Nie przegap
Strona główna / Jeszcze od jednego do sześciu wniosków po derbach…

Jeszcze od jednego do sześciu wniosków po derbach…

Wprawdzie minęły ponad dwie doby od zakończenia dnia, który zdaniem Fergusona zasługuje na miano najgorszego w historii piłkarskich występów Manchesteru, a sporo kibiców zdążyło już obejrzeć zwycięską rywalizację Czerownych Diabłów w Pucharze Ligi, chciałbym jednak podzielić z Wami moimi kilkoma przemyśleniami po derbach.

Gwoli ścisłości (i na swoje usprawiedliwienie) pragnę tylko dodać, że większość niedzieli spędziłem na podróżowaniu koleją, a z powodu poniedziałkowych obowiązków dopiero we wtorkowy wieczór, kosztem oglądania meczu z Aldershot Town, mogłem zająć się przygotowywaniem tego tekstu.

0:1 „Gdybyśmy grali jedenastu na jedenastu, to wygralibyśmy ten mecz”

„Gdybyśmy grali jedenastu na jedenastu, to wygralibyśmy ten mecz” – powiedział po meczu z Arsenalem manager Manchesteru City, Roberto Mancini. Jest to wypowiedź z 24 października 2010 roku. Obywatele przegrali wtedy na City of Manchester Stadium 0:3. W czwartej minucie tego spotkania Dedryck Boyata otrzymał czerwoną kartkę z powodu faulu taktycznego, którego dopuścił się jako ostatni obrońca na Marouane Chamakhu.

Pamiętam, że byłem zszokowany ilością pomeczowych komentarzy piłkarzy, kibiców oraz ekspertów (a także, jeżeli mnie pamięć nie myli, również trenerów innych drużyn Premier League), w których pogląd ten zyskiwał na uznaniu. Absolutnie pomijam to, że obrońca Niebieskich osłabił swój zespół, zanim jego koledzy w ogóle mieli możliwość udowodnienia swojej wyższości nad rywalami. Boyata słusznie otrzymał czerwoną kartkę i zgodnie z przepisami musiał opuścić boisko. Jestem zadeklarowanym przeciwnikiem gdybania w piłce nożnej. Nie ma przecież stuprocentowej pewności, że nawet gdyby arbiter jawnie nie egzekwował reguł gry, to jego drużynie udałoby się zdobyć gola i zwyciężyć ekipę Kanonierów. Moje pierwsze spostrzeżenie po derbach ewidentnie związane jest z Manchesterem City, ale sprowadza się do tego, że pocieszający jest sposób, w jaki nie tłumaczą katastrofalnego występu ludzie związani z United.

Niewątpliwie czerwona kartka dla Jonny’ego Evansa miała wpływ na rozmiar porażki, ale chyba nikomu nie przyszło do głowy, aby po niedzielnym blamażu błaźnić się twierdząc, że gdyby nie prawidłowa decyzja sędziego, to pokonalibyśmy (lub chociażby moglibyśmy pokonać) naszych przeciwników. Idąc jednak za przykładem i posługując się logiką zaprezentowaną przez włoskiego szkoleniowca The Citizens: „Gdyby Manchester City rok temu przeciwko Arsenalowi grał jedenastu na jedenastu, to United wygrałoby z nimi ostatnią rywalizację”.

0:2 Dzień Świra, czyli Balotelli Show

O dniu konia mówi się w sytuacji, gdy któremuś z piłkarzy wychodzi na boisku praktycznie wszystko. Zawodników o urodzie wierzchowca widziałem kilku, a choć Balotelli nie jest jednym z nich, długo wahałem się, jak zatytułować drugi pomeczowy wniosek.

Fani młodego Włocha powiedzą, że jest on piłkarzem niepokornym, antagoniści Ghańczyka nazwą go natomiast debilem, niezaprzeczalnie jest to jednak bardzo dobry zawodnik. Ten dwudziestojednolatek może być uważany za świra, ponieważ nie tylko lubi prowokować (dlaczego zawsze on?), ale też nie popisuje się inteligencją, nieumiejętnie zakładając treningowy śliniaczek czy szokuje wszystkich, biorąc udział w październikowym obchodzeniu sylwestra we własnym domu na obrzeżach Manchesteru.

