Wayne Rooney. Numer 10 w Manchesterze United. Błyskotliwy zawodnik, który miał po prostu słabszy sezon czy gracz, który nie do końca potrafi wykorzystać cały swój potencjał i nie lubi zbytnio wybijać się przed szereg?
Dla mnie Anglik to ucieleśnienie ducha zespołu i absolutnego poświecenia dla drużyny. Roo czerpie przede wszystkim radość z grania w zwycięskim zespole. O jego wielkim sercu do gry najlepiej świadczą słowa Fergusona:
„Wayne ciągle mnie męczy, iż chce grać, chce być kapitanem, wykonywać rzuty karne, rożne i rzuty wolne, strzelać bramki, wszytko razem!”
Jego postawa jest zaprzeczeniem tego, co prezentuje Cristiano Ronaldo, który najpierw myśli o własnym występie, a dopiero później zastanawia się, jaką korzyść odniesie z tego team. Wayne spełni każde boiskowe polecenie sir Alexa i bezwzględnie potrafi podporządkować się wymyślonej przez niego taktyce – bez jakiegokolwiek marudzenia zagra na takiej pozycji, na której będzie najbardziej potrzebny. Z decyzją Szkota nie zgadza się jedynie wtedy, gdy musi zejść z boiska, a sam czuje, iż jeszcze może przydać się United.
Jego zachowania nie zaprezentuje żadna wyrafinowana statystyka. Nie zmierzymy tego w asystach, wślizgach, przebiegniętych metrach, strzelonych bramkach. Rooney jest gotowy zrezygnować z indywidualnych pragnień i osiągnięć, jeśli tylko przyniesie to jakąkolwiek korzyść zespołowi.
Postawny sprawę jasno: gra w ataku to ulubiona pozycja Rooneya. Anglik nie jest typem napastnika, który czeka na piłkę od kolegów, nie jest też królem padliny-czyli bramek strzelanych z odległości 5 metrów ;-) Wayne lubi cofnąć się po piłkę do pomocy, wypełnić lukę na skrzydle, gdy tylko nadarza się ku temu okazja. Zespół powinien być zbudowany wokół niego.
Przyjrzyjmy się zatem pozycjom, na jakich Rooney grywał w poprzednim sezonie:
1. samotny napastnik
– Anglik nie jest wystarczająco wysoki do tej roli, jednak walczył, ciężko pracował i utrudniał życie obrońcom rywala jak najlepiej potrafił, stwarzając wolną przestrzeń dla innych zawodników;
2. lewy skrzydłowy
– niejednokrotnie widzieliśmy go schodzącego na lewą flankę i zagrywającego piłki do kolegów, a najlepiej świadczą o tym asysty w meczach z Liverpoolem i Derby;
3. cofnięty skrzydłowy
– w pierwszym półfinale Ligi Mistrzów w Barcelonie Wazza wykonywał czarną robotę w obronie, często schodził na boki obrony, aby wspomóc kolegów rozbijaniu ofensywnych akcji Blaugrany. Na Camp Nou był zupełnie niewidoczny w ataku. Do dzisiaj mam w głowie komentarz Dariusza Szpakowskiego z tamtego spotkania, wygłoszony w trakcie ataku na bramkę Van der Sara:
„Ale nie kto inny jak Rooney wybijał tą piłkę z pola karnego!”
Kolejnym argumentem przeciwników talentu Anglika jest niewystarczająca ilość bramek oraz marnowanie dogodnych sytuacji strzeleckich. Owszem, 18 goli w całych rozgrywkach 2007/2008 nie powala nas na kolana, szczególnie w porównaniu z dorobkiem Cristiano Ronaldo. Moim zdaniem jednak, Rooney nie jest naszym kluczowym strzelcem. W czasie wykonywania rzutów rożnych ustawia się gdzieś poza polem karnym, nie jest również królem 5-tego metra. Oczywiście, mógłby mieć na swoim koncie więcej goli, gdyby lepiej zachowywał się w akcjach sam na sam z bramkarzami. Szlag mnie momentami trafia, gdy oglądam Wayne’a niewykorzystującego kolejnej setki. Z drugiej strony, jak można zachować pełne siły i koncentrację, jeśli biega wte i wewte, łata dziury w obronie i pomocy? Przecież odbija się to potem negatywnie na sytuacjach podbramkowych.
„Myślę, iż Wayne może mieć taki sam wpływ na drużynę jaki miał Eric Cantona.” – sir Alex Ferguson
Rooney powinien być porównywany raczej do takich legend jak Eric Cantona. Le God nigdy nie strzelił 40 bramek w jednym sezonie, ale zdobywał ważne gole w ważnych spotkaniach. Był niezwykle wpływowym graczem United. To samo tyczy się Rooneya. Nie bez przyczyny nie mogliśmy w ostatnim sezonie wygrać spotkania bez obecności Wayne’a na boisku. Zmieniło się to dopiero w rewanżu z Barceloną, kiedy kontuzjowany napastnik musiał oglądać półfinał Ligi Mistrzów z trybun Old Trafford. Dlatego uważam, iż Wazza jest nam bardziej niezbędny niż Ronaldo, nawet pomimo tych 42 goli strzelonych przez Portugalczyka w ostatnich rozgrywkach.
Inna sprawą jest to, jak Anglik jest traktowany przez kibiców. Dla mnie to po prostu swój chłopak z Manchesteru (tak wiem, że jest z Liverpoolu). Nie wiem dlaczego, ale cały czas myślę o nim jak o wychowanku akademii United, pomimo bajońskiej kwoty 25 milionów funtów, za którą kupiliśmy go z Evertonu. Chyba dlatego, iż Rooney nie opowiada co chwilę o swoich marzeniach gry w Hiszpanii i czuje się bardzo mocno związany z klubem. Nasze brytyjskie nabytki kupione za olbrzymie pieniądze(oprócz Wazzy są to: Carrick – 18 mln £ oraz Rio – 29 mln £) wyróżnia to, że jeśli nie zdecydujemy się ich sprzedać, najprawdopodobniej zakończą swoje kariery w barwach Czerwonych Diabłów. Nie mam nic przeciwko Portugalczykom czy Brazylijczykom, ale to przecież naturalne, iż południowców bardziej ciągnie do słonecznej Portugalii czy Hiszpanii i prędzej czy później zatęsknią za takim kierunkiem w piłkarskiej karierze.
Ostatnio głośno jest o rzekomych przenosinach Ronaldo do Realu Madryt. Jeśli ta farsa dobiegnie końca i Portugalczyk rzeczywiście dołączy do Królewskich, jestem pewien, iż kolejny sezon w wykonaniu Wayne’a będzie znacznie lepszy niż poprzedni. W takim przypadku Ferguson na pewno zmieni założenia taktyczne i postara się lepiej wykorzystać potencjał ofensywny Anglika. Moim zdaniem jednak, Cristiano zostanie na Old Trafford i dalej będziemy oglądali Manchester, w którym czarną robotę wykonuje m. in. Rooney, a fajerwerki odpala Ronaldo.