Dzisiaj Manchester podejmował na Old Trafford Arsenal Londyn. Po ciężkim laniu jakie chłopcy Wengera dostali w Champions League, można było być pewnym że nie będzie to spotkanie łatwe. The Gunners chcieli zetrzeć odium dzieciaków fajnie bawiących się piłką, ale niezbyt radzących sobie z silnym przeciwnikiem.
Po drugiej stronie stawka była większa. To zwycięstwo lidze, dające sir Alexowi i drużynie komfort w przygotowaniach do finału w Rzymie. Plan minimum to remis, plan maksimum to zwycięstwo. Oba dawały tytuł mistrzowski, ale plan maksimum był oczywiście przyjemniejszą opcją. Trzeciej opcji nie ma.
Początek spotkania to Arsenal z Ligi Mistrzów. Łatwo tracący piłkę, nie radzący sobie z pressingiem Czerwonych Diabłów. Z czasem jednak Manchester oddał inicjatywę, a Kanonierzy zaczęli swobodniej brykać z piłką. Ta swoboda kończyła się w okolicach pola karnego, gdzie akcje były bezlitośnie przecinane przez Vidicia i Evansa. W pamięci mam też kapitalny wślizg Fletchera w polu karnym. Niektórzy sędziowie może daliby mu za to czerwoną kartkę i przyznali Arsenalowi rzut karny, ale dziś sprawiedliwość była po naszej stronie. Cały czas myślałem o tym jak będzie nam brakować Darrena w finale.
Nie obyło się jednak bez pomyłek. Osobiście nie widziałem dokładnie tej sytuacji, ale liniowy miał nas skrzywdzić przy golu Rooney`a. Spalonego nie było. Byłaby to wielka szkoda, ale w ostatecznym rozrachunku, nie liczy się.
Wrcając do Fletchera, to nie popisywał się tylko w obronie. Podczas rajdu skrzydłem, podał piłkę między nogami zawodnika Arsenalu (Songa bodajże) prosto do Teveza, który miał przed sobą tylko Fabiańskiego. Ten piłkę wybił, Carlos się zakręcił, to niesamowite jak piękna akcja została spartolona.
Najwięcej pracy Edwin Van Der Sar miał przy zaczynaniu gry od bramki. Co jakiś czas miał przebieżki po piłkę lecącą obok i nad bramką. Wykorzystywanie stałych fragmentów gry szwankowało po obu stronach, niewiele strzałów na bramkę.
Każdy z nas sobie w głowie będzie robił prognostyk na finał CL z tego meczu. Myślę że to nie ma sensu. Finał trzeba wygrać, tam nie ma jednego punktu do ugrania, nie ma następnego meczu. Wóz albo przewóz, wszystko albo nic. Myślę że oprócz totalnej koncentracji i postawienia murów ze spiżu na swojej połowie zobaczymy trochę magii. Mieliśmy jej błyski i dzisiaj, mimo tego że celem nie była gra na całego.
Pisałem o planie maksimum, ale on chyba był bardzo maksimum. Prawdę oddaje to że Manchester nie oddał ani jednego celnego strzału na bramkę Fabiańskiego, przy czterech strzałach The Gunners. Plany były większe niż jedna potyczka. Chodziło o strącenie Liverpoolu z ich pieprzonej grzędy. Na razie przepychamy się na tym drążku i mamy ładne widoki na to że w przyszłym roku zlecą z niego na łeb.