„Dziękuj wasza książęca mość Bogu, żeś żyw dotąd, bo żeby nie to, żem ja sobie kazał z dziesięć wiader wody rano na łeb wychlustać, to byś już był na tamtym świecie, alias w piekle… „ rzekł do Bogusława Radziwiłła sienkiewiczowski Kmicic, trzymając magnata w niewoli. Widać, że nawet najbardziej porywczy zabijaka potrafi nieraz zagryźć zęby i zrezygnować z natychmiastowej reakcji na rzecz działania chłodnego i przemyślanego. Autor tego tekstu poszedł w ślady chorążego orszańskiego, wszak gdyby postanowił opublikować swój świeży komentarz tydzień temu, za treść służyłby tylko powyższy tytuł wzbogacony powszechnie używaną, acz nieakceptowaną partykułą.
Ostateczne pożegnanie z Wesleyem Brownem i Johnem O’Shea nastąpiło 7. lipca, którą to datę Wiktor ochrzcił mianem czarnego dnia Manchesteru United. Pierwszych namiastek długoterminowych skutków stricte sportowych tego posunięcia będziemy mogli wyglądać dopiero za kilka miesięcy. Jednak ów ruch transferowy aż prosi się o parę słów opinii ze strony fana Czerwonych Diabłów szczególnie przywiązanego do wychowanków klubu z Old Trafford.
Jeszcze w trakcie tego sezonu mało kto rozważał ewentualność zakończenia przez obu z nich kariery poza Manchesterem. Forma rodowitego Manca oddalała się od ideału, częstotliwość jego występów była odwrotnie proporcjonalna do liczby nawrotów chęci Carlosa bery dyfikut Teveza na opuszczenie Man Szejki City podzielonej przez jednostkę czasu, a sam zawodnik zdawał się nie akceptować takiej sytuacji. Kwestia odejścia Browna była brana pod uwagę, mimo to kibice mieli na względzie status wychowanka, przez co pomarańczowowłosy obrońca miał możność liczyć na specjalne względy. Natomiast propozycja zarobienia na Johnie O’Shea była bliska właściwie tylko ludziom patrzącym na futbolowy świat przez pryzmat Football Managera czy innej Fify. Nawet ci w przeciwieństwie do mnie nie potrafący doszukać się kunsztu i umiejętności na miarę chociażby Nemanji Vidicia, traktowali Irlandczyka jako żelaznego rezerwowego. Jaśkowi wróżono przyszłość wyjętą z życiorysu Gary’ego Neville’a – w momencie, w którym po upływie lat czysto piłkarsko nie dawałby rady, pozostawałby w zespole w charakterze dobrego ducha, małej klubowej legendy i doświadczonego weterana zawsze służącego radą młodszym od siebie o kilkanaście lat defensorom United.
Jak już pisałem na Redlogu, pierwsze doniesienia o możliwej przeprowadzce Jaśka najzwyczajniej wyśmiałem. Z biegiem czasu ogarniał mnie coraz większy niepokój i w końcu stało się. Bez względu na to, w jakim stopniu oswajałem się z faktem ogromu zmian, przed którymi stanął Manchester United, wieści spadły na mnie jako ten grom, co z nieba jasnego przychodzi. Za znalezienie się goryczy poza czarą odpowiada sam Irlandczyk. Najprawdopodobniej poniższe słowa pochodzą z jego palców, wszak umieścił je na jednym z anglojęzycznych forów poświęconych Manchesterowi.
hello all, signed for sunderland today with wes, huge rench to leave United but the club has to keep moving forward and I respect that. Good chance of gibbo joining if he can decide between the north-east or Stoke. I will still visit this site in the future!
cheers again, hope i’m remembered for last minute in front of the kop, giving my all in a red shirt, and not that dodgy own goal at everton! Big changes at united this summer but all for the better.
John O’Shea (pisownia oryginalna)
Pogrubione fragmenty dają do myślenia. Słowa Jaśka o tym, że respektuje konieczność rozwoju klubu, osobiście odczytuję jako czytelną wskazówkę, gdzie szukać źródła przenosin. To nie jest tak, jak przypuszczalnie w przypadku Tomka Kuszczaka*, iż Irlandczyk żegna się z klubem, by grać więcej i odgrywać pierwszoplanową rolę w jakimś zespole. John O’Shea po owocnym spędzeniu 10 lat na Old Trafford został, najdelikatniej mówiąc, poproszony o zwolnienie miejsca w teamie. Wraz z nim pod skrzydłami Steve’a Bruce’a schronił się inny wychowanek – reprezentujący Czerwone Diabły od lat czternastu – Wes Brown.
Kwestię Wesleya zrozumiałem, szczególnie, iż sam piłkarz dawał w mediach pewne sygnały, co nie oznacza, że zaakceptować odejście futbolisty po półtorej dekady występów jest łatwo. O ile trudniej jednak pogodzić się z widokiem przywdziewającego koszulkę w biało-czerwone pasy Johna O’Shea – człowieka nie tylko oddanego United, lecz przede wszystkim wciąż niezwykle użytecznego na boisku.
