Kraków ma to do siebie, że zacnym miastem jest. Mimo że w wyścigu o gospodarzenie wyprzedziły go inne miejsca, trzy nie byle jakie reprezentacje uznały za słuszne, co stoi wyżej, i postanowiły osiąść w tym królewskim grodzie. Grzechem byłoby przepuścić okazję, nie śledząc poczynań Holendrów, Włochów czy Anglików.
»Przez Twente ku Manchesterowi
»Dlaczego nie był to Ferguson!?
Zaczęło się od przylotu piłkarzy z Niderlandów i Italii. Na lotnisku nie było czego szukać. Jedyne, co dane było zobaczyć ludziom zgromadzonych w Balicach, to odjeżdżający autobus z przyciemnianymi szybami. W sumie dobrze, że się tam nie fatygowałem. Główny cel stanowiły treningi reprezentacji, których obserwację zacząłem wczoraj.
Znając historie, jakie miały miejsce w sobotę podczas rozdawania wejściówek na publiczne treningi, uznaję siebie za szczęśliwca, gdyż opuszczę tylko występ (bo tak to trzeba nazwać) Włochów, czyli ekipy najmniej lubianej z rzeczonego tercetu. Ale do rzeczy.
Holendrzy wybiegli na boisko punktualnie o 17:30 i od razu ustawili się pod trybuną wyłączoną z powszechnego użytku na rzecz m. in. akredytowanych fotografów. Chwilę później ruszyli ze standardowymi kółeczkami, czym wzbudzili aplauz licznie zgromadzonej publiki. Wspomnieć wypada, że 25 tysięcy ludzi to rekord frekwencji w historii otwartych treningów podczas mistrzostw, a i tak darmowe wejściówki można było kupić pod stadionem za choćby 50zł.
Wśród widzów nie zabrakło zorganizowanej grupy sympatyków Wisły Kraków – klubu rozgrywającego zwykle mecze na zajętym przez Holendrów stadionie. Fani ci zabrali głos, by obwieścić światu wyższość klubu z ulicy Reymonta nad resztą Krakowa i świata oraz wyrazić niezadowolenie z działań związanych z Euro oraz poczynań Uefy.
Na trybunach przeważali oczywiście kibice piknikowi, w tym duża ilość wycieczek szkolnych. Jakichś zsynchronizowanych akcji wykraczających poza klaskanie spodziewać się nie można było, chociaż po kilku próbach udało się stworzyć falę, która kilkukrotnie okrążyła trybuny stadionu im. Henryka Reymana.
Wróćmy na murawę. Oranje pobiegali, powymieniali masę podań, by przejść do najciekawszego części spektaklu – wewnętrznych gierek. Rozpoczęli od gry ofensywa vs. defensywa na mocno zedytowanym boisku*. Trzeba przyznać, że tempo i dokładność przeprowadzanych akcji robi wielkie wrażenie, biorąc nawet poprawkę na wynik korzystny dla bloku obronnego**. Holendrzy starali się grać pod publiczkę – padło kilka naprawdę ładnych bramek, lecz i bramkarze, w tym znani z boisk Premier League Michel Vorm i Tim Krul, zaprezentowali efektowne interwencje. Marteen Stekelenburg wykonał nawet namiastkę parady Davida de Gei ze starcia przeciwko Chelsea.
Następnie sukcesywnie powiększano boisko, dzięki czemu gra traciła na widowiskowości, przybierała za to kształt prawdziwego meczu.
Niestety, woleja Robbena nie udało mi się nagrać :(
Po godzinie i trzydziestu minutach futboliści podziękowali widowni i poczęli przemieszczać się ku wyjściu. Zostało jedynie kilku, jak to określiliśmy z kolegą, lizusów, którzy z braku umiejętności chcieli zdobyć zaufanie trenera ponadprogramowym ćwiczeniem strzałów. Dla formalności podam, iż byli to tacy szeregowcy, jak Arjen Robben, Dirk Kuyt i Klaas-Jan Huntelaar…
W międzyczasie na ziemi małopolskiej wylądowali Anglicy i udali się do swego hotelu. Zawiedzeni takim obrotem sprawy, udaliśmy się szybko ku siedzibie kadry holenderskiej i dzięki przebiegnięciu sporego odcinka zdążyliśmy przed eskortą. Niestety, wszystko było dopięte na ostatni guzik i zawodnicy, wystawiwszy nogę poza obręb autobusu, znajdowali się już częściowo w hotelu. Dla pewności przeszliśmy jeszcze pod miejsce pobytu Anglików, lecz jedynym obiektem wartym odnotowania okazał się ich autobus.
Wczorajsze wyjście oceniam bardzo pozytywnie. Do ideału brakło oczywiście jakiegoś kontaktu z jedną bądź drugą ekipą, nie ma jednak co narzekać, okazje pewnie jeszcze się nadarzą. Tak, jak jesienią ciekawym przeżyciem było zobaczenie na żywo Martina Jola i piłkarzy Fulham, tak teraz oglądanie w akcji bohaterów angielskich boisk również napawa zadowoleniem. Robin Van Persie, Tim Krul, Michel Vorm, Dirk Kuyt, John Heitinga, a nawet tenże Nigel de Jong, który na oczach całego stadionu wyciął w pewnym momencie kolegę z drużyny tak, iż przez chwilę zapadła niepewność, czy nie nastąpiła jakaś kontuzja. Do tego gwiazdy spoza Wysp, choćby Arjen Robben, Ibrahim Afellay i Klaas-Jan Huntelaar… To robi wrażenie. Szkoda tylko, że United nie posiada w składzie żadnego Holendra.
Ale za to mamy Anglików. A na Synów Albionu przyjdzie czas w piątek! :)
*Chyba, że ktoś notorycznie gra na trzy bramki za to z jednym bramkarzem na dwie drużyny.
** Czyżbym słyszał płacz wyznawców Barcelony?