Nie przegap
Strona główna / Mówiłem, by postawić na Lindegaarda

Mówiłem, by postawić na Lindegaarda

Po ostatnich występach Davida de Gei czuję się wywołany do tablicy. Triumf zwolenników młodego Hiszpana pociąga za sobą ich spojrzenia znamionujące wyższość w stosunku do Stronnictwa Duńskiego (patrz: „Jak dwóch…”). Nie łapię, dlaczego, wszak to dzięki Andersowi Lindegaardowi nasz numer jeden pokazuje swoje lepsze oblicze.

» Jak dwóch bramkarzy łopatami machało

„Mieć zły, głupi i nieudolny rząd to źle, ale mieć też jednocześnie beznadziejną opozycję, to już prawdziwe nieszczęście” – powtarza często jeden z polskich publicystów. Przeniósłszy tę mądrość na grunt piłkarski – tragedii nie doświadczyliśmy, ponieważ lansowany na ostoję bramki United najbliższych kilkunastu lat David de Gea miał realną konkurencję w osobie Andersa Lindegaarda, którą w newralgicznym momencie, pomimo zaufania do talentu młodziaka, Sir Alex postanowił wykorzystać. Chwała mu za to. Sytuacja chwili tego wymagała: Hiszpan poza babolami notował też sporo niepewnych zagrań nieskutkujących wymiernymi stratami. Paradoksalnie ta decyzja w perspektywie dwóch miesięcy pomogła przede wszystkim bramkarzowi z Madrytu.

Miękka wyściółka foteli pełniących funkcję ławki rezerwowych na Old Trafford musiała dać do myślenia odsuniętemu bramkarzowi. Okazało się, że, cokolwiek by mu się nie zdawało w trakcie rundy jesiennej Premier League, do statusu świętej krowy mu daleko i pewne rzeczy trzeba zmienić. David mógł również przez chwilę odpocząć od presji, z jaką ścierał się w każdym spotkaniu i skupić się w pełni na solidnych treningach. Trwało to krótko, gdyż Duńczyk w końcówce stycznia nabawił się kontuzji na treningu, ale, jak widać, wystarczyło.

De Gea wrócił do gry odmieniony. Nie całkowicie, wżdy niepewności przy dośrodkowaniach wciąż się zdarzały, ale ich ilość i wartość z meczu na mecz konsekwentnie spada. Efektywność jego pracy wzrosła także dzięki wyśrubowaniu swojego poziomu w kwestii refleksu i bronieniu piłek sytuacyjnych.

Pobieżny obserwator wyciągnąłby wniosek, iż, skoro David po prostu wykorzystał szansę (czytaj kontuzję kolegi z zespołu), to wystarczyło nie strącać go z bramki, a doszedłby do obecnej jakości szybciej. Zaprawdę powiadam – myli się. Pewny siebie De Gea, mając bezpośrednio pod sobą w hierarchii ogórka mającego do zaoferowania tyle, co sprzedawca oranżady w proszku na pustyni, wciąż stałby w miejscu. I to nie dlatego, że uważam Hiszpana, za mało ambitnego cwaniaczka – nic z tych rzeczy. Po prostu bez realnej konkurencji na swojej pozycji nikt, nie licząc jednostek wybitnych (a takiej wśród golkiperów już nie mamy), nie jest w stanie prezentować się z najlepszej z możliwych strony, za idealną ilustrację czego służyć może Patrice Evra. Prawo wolnego rynku, ot co.

Dobrze, iż kłopoty w bramce United powoli odchodzą do lamusa, co pozwoli się skupić np. na postawie obrony przeciw Baskom w czwartek. Szczególnie cieszy pozytywne rozwiązanie sytuacji przed decydującą serią spotkań w kampanii zwanej Premiership. Miło by jednak było, gdyby HOP-y* doceniły rolę odważnej decyzji trenera i kunsztu niedocenianego zmiennika w zachodzącej metamorfozie Davida de Gei.

*Hiszpana Obrońcy Płomienni

Przewiń na górę strony