Nie chodzi mi tu tylko i wyłącznie o jego sławetną uniwersalność; owszem, bycie syntezą defensora, pomocnika, a także bramkarza i napastnika to osobliwość niespotykana, lecz nie wystarczająca by na stałe zostać częścią takiej drużyny. Sheasy to specyficzny typ zawodnika, który rywalowi założy siatkę od wielkiego dzwonu, podczas gdy praktycznie nigdy nie daje solidnych podstaw pod konstruktywną krytykę. Od lat fani, sztab szkoleniowy i koledzy z zespołu wiedzieli, czego można spodziewać się po Johnie, a ten konsekwentnie wykonywał swoją robotę, raz na jakiś czas dorzucając rodzynki, czy to ośmieszając Luisa Figo, czy też broniąc w zielonej bluzie sytuację sam na sam z Robbiem Keanem. O’Shea był świetnym bohaterem drugiego planu, jak choćby w sezonie 2008/2009, kiedy to na najwyższym poziomie zastępował Neville’a i Browna na prawej obronie.
Zalet Irlandczyka zliczyć można wiele, sęk w tym, aby znaleźć logiczny powód rezygnacji z jego usług przez Sir Alexa. Boss po londyńskim upokorzeniu postanowił najwyraźniej budować nową drużynę predestynowaną do złojenia katalońskiego teamu z Play Station, co najwidoczniej ma zamiar czynić metodą wstrząsu. Rewolucji potrzeba ofiar, a ta, chociaż co prawda nie osiągnie rozmachu swojej odpowiedniczki z roku pańskiego 1995 (wylecieli wtedy Kanchelskis, Ince czy Hughes), wybrała na początek właśnie parę nominalnych obrońców. Jeśli wierzyć doniesieniom, podobny los czeka swoją drogą Tomasza Kuszczaka i Darrona Gibsona, ale umówmy się, że żaden z nich nie znaczył dla najnowszej historii United tyle, co dwaj starsi Wyspiarze. Co zatem przeszkadzało bossowi na dłuższą metę w osobie Jaśka?
Pierwsze co przychodzi na myśl to różnica poziomów między nim, a dla przykładu Nemanją Vidiciem. Wydaje mi się, że nie jest to jednak luka na tyle duża, by zasadnym nazwać aż taki ruch, a pewne braki John wynagradzał doświadczeniem, spokojem i uniwersalnością. Wiek i brak perspektyw dalszego rozwoju? 30 wiosen na karku nie sugeruje istnienia odcisku paproci drzewiastej na plecach. Zgodzić się można, że wielu kroków do przodu już zrobić nie można, przy czym wymagany stały, solidny poziom to wartość zawsze potrzebna w odwodzie i gwarantowana przez kilka następnych lat przy założonym milcząco braku poważnych kontuzji. Konkurencja na pozycji też odpada, tak z powodu nieoznaczoności właściwego dla Jaśka miejsca na boisku, jak i z czystej arytmetyki. Zresztą – przyjmijmy na chwilę, iż dane motywy są słuszne. Jaka pierwsza myśl przychodzi Wam do głowy? Idę o zakład, że wielu przed oczami stanął Michael Owen. Piłkarz nie związany z klubem nawet w części stopnia byłego już numeru 22; dotychczas czwarty napastnik w hierarchii, któremu przyjdzie walczyć dodatkowo z powracającym Dannym Welbeckiem, a może i Kiko Machedą; wreszcie 31-latek spędzający sporo czasu u mistrzów sztuki medycznej. Anglik jakiś czas temu podpisał kontrakt umożliwiający grę z diabłem na piersi przez następny rok. Dlaczego więc nie uczyniono tak z Jaśkiem?
Z czystej formalności można rozpatrzyć możliwość mniej przyjemnych zajść z gatunku tych niepotwierdzonych oficjalnie. Francuski dyplomata Talleyrand mawiał co prawda, iż wierzy wyłącznie informacjom oficjalnie zdementowanym, jednak pogląd, że Sheasy mógł poważnie pokłócić się z bossem lub szukać sporej podwyżki, nie wytrzymuje krytyki, gdy spojrzy się na jego charakter i historię w Manchesterze United.
Wystarczająco mocnego motywu rozstania nie widzę, może również dlatego, iż Johna, podobnie jak Darków Gibsona i Fletchera od zawsze darzyłem wielką sympatią. Sporo czasu spędziłem na bronieniu ich przed nieraz nieuzasadnionymi bądź wyolbrzymionymi zarzutami. I tu nie chodzi o gola z Liverpoolem czy lobik nad Lehmannem. O’Shea wraz z Fletcherem stanowili duet niezwykle ważnych bohaterów drugiego planu, nigdy niedocenianych przez mainstreamowych ekspertów.
Pewnie nastanie taki czas, kiedy pogodzę się z obrotem spraw i uznam go za konieczny. Moment ów nadejdzie szybciej niż później – zapewne rozpoczęcie nowego sezonu rozwieje troski. W chwili obecnej jest jeszcze zbyt wcześnie, by reagować inaczej niż okrzykiem „Veto! Veto! Po trzykroć Veto!”.
* Początkowo miałem przywołać w tym miejscu casus Teveza, jednak doszedłem do wniosku, że porównywanie Jaśka z Neandertalczykiem jest wybitnie nie na miejscu.