Gdy Edin Džeko meldował się na murawie w miejsce Super Mario, wydawało się, że to właśnie czarnoskóry zdobywca dwóch bramek bezkonkurencyjnie zostanie uznany najlepszym graczem meczu. Zmieniło się to za sprawą postawy Davida Silvy, który zdobywając w końcówce gola, przypieczętował bardzo udane zawody i chyba jednak najbardziej zasłużył na to wyróżnienie. Nie można jednak umniejszać wkładu Balotelliego, ponieważ nie tylko dwukrotnie wpisał się on na listę strzelców, ale też sprowokował Evansa do faulu, po którym pochodzący z Irlandii Północnej obrońca musiał opuścić boisko. Można więc uznać, że były gracz Interu Mediolan był tym zawodnikiem, który ustawił mecz i przechylił szalę zwycięstwa na drużynę z niebieskiej części Manchesteru. Należy on obecnie do szerokiego grona najlepszych napastników na świecie i udowodnił, że jest w stanie zastąpić Carlosa Téveza jeszcze do niedawna niezastąpionego w ataku The Citizens.

0:3 Galácticos, czyli przede wszystkim nie stracić bramki

Wszyscy, którzy piłką nożną interesują się nie od wczoraj, pamiętają nieodłącznie kojarzoną z Realem Madryt politykę sprowadzania najdroższych (a w założeniu najlepszych) piłkarzy świata, zwaną powszechnie „Galácticos”. Doskonale znana jest im również obiegowa opinia mówiąca o tym, że przyczyną upadku tej „wspaniałej” idei było nadmierne skupienie się na sile ofensywnej drużyny, całkowicie zapominając o defensywie. Słabość tej koncepcji wypunktowała Barcelona, która z mozołem wypracowywała swoją wizję niekończących się podań od jednego zawodnika do drugiego, który po wymienieniu „klepki” z trzecim, otworzy drogę do bramki czwartemu, a ten odegra do drugiego, aby ten mógł asystować trzeciemu przy zdobyciu czwartej bramki w meczu, znanej jako „tiki-taka”.

Również największe zespoły na Wyspach doczekały się skojarzeń, które przychodzą do głowy milionom ludzi na całym świecie, gdy tylko wypowiadane są takie nazwy jak Manchester United, Chelsea czy Arsenal. Czerwone Diabły od lat (i dziewiętnastu tytułów mistrza Anglii) nie bez sukcesów pracują na to, aby gra ekipy z Old Trafford zorientowana była przede wszystkim na pragmatyzm i odniesienie zwycięstwa (niezależnie od tego czy to za sprawą wychowanków, czy gwiazd sprowadzanych za 30 milionów funtów). Pewnie jeszcze przez wiele lat drużyna Romana Abramovicha traktowana będzie jak jego kosztowna zabawka, do której sprowadza sobie drogich (chociaż niekoniecznie wartościowych) piłkarzy. Kanonierzy przestali w tym sezonie prezentować miłą dla oka piłkę, do której tak długo nas przyzwyczajali, ale wciąż będą uchodzić za przedszkole, w którym Arsène Wenger nieustannie (obniżając granicę minimalnej liczby lat wymaganych od swoich podopiecznych) próbuje uzyskać zespół o jak najniższej średniej wieku.

Właściciele Manchesteru City sięgnęli po pomysł Florentino Péreza i nie owijając w bawełnę, kupują sukcesy, sprowadzając najlepszych piłkarzy na świecie. Szanse na to, że im się powiedzie i niedługo ich drużyna będzie uważana za najwspanialszą ze wszystkich są znaczne, ponieważ wystrzegają się błędu popełnionego przez królewskich i budują zespół w oparciu o znakomitych graczy defensywnych. Micah Richards, Kolo Touré, Aleksandar Kolarov, Gaël Clichy czy chociażby Nigel de Jong to zawodnicy, którzy śmiało mogą grać w drużynie liczącej się w Lidze Mistrzów. Vincent Kompany i Yaya Touré należą natomiast do światowej czołówki i nie jestem w stanie wskazać klubu, dla którego nie byliby oni wzmocnieniem. Mogąc ustalić skład, mając zawodników tak doskonałych w destrukcji, Mancini jest w stanie desygnować do gry taką jedenastkę, w której kreatywni, ofensywni piłkarze nie będą musieli martwić się o dziurawą obronę, a mając pełne pole do popisu zawsze zdołają coś strzelić.

1:3 „Gdyby Darren Fletcher był piłkarzem City”

„Gdyby Darren Fletcher był piłkarzem City, nie mieściłby się tam nawet na ławkę” – padło w jednym z pomeczowych komentarzy zamieszczonych na Redlogu i nie sposób jest mi się z tym nie zgodzić, że w tym tkwi właśnie problem United.

Oczywiście nie mam nic przeciwko Szkotowi. Doceniałem niesamowitą formę, w jakiej znajdował się w sezonie 2008/09 i zdaję sobie sprawę z tego, jak olbrzymią stratę ponieśliśmy, gdy w wyniku czerwonej kartki nie mógł zagrać w finale Ligi Mistrzów w Rzymie. Niestety od tego czasu nie prezentuje się on już tak fantastycznie i niechętnie muszę przyznać rację mojemu bratu, który dwa i pół roku temu (gdy ja byłem zachwycony umiejętnościami Fletchera i uważałem go za defensywnego pomocnika światowej klasy) nie wiedział w Darrenie nic nadzwyczajnego.

Ale problem nie dotyczy tylko kapitana The Tartan Army. Nie dotyczy nawet samej linii pomocy, gdzie na przydatność Andersona i Michaela Carricka zarówno w defensywie, jak i w kreowaniu gry można liczyć z dwojakim szczęściem, gdzie Ji-Sung Park i Ryan Giggs nie są (poza meczami, które coraz częściej stanowią nieliczne wyjątki) w stanie stanowić realnego zagrożenia pod bramką przeciwników, a Tom Cleverley uważany za jedynego gracza będącego w stanie rozruszać skostniały środek pola, ma rozegranych tak mało meczów, że zupełnie niewiadomo, czy nie spali się, gdy rywalizacja będzie się toczyć o naprawdę wielką stawkę.

Kłopoty dotykają także naszą defensywę, choć na szczęście Ferguson zdaje sobie sprawę z nieustannych problemów zdrowotnych dwójki naszych etatowych stoperów i od dłuższego czasu inwestuje w młodych, zdolnych zawodników mogących w przyszłości stanowić barierę nie do przejścia. Niestety zarówno braciom da Silva jak i Evansowi, Smallingowi czy w końcu Jonesowi brakuje co najmniej doświadczenia (a niewykluczone, że również umiejętności), aby stać się światowej klasy obrońcami. Gdy dodamy do tego Evrę, który od dłuższego czasu sprawuje się coraz to gorzej aniżeli lepiej, otrzymamy sytuację, w której okazuje się, że mamy po prostu zbyt słabą kadrę jak na klub, który pretenduje do miana najlepszego, i który walczy o największe trofea.

Kolorowo nie jest również w napadzie, gdzie poza Rooneyem nie ma piłkarza, który siałby prawdziwy postrach wśród rywali. Dimitar Berbatov i Michael Owen grają niezwykle rzadko i nie strzelają bramek na zawołanie, a młodym Javierowi Hernándezowi i Danny’emu Welbeckowi brakuje ogrania i regularności.

Zdaję sobie sprawę, że od dawien dawna panuje opinia, jakoby skład United był niewystarczająco mocny, a mimo to Czerwone Diabły zdobywają nieustannie kolejne trofea. Dotychczas jednak sir Alex reagował na zagrożenia i w obliczu zmieniającego się obrazu footballu dostosowywał Manchester do najnowszych i najbardziej surowych standardów, np. komercjalizując przygotowania do sezonu, wprowadzając nowe ustawienia taktyczne czy też wydając krocie na nowych zawodników. Nieubłaganie zbliża się więc pora na kolejny wstrząs, ponieważ na naszym podwórku rośnie nam przeciwnik pretendujący do miana bezkonkurencyjnego niczym Barcelona w europejskich pucharach.

1:4 Serce drużyny

Jeżeli od 2002 roku kiedy to podczas Mistrzostw Świata David Seaman wpuścił gola po wykonywanym przez Ronaldinho rzucie wolnym z 38 metrów, wstawienie Anglika na bramkę zwiastuje rychłą utratę jakiejś kuriozalnej bramki, to Joe Hart najwyraźniej nie jest angielskim goalkeeperem.

