Nie przegap
Strona główna / Podwójny szok w Londynie

Podwójny szok w Londynie

Podwójny szok w Londynie
Piłkarski weekend przyniósł parę ciekawostek, szczególnie jeżeli chodzi o Premier League. Jednym z wydarzeń kolejki było zwolnienie Juande Ramosa z funkcji menedżera Tottenhamu Hotspur, dla którego już został znaleziony następca. Ale wszystko inne przyćmił mecz na szczycie tabeli, w którym Chelsea zmierzyła się z Liverpoolem.

Zacznijmy jednak od Tottenhamu. Decyzja zarządu „Kogutów” nie może dziwić – Hiszpan miał wystarczająco dużo czasu, by poukładać, kompletnie przemeblowany podczas letniego okna transferowego, zespół, w którym drzemie przecież spory potencjał. Osiem meczów i tylko dwa punkty, to, dla takiego klubu jak Tottenham, dramat. Dopełnieniem tego wszystkiego z pewnością byłby przegrany pojedynek w Pucharze UEFA z Wisłą Kraków. Jednak nasza rodzima piłka jest tak słaba, że nawet najgorszy zespół Premier League jest dla mistrza Polski trudnym rywalem i, jak się okazało, nie do przejścia. A szansa na awans do fazy grupowej była.

Skupmy się jednak na tych bieżących sprawach. Ramos odszedł, a władze Tottenhamu już skontaktowały się z Harrym Redknappem, dotychczasowym menedżerem nieźle radzącego sobie Portsmouth. Wybór zaskakujący, ale trzeba przyznać, że całkiem dobry. Daniel Levy na pewno nie ma nerwów na kolejne eksperymenty, dlatego stara się ściągnąć do siebie doświadczonego i przede wszystkim pewnego trenera. Należy też dodać jak bardzo zdesperowany był londyński klub – możliwość zakontraktowania Redknappa wiązała się z wypłatą „Pompey” aż pięciu milionów funtów, w ramach zadośćuczynienia. Biorąc jednak pod uwagę pieniądze, jakie wydawał Levy tego lata, to było jak pozbycie się pięciozłotówki.

No tak, ale co z samą drużyną? Reakcja zawodników na zmianę trenera, spodziewaną czy nie, mogła być różna. Trudno oceniać, szczególnie, że nie widziałem tego spotkania, czy to właśnie odejście Ramosa, czy też słaba forma Boltonu dała efekty. Najważniejsze jednak, że Tottenham wreszcie wygrał ligowy mecz w tym sezonie. To oczywiście nie daje zmian w tabeli – „Koguty” ciągle są ostatnie – ale o wiele lepiej wygląda te pięć punktów na koncie, a do będącego na bezpiecznej, 16. pozycji, Boltonu zostały już „tylko” trzy oczka. Redknappa czeka jednak trudny początek, bo w następnym meczu zmierzy się z Arsenalem na wyjeździe. I to już za trzy dni!

Wydarzenia z White Hart Lane, i wszystkie inne z brytyjskich boisk (a może nawet z całej Europy), bledną jednak przy najważniejszym meczu tego weekendu. Dzisiaj odbyła się „bitwa o Anglię”, czyli potyczka Chelsea z Liverpoolem. Lider Premier League podejmował niespodziewanego wicelidera (choć tak naprawdę współlidera – oba zespoły miały po 20 punktów). Do „The Blues” przed tym spotkaniem należał imponujący rekord 86 nieprzegranych meczów z rzędu na Stamford Bridge. Liczyłem na to, że kiedyś „Czerwone Diabły” zakończą tę serię, ale niestety podopiecznym sir Aleksa Fergusona nie będzie dany ten zaszczyt. Wyręczył ich za to Liverpool. Podopieczni Rafy Beniteza wygrali 1:0 po golu Xabiego Alonso i objęli prowadzenie w tabeli z 23 punktami na koncie.

To naprawdę szok. Nie, nie przesadzam. Od dłuższego czasu drużyna z Anfield Road, mimo posiadania dobrego składu i świetnego taktyka na ławce, nie potrafiła tak naprawdę powalczyć o tytuł mistrzowski. W okolicach stycznia, może lutego, było już praktycznie przesądzone, że LFC nie da rady. Oczywiście, taki scenariusz jest wciąż możliwy, wystarczy, że powinie im się noga, dostaną lekkiej zadyszki albo forma po prostu spadnie i już sytuacja może się odwrócić. Mimo wszystko Liverpool imponuje, a przede wszystkim pokazuje, że tym razem może się liczyć w wyścigu o trofeum. Chociaż wciąż kibice interesujący się Premier League są nastawieni dość sceptycznie do obecnej sytuacji. Ciekawe tylko, jak „The Reds” poradzą sobie w Lidze Mistrzów, bo do tej pory potrafili się skoncentrować tylko na jednych rozgrywkach. Czyżby Liverpool miał zaprezentować wielki comeback?

Ze spraw wartych wspomnienia należy zaznaczyć świetną formę beniaminka Hull City. Drużyna Phila Browna w poprzednich kolejkach odprawiła Arsenal, Tottenham i West Ham. Co więcej, dwa pierwsze spotkania odbyły się na terenie przeciwnika. Dziś „Tygrysy” znów pokazały nie tyle pazurki, ile potężne, niszczycielskie szpony. Wprawdzie ofiarą Hull padł inny beniaminek, West Bromwich Albion, to jednak wygrana 3:0 na wyjeździe mówi sama za siebie. Do ciekawego rozstrzygnięcia doszło także na JJB Stadium. Wydawało się, że drużyna, w której występuje lider klasyfikacji strzelców, Amr Zaki, może odprawić z kwitkiem Aston Villę. Egipcjanin ostatnio szaleje nie tylko strzelając dużo bramek, ale też tym, w jaki sposób je zdobywa. Zespół Steve’a Bruce’a nie dał jednak rady Martinowi O’Neillowi i jego chłopcom, ulegając „The Villans” aż 0:4. Dzięki temu rozstrzygnięciu zespół z Birmingham przeskoczył Man Utd, trafiając na 5. pozycję.

W pozostałych spotkaniach bez większych niespodzianek. Sunderland pokonał u siebie 2:1 Newcastle United, Blackburn podzielił się punktami z Middlesbrough, remisując 1:1 i takim samym rezultatem zakończył się mecz Portsmouth z Fulham. W derbach Londynu lepszy na Boleyn Ground od West Hamu okazał się Arsenal, wygrywając 2:0.

Przewiń na górę strony