Nie przegap
Strona główna / FA Cup / 5 gorzkich wniosków po spotkaniu z West Ham United

5 gorzkich wniosków po spotkaniu z West Ham United

Mieliśmy dziś zacząć wspaniały pochód po pierwszy od 9 lat puchar Anglii. Nikt nie zakładał, że będzie łatwo, ale chyba każdy spodziewał się pewnego zwycięstwa Czerwonych Diabłów. Po hucznych zapowiedziach Bossa oraz piłkarzy Manchesteru United można było być pewnym, że drużyna sir Alexa Fergusona zagra dobry, emocjonujący mecz na miarę przyszłego zwycięzcy. Co prawda emocji nie brakowało, ale gra naszej drużyny pozostawiała wiele do życzenia. Obiektywnie patrząc, to zespół West Hamu bardziej zasłużył na awans do kolejnej fazy turnieju. Nie musimy dramatyzować, ale po raz pierwszy z remisu cieszymy się prawie tak bardzo jak ze zwycięstwa.

Podopieczni Sama Alerdyce’a zgotowali gościom niezbyt przyjemne powitanie, grając mądrze w defensywie i nie pozwalając na wiele przyjezdnym z Manchesteru. W rezultacie mecz na Boleyn Ground zakończył się remