Nie tylko na Old Trafford lojalność i wdzięczność są tematami wiodącymi podczas obecnego sezonu ogórkowego. Ten sam problem mają na Stamford Bridge, Villa Park czy Emirates Stadium. Niektórzy piłkarze zdali się zapomnieć swoich wcześniejszych deklaracji wierności i przywiązania do klubowych barw. O ile można zrozumieć, że Gareth Barry chce odejść z Birmingham dla gry w elitarnej LM, o tyle Lampardowi czy Hlebowi najwyraźniej poprzewracało się w głowach.
W futbolu mamy obecnie zbyt wiele nowoczesnego niewolnictwa grzmiał niedawno Sepp Blatter. Mimo, że odnosił się do sprawy Ronaldo, nowe pojęcie, które stworzył na potrzeby swojej przemowy pasuje do kilku innych zawodników. Jak się okazuje, Cristiano ma z kim założyć związek współczesnych niewolników.
Współczesne niewolnictwo – występuje wówczas, kiedy zawodnik dobrowolnie podpisuje umowę z klubem, rozgłasza wszem i wobec, jaki jest w nim szczęśliwy, zarabia 150 000 funtów tygodniowo, a jego jedynym obowiązkiem jest kopanie piłki.
Jednak zostawmy portugalskiego gwiazdora i spójrzmy do obozów rywali. W Chelsea trwa saga z udziałem Franka Lamparda. Zawodnik, przez wielu kibiców stawiany w jednym szeregu z Terrym, ikona The Blues i mózg zespołu, wydaje się być ślepo zapatrzony w swojego niedawnego przełożonego Jose Mourinho. Dla niego jest gotów nawet przenieść się z najsilniejszej ligi na świecie do, bądź co bądź przeciętnej, Serie A. Dla osoby portugalskiego szkoleniowca i korzystniejszego kontraktu jest gotów rzucić niebieski trykot w kąt, choć od kilku lat zapewniał, że w Londynie czuje się szczęśliwy i ani myśli o wyjeździe z Anglii.
Kiedy Frank przebył drogę od przeciętnego zawodnika, jakim był przechodząc do ekipy The Blues, do drugiego najlepszego piłkarza na globie (w 2005 r. FIFA uznała, że ustępował tylko Ronaldinho), otwarcie deklarował swoje przywiązanie do drużyny Chelsea:
Obecna umowa wiąże mnie z klubem do 2009 roku, jednak już za kilka miesięcy ponownie zapukam do drzwi Romana Abramowicza. Tutaj mam wszystko, czego potrzebuję – wspaniały zespół, walkę o najwyższe cele i co najważniejsze, fantastycznych kibiców.
Od tego czasu, w każdym okienku transferowym, piłkarscy potentaci, na czele z Realem Madryt i Barceloną kusiły Lamparda, jednak ten pozostawał wierny kibicom ze Stamford Bridge:
Kiedy zaczynałem karierę, marzyłem o tym, aby dostać się na sam szczyt. Teraz osiągnąłem to, czego chciałem i nie zaprzątam sobie głowy myślami, jak potoczyłyby się moje losy w innym miejscu. Obecnie jestem zawodnikiem Chelsea i chcę się skoncentrować w 100% na grze dla tego zespołu. Jestem bardzo lojalnym człowiekiem. – powiedział Lamps w maju 2006 r.
Kilka miesięcy później, w marcu 2007 roku, Frank po raz kolejny wypowiedział się bardzo ciepło o ekipie The Blues:
Chcę zostać w Chelsea. Nigdy nie myślałem o tym, aby opuścić klub. Tutaj mam wszystko, czego pragnąłem i czuję się z tym świetnie. Przez ostatnie sześć lat, całym moim życiem była rodzina oraz The Blues. Jestem dumny, że tutaj gram. Czas, jaki spędziłem na Stamford Bridge, to najszczęśliwsze dni w mojej karierze.
Po ponad roku, na kilka dni przed finałem LM w Moskwie, Frank po raz kolejny ogłosił, jaki to w Londynie czuje się szczęśliwy i wyraził nadzieję, że latem przedłuży umowę z klubem. Mimo że obiecywał, iż niebawem zapuka do drzwi Abramowicza z prośbą o nowy kontrakt, w gabinecie rosyjskiego oligarchy od czasu jego deklaracji zjawili się wszyscy zawodnicy z wyjątkiem właśnie Lamparda. Po obfitych latach sukcesów w barwach Chelsea, dla londyńczyków nastały chude czasy i ekipa ze Stamford Bridge musiała niejednokrotnie uznawać wyższość Manchesteru United. Frank najwyraźniej stracił ochotę do gry w zespole, który wciąż jest drugi. Kiedy w tym roku dowiedział się o zainteresowaniu ze strony Interu Mediolan, podczas jednego z wywiadów udzielił odpowiedzi, łudzącą podobnej do tych, jakimi zwykł nas karmić Ronaldo:
Inter? Zaczekajmy, to zobaczymy, co z tego wyniknie. Obecnie jestem na wakacjach z rodziną. Moja przyszłość w Chelsea? Jeszcze niczego nie wiem.
Agent angielskiego pomocnika, Steve Kutner, publicznie oświadczył, że jego podopieczny oczekuje pięcioletniego kontraktu ze strony zarządu The Blues, a taka oferta na razie się nie pojawiła:
Fani Chelsea powinni zrozumieć, że klub nie chce zaoferować mu pięcioletniego kontraktu. Frank zawsze powtarzał, że jeśli nie będzie mógł zakończyć swojej kariery tu, w Londynie, będzie chciał spróbować swoich sił za granicą.
Zarząd Chelsea zaoferował swojemu asowi czteroletnią umowę z gwarancją zarobków rzędu 140 tys. funtów tygodniowo, ale, jak widać, Frank szuka dziury w całym i zażyczył sobie pięcioletniego kontraktu. Anglik nie chcąc zostać obwołanym przez kibiców zdrajcą, postawił wysoce wygórowane żądania, których włodarze The Blues nie mają zamiaru spełnić i niejako to władze, a nie zawodnik, będą odpowiedzialne za ewentualny transfer Lamparda do Włoch. Frank już trzęsie portkami przed inauguracją obecnego sezonu, w obawie, że niektórzy z fanów, połapali się, co jest grane:
Frank spędził w Londynie wspaniałe siedem lat. Lamps nie chce psuć swoich relacji z kibicami, ale teraz obawia się, że jeśli zostanie w Anglii, część fanów obarczy go za zerwane rozmowy w sprawie przedłużenia umowy. Boi się, że to będzie dla niego trudny okres. – powiedział niedawno Steve Kutner, agent piłkarza.
Władze z Londynu zrobiły Frankowi niezłego wała i złożyły do podpisu pięcioletni kontrakt, na mocy którego Anglik miałby zarabiać 150 tys. funtów tygodniowo, a przez cały okres trwania umowy wzbogaciłby się aż o 39 milionów funtów. W tym wypadku byłby najlepiej zarabiającym zawodnikiem na Wyspach. Teraz pomocnik ma twardy orzech do zgryzienia i musi wybierać między miłością do Mourinho, a lojalnością względem klubu, który zrobił z niego gwiazdę światowego formatu. I po co, panie Lampard, były te zapowiedzi rychłego przedłużenia umowy? Po co te wszystkie deklaracje i obietnice? A trzeba było całować klubowy herb? Zanim coś się palnie, trzeba wcześniej pomyśleć.
Teraz przyjrzyjmy się, jak do swojego klubu odnoszą się gracze Arsenalu. Tam również nie jest kolorowo. Kiedy tylko Alex Hleb dowiedział się o zainteresowaniu ze strony Barcelony, nie dość, że czmychnął czym prędzej do Hiszpanii, to jeszcze zaczął namawiać do przenosin swojego byłego klubowego kolegę – Cesca Fabregasa:
Cesc opowiadał mi kiedyś o czasach, kiedy wraz z Pique i Messim trenowali razem w szkółce Blaugrany. Myślę, że on tak naprawdę kocha Barcę. Teraz Fabregas jest piłkarzem Arsenalu, ale kto wie, co przyniesie jutro?
