Nie przegap
Strona główna / Inny punkt widzenia / Już nigdy nie zjem kebabu

Już nigdy nie zjem kebabu

Nie przypominam sobie, abym kiedykolwiek miał wątpliwą przyjemność jedzenia kebabu, ale – ponieważ od ponad dziesięciu lat jestem wegetarianinem – mogę z czystym sumieniem napisać, że (już) nigdy go nie zjem.

Zacząć chciałbym od tego, że podtrzymuję to, co napisałem jeszcze przed końcem wczorajszego spotkania – Czerwone Diabły rozegrały wyśmienite zawody i dawno nie byłem z nich aż tak dumny. Przed wtorkową, piłkarską ucztą nie nakręcałem się specjalnie i podchodziłem do niej raczej „zadaniowo”. Nie oznacza, że uważałem ją za czystą formalność, a jedynie – w celu minimalizowania ryzyka zawału – kilka pięknych lat temu przestałem przed meczami zastanawiać się, „co to będzie” i rozgrywać je w głowie, a oglądając football na zasadzie „as you go” co nieco spokorniałem, uspokoiłem nerwy i odkryłem jego inne uroki (m.in. dziecinną radość samego obserwowania piłkarskich zmagań, bez zbędnego kalkulowania i towarzyszącej temu negatywnej energii).

Dawno również nie byłem aż tak zestresowany i nie czułem takich emocji jak w momencie, gdy na 30 minut do końca regulaminowego czasu gry Real zaczął zdecydowanie napierać i pewnym było, że czeka nas zacięta obrona do upadłego, aby nie stracić bramki – remis oznaczał przecież niekorzystną dla nas dogrywkę, loterię rzutów karnych (potencjalny atak serca) i niepotrzebne zmęczenie przed następnym spotkaniem.

Podobnie jak Krzyśkowi, mi również przed oczyma stanęły wcześniejsze spotkania w Lidze Mistrzów. Najpierw – tuż po czerwonej kartce, o której dowiedziałem się, jak tylko od nowa wczytał mi się stream (wcześniej zawiesił się tuż po zderzeniu Naniego i Arbeloi) – przypomniał mi się mecz z Bayernem. Tam również Manchester wyglądał zdecydowanie pewniej, kontrolowaliśmy mecz i, mam wrażenie, że w celu „wyrównania” szans United zostało skrzywdzone (czy jak powiedzieliby Anglicy „hard done”) przez sędziego. Nawet jeżeli obie kartki dla Rafaela były w pełni zasłużone, to w tamtym półfinałowym spotkaniu arbiter nie wyrzucił wcześniej z boiska van Bommela (czy był to może van Buyten – już dokładnie nie pamiętam) tylko dlatego, żeby nie zakończyło się ono pogromem i w tym dopatrywałem się jednej z głównych (choć nie najważniejszej) przyczyny porażki.

Przypomniała mi się również druga odsłona rywalizacji z Barceloną (tej, w wyniku której zagraliśmy w moskiewskim finale). Wygrywaliśmy w dwumeczu 1:0 i, gdyby Barça zdobyła jedną bramkę, to oni zagraliby przeciwko Chelsea. Wtedy mieliśmy jednak najlepszą obronę w całej Europie i nie czułem strachu, choć graliśmy przeciwko drużynie, która była już gotowa do odnoszenia sukcesu za sukcesem. Wtedy graliśmy jednak jedenastu na jedenastu.

Nie mam nic do Turków. Być może błędnie, na podstawie nieprawdziwych informacji (ubolewam, ale nie jestem najbardziej obeznany z niuansami historii), ale mam dla Turków wielki szacunek, za to, że jako jedyny (obeznany z sytuacją) naród na świecie nigdy nie zaakceptowali rozbiorów Polski i nigdy nie przestali zamieszczać Rzeczypospolitej na swoich mapach.

Nie doszukuję się teorii spiskowych (nawet w żartach), że Real jest „tureckim” klubem, bo przecież występują w nim Özil i Khedira (skądinąd Niemcy). Nie napiszę również, że „złodziej” „ukradł” nam zwycięstwo, ale nie jedynie z powodu wspomnianych wcześniej problemów z transmisją, w wyniku których nie widziałem np. zupełnie sytuacji, w której Rafael miał zagrywać ręką w naszym polu karnym (nie wiem, czy zagrywał, nie wiem też, w której minucie). Trochę dziwi mnie również narzekanie na to, że sędzia był niedostatecznie doświadczony, aby prowadzić takie zawody, ponieważ nawet chwilę po meczu jeden z naszych czytelników przypomniał sytuację, w której ten sam arbiter wyrzucił Terry’ego w ubiegłorocznym półfinale przeciwko Barcelonie. Wtedy była to jednak jak najbardziej prawidłowa decyzja i Turek absolutnie nie powinien i nie mógł postąpić inaczej.

