Nie przegap
Strona główna / Wayne Rooney: narodziny legendy

Wayne Rooney: narodziny legendy

Wayne Rooney: narodziny legendy
Jest na świecie przynajmniej jeden człowiek dla którego pieniądze to nie wszystko. Dla którego ważniejsze od pieniędzy jest tradycja, szacunek i miłość. Miłość do… swojego klubu. Właśnie dowiedziałem się, że gracz, o którym piszę chce pozostać w moim ukochanym klubie do zakończenia kariery. I nie ważne, czy będzie zarabiać 50, czy 150 tysięcy funtów tygodniowo. Kluczowe jest coś innego. A mianowicie to, że ten zawodnik czuje się potrzebny w zespole. Doskonale zdaje sobie sprawę z tego, jaką pozycję zdobył. Wie, że stanowi o jego sile. A pomimo to nie zamierza stawiać zarządu przed decyzją: podwyżka o 300% lub odchodzę do Barcy. Wayne wie, że bez problemu znalazłby nowy klub. Ale pomimo to postanowił zostać u nas na zawsze. Chce tu grać, bo kocha to miejsce, a ono kocha jego.

Gdy przychodził do klubu kilka lat temu wiedziałem o nim tyle, że jest dobrze zapowiadającym się piłkarzem. Tylko tyle i aż tyle. Zresztą zawodnik za którego w wieku 18 lat płaci się 25 milionów funtów musi mieć wielki talent. Przed nim było wielu, którzy też mieli zrobić karierę w światowym futbolu, a jednak się stoczyli. On jednak wiedział czego chce. W tamtym okresie wyróżniała go zadziorność, która pozostała mu do dziś. I za to go cenię. Uwielbiam go również za to, że gdy gra cały poświęca się dla klubu.

Możecie powiedzieć, że było wielu jemu podobnych, ale do momentu, aż konto zapełniało się coraz wyższymi sumami. A później poświęcenie dla tego klubu mijało i pojawiało się w innym. On zawsze mi imponował tym, że gra dla klubu z miłości. I tak pozostaje do dziś. Przez kilka sezonów pozostawał w cieniu piłkarza, który zgarniał wszystkie możliwe nagrody. Odwalał czarną robotę, a inni zgarniali laury. Dopiero niedawno mógł pokazać swoje pełne umiejętności. I to wyszło Manchesterowi United na dobre. Od początku sezonu zachwyca formą i strzela bramki w ważnych momentach. Jest jedną z podpór zespołu.

W tym sezonie strzelił 7 goli w rozgrywkach klubowych, a w meczu z Wigan, wygranym przez Manchester United 5:0, zdobył swoją setną bramkę w barwach tego klubu. Widząc jego zaangażowanie i serce, jakie wkłada w każdy mecz, jestem pewien, że tych ,,setek” będzie więcej. Osobiście, najbardziej w pamięci utkwił jednak jego debiut w Manchesterze United 28 września 2004 r. w meczu Ligi Mistrzów z Fenerbahce SK.

Bohater tego artykułu swoją grą w spotkaniu z Turkami zamknął usta wszystkim krytykom. Strzelił klasycznego hat-tricka i odnotował jedną asystę. Jeśli tak się zaczyna, to co będzie dalej, pomyślałem. I na odpowiedź nie musiałem długo czekać. W swoim debiutanckim sezonie zdobył dla klubu z Old Trafford 17 bramek, a kolejny był jeszcze lepszy. Rozegrał 48 spotkań, a na listę strzelców wpisywał się 19-krotnie. Natomiast w rozgrywkach 2005/2006 zdobył najwięcej bramek w swoich występach na Old Trafford. Do siatki rywali trafiał 23 razy.

Dzięki tym bardzo dobrym występom był wielokrotnie wyróżniany. Otrzymał między innymi przyznawaną przez kibiców nagrodę sir Matta Busby’ego. Sięgnął również po PFA dla najlepszego młodego zawodnika w Premiership.

Jak już wcześniej pisałem w poprzednich sezonach współpracował efektywnie z Cristiano Ronaldo oraz Carlosem Tevezem. Wtedy pracował na ich sukces, bo taka była taktyka sir Alexa Fergusona. Wayne Rooney w pełni akceptował swoją rolę. Jednak od tego sezonu taktyka jest ustawiana pod niego, dzięki czemu może zaprezentować się w pełnej okazałości. Mało jest takich zawodników, jak on… Takich, którzy budują swoją legendę dzięki doskonałej grze i przywiązaniu do barw klubowych.

Kiedyś był to George Best, Peter Schmeichel, Paul Scholes, Ole Gunnar Solskjaer, czy wreszcie Ryan Giggs. Teraz, jestem tego pewien, do tego zacnego grona powoli dołącza Wayne Rooney pomimo tego, że ma dopiero 23 lata. Rooneya nie zamieniłbym nawet na Messiego. Dzięki Wayne za to, że kochasz Manchester United, bo kibice MU kochają Ciebie.

Autor: Jakub Suszka

Przewiń na górę strony