Jakby tego było mało, Hleb, mimo że nie zagrał nawet meczu w barwach Blaugrany, już niejednokrotnie namiętnie całował nowy herb i zdaje się, że zupełnie zapomniał o Kanonierach oraz o Wengerze, który wyciągnął go z przeciętnej Bundesligi i pozwolił Białorusinowi zaistnieć w futbolu na najwyższym poziomie. Najśmieszniejszy jest oficjalny powód, dla jakiego Alex zamienił koszulkę Arsenalu na kataloński trykot:
Nie czuję się dobrze w dużych miastach, nie jestem typem mieszczucha. Jestem zmęczony szybkim życiem w Londynie. To bardzo hałaśliwe miejsce. [za to Barcelona to oaza spokoju – przyp. aut.]
Po udanym sezonie również Emmanuel Adebayor zaczął nieco gwiazdorzyć. Początkowo deklarował wierność klubowym barwom, jednak w końcu palnął w jednym z wywiadów niezłą głupotę…
Mam być godnym zastępcą Henry’ego na boisku? To niby dlaczego mam zarabiać mniej? Albo Arsenal spełni moje żądania i zostanę, albo odejdę z zespołu.
Togijczykiem zainteresowane były ekipy Milanu oraz Barcelony. Napastnik w jednym z wywiadów przyznał nawet, że otrzymał konkretne oferty kontraktowe i wszystko zależało od klubu. Wenger zburzył marzenia Emmanuela o transferze oraz wyższej pensji i oświadczył stanowczo, że napastnik zostaje w Londynie, a na podwyżkę do pułapu 120 tys. funtów tygodniowo nie ma co liczyć. Adebayor postąpił dość głupio, bo grożąc odejściem z klubu na pewno nie zwiększył swoich notowań u menedżera, a młodsi koledzy (Bendtner, Vela czy Walcott) tylko czekają aż dostaną szansę gry w pierwszym składzie. Przyszłość ciemnoskórego piłkarza stoi więc pod wielkim znakiem zapytania.
Została jeszcze ostatnia sprawa, mianowicie ucieczka Garetha Barry’ego do Liverpoolu. Kapitan The Villans przyznał otwarcie, że marzy o grze dla The Reds, jednak Martin O’Neill nie zamierza tak łatwo oddać swojego rozgrywającego. Cena, jaką żąda za swojego asa jak na razie skutecznie odstrasza wszystkich potencjalnych nabywców, jednak coraz więcej wskazuje na to, że w końcu Rafa Benitez przeboleje te kilka milionów funtów i nabędzie kartę zawodniczą Garetha. Menedżer Aston Villi nie może zrozumieć, dlaczego mózg i kapitan zespołu chce przenieść się na Anfield i w związku z tym, między obu panami doszło do kilku sprzeczek. Efekt? Barry ostatnio zagrał w sparingowym spotkaniu rezerw i został nawet zastąpiony w roli kapitana. Co więcej, przy każdym kontakcie angielskiego pomocnika z piłką, na stadionie rozlegały się gwizdy. Kiedy opuścił boisko cichaczem udał się do zaparkowanego przed stadionem samochodu i czym prędzej wrócił do domu. Teraz jedynym marzeniem Garetha jest to, aby jak najprędzej pożegnać się z Villa Park.
Co z tego wszystkiego wynika? Manchester United ma niepisaną umowę z Realem Madryt, Arsenal z Barceloną, Sepp Blatter zasługuje na Pokojową Nagrodę Nobla, Lampard ma romans z Mourinho, a Barry będzie w tym roku kapitanem zespołu rezerw. A wszystko dlatego, że czasami zdrowy rozsądek przysłaniają pieniądze. Ale komu z nas perspektywa zarobku 150 tys. funtów tygodniowo nie zawróciłaby w głowie?