Jakkolwiek źle by to nie brzmiało, David de Gea był jednym z najlepszym graczy Red Devils podczas derbów. W ogóle po słabym początku kariery na Old Trafford od jakiegoś czasu generalnie Hiszpan broni dobrze (ma 41, czyli najwięcej w lidze, wybronionych strzałów na bramkę), a ponieważ wydaje się, że aklimatyzacja na Wyspach przebiega prawidłowo, to najprawdopodobniej przez przynajmniej kilka najbliższych lat to właśnie jego będziemy oglądać w bluzie z numerem 1 w Manchesterze United.

Jest dwóch bramkarzy, których słusznie obok Edwina van der Sara przez lata wymieniało się w gronie najlepszych – są to Iker Casillas i Gianluigi Buffon. Ponieważ nawet wobec przejścia Holendra na emeryturę, żadnego z nich nie wyobrażałem sobie broniącego dostępu do naszej bramki, to nie jest to możliwe tym bardziej teraz, w obliczu, zdaje się zakończonego (mniejszym bądź większym, ale) sukcesem, odmłodzenia na tej newralgicznej pozycji. Mimo to jest na świecie dwóch znakomitych, młodych i niezwykle utalentowanych piłkarzy, których chciałbym zobaczyć między naszymi słupkami – chodzi o Wojtka Szczęsnego oraz wspomnianego wcześniej Joe Harta.

Anglik dłużej od naszego rodaka ogrywa się, grając na najwyższym poziomie, a po dwóch niezwykle udanych sezonach, w Birmingham City i Manchesterze City, jest on moim zdaniem na najlepszej drodze, aby być wymienianym jednym tchem wśród takich sław jak Peter Schmeichel i Oliver Kahn.

1:5 Catenaccio w wydaniu Manchesteru City

Mancini najchętniej zagrzewając drużynę do ataku, krzyczałby: „defensywa!”.

5 stycznia bieżącego roku Manchester City Roberto Manciniego nauczony porażką z własnego stadionu, postawił na iście włoską taktykę i obronił bezbramkowy remis z Arsenalem. Po tym spotkaniu wiecznie-noszący-szal-w-klubowe-barwy manager powiedział: „Wolę zostać wygwizdanym na koniec [meczu], a wrócić do domu z jednym punktem, niż [zaprezentować ofensywne nastawienie i wrócić] z trzema straconymi bramkami”, po czym dodał: „Według kibiców gości byliśmy nudni? To nie jest dla mnie ważne. Kiedy grasz tutaj [na Emirates Stadium] przeciwko Arsenalowi, to może być tak, że Arsenal gra lepiej od ciebie i masz prawo się bronić. To jest piłka nożna”.

Odkąd sięgam pamięcią, Włoch zawsze prezentował postawę „byle nie przegrać”. Niestety desygnując do defensywy nawet siedmiu graczy z pola, bo głównym celem wystawionych w pomocy Touré, Barry’ego i Milnera było to, aby nie dopuścić do utraty gola (widoczne szczególnie przez pierwszych 20 minut gry), Mancini musiał wystawić przynajmniej trzech ofensywnie usposobionych piłkarzy, a to niestety wystarczyło w niedzielę na pokonanie United. Manager City nawet jakby chciał wszystkie mecze bezbramkowo remisować, to klasa zawodników oddelegowywanych do akcji ofensywnych (David Silva, Sergio Agüero, Mario Balotelli, Samir Nasri, Edin Džeko czy chociażby nieszczęsny Carlos Tévez) sprawia, że nasi „hałaśliwi sąsiedzi” jeszcze długo nie przestaną strzelać bramek seriami.

1:6 Kupa

Przyznaję się bez bicia, że szóstej bramki nie widziałem, bo byłem zrobić kupę. Jeżeli kiedyś nie będziecie chcieli oglądać, jak Wasz zespół się pogrąża (lub będziecie spieszyć się na pociąg powrotny z Krakowa do Wrocławia) – pójdźcie za moim przykładem i idźcie szybko zrobić kupę.

Przewiń na górę strony