Oczywiście są również zdjęcia i powtórki wideo świadczące o jego błędach. Tak jak to, które zamieściliśmy w nocy na Facebooku, gdzie ewidentnie widać, jak w polu karnym Ramos przytrzymuje Welbecka za koszulkę. Niestety ignorowanie takich sytuacji jest nagminne, ale jeszcze dobitniej pokazują one, że dodatkowi sędziowie przy polu karnym są jedynie manekinami.

Uważam, że czerwona kartka dla Naniego jest absurdem. Portugalczyk zainteresowany był tylko i wyłącznie piłką. W momencie, w którym do niej wystartował miał przed sobą pustą przestrzeń i skupiony był jedynie na tym, aby odpowiednio „zgasić” futbolówkę (co właściwie mu się udało, bo trafił w piłkę) i ruszyć z kontratakiem. Nie można go winić za to, że Arbeloa przeciął mu drogę i wbiegł pod nogi. W koszykówce takie zagrania nazywa się w faulem w obronie. W piłce nożnej faulem taktycznym.

Przypominała mi się później również (myślałem przez chwilę, że) bliźniacza sytuacja, w której Torres faulował Cleverleya. Hiszpan tak jak Nani, szczerze wierzę, że zainteresowany był piłką. Tyle tylko, że Fernando był świadomy ryzyka, na które naraża naszego gracza. A, i nie dostał czerwonej kartki.

Nie wszyscy – powtórzę: nie wszyscy – uważają jednak, że wyrzucenie Naniego było błędną decyzją. Rację arbitrowi przyznaje m.in. żywa legenda United, człowiek, który jest dla mnie definicją piłki nożnej, i z którym już nie po raz pierwszy się nie zgadzam – Roy Keane. O tym, że czerwona kartka była słuszna zapewniają osoby, które podpierają się przepisami. Mam mało czasu, więc wybaczcie, że na tę chwilę nie podeprę się konkretnymi cytatami polskich internautów, ale zgodnie z regułami arbiter powinien wyrzucić zawodnika za m.in. agresywne, gwałtowne wejście, niebezpieczne zagrania. Nie dostrzegłem wczoraj niczego z tych rzeczy wykonaniu Naniego. W mojej – choć zapewne nie tylko w mojej – opinii Portugalczyk zobaczył, że ma czas i wolną przestrzeń przed sobą i świadom tych możliwości ruszył po piłkę, której w ostateczności nie przejął tylko dlatego, że Arbeloa (najwyraźniej kierując się starą, dobrą zasadą: „piłka może przejść, zawodnik – nigdy!”) zrobił to, co zrobił. Jeżeli każde jedno podniesienie wysoko nogi traktować jako niebezpieczne zagranie – bo w końcu stanowi ono potencjalne, choć realne zagrożenie, to czerwień należy się każdemu, który zdecyduje się zrobić przewrotkę – i to łącznie z Rooneyem w meczu przeciwko City, Crouchowi (kilka razy), Ibrahimovićowi (również nie raz, nie dwa) czy Rivaldo, który zdobył najpiękniejszego gola w ten sposób, grając jeszcze w Barcelonie.

Ktoś ładnie podsumował te słowa, pisząc (cytuję z pamięci): „sędziowie znają zasady, ale nie rozumieją samej gry” (i znów sorry, za brak należnego uznania i przypisania tej sentencji do konkretnej osoby – pewnie po pracy postaram się to jeszcze naprawić).

Gówna chodzą po ludziach. Mi zdarzy się pomylić „pokazywanie” z „pokaraniem”, a sędziemu podjąć – co tu się oszukiwać – chujową decyzję. Gary Neville w wywiadzie udzielonym ostatnio telewizji Sky Sports w pięknych słowach powiedział, że trzeba nieustannie starać się postępować właściwie i zawsze dawać z siebie wszystko, ale i tak nie ustrzeżemy się błędów.

I czekam tylko, kiedy po raz pierwszy przeczytam, że jestem fanem Realu Madryt.

Przewiń na górę strony