam się za chama, nie klnę i wydaje mi się, że nie jestem głupszy od wielu ludzi, którzy piłką się nie interesują. To moje hobby, to styl życia wielu ludzi i nie widzę w tym absolutnie nic dziwnego.

Ten felieton właściwie nie ma żadnego tematu i z góry uprzedzam, że duża część moich felietonów będzie właśnie taką zbieraniną przemyśleń. Wydaje mi się jednak, że poruszone w nim problemy po części dotyczą nas wszystkich i warto je czasami odnotować. Jeśli coś nas denerwuje, starajmy się to wyleczyć albo temu zapobiec, a nie przymykać oko. A brak tolerancji dla fanów piłki nożnej, nieraz przeradzający się wręcz w pogardę oraz mity na temat siły drużyn, są według mnie problemem dotyczącym większej grupy zainteresowanych.

Przewiń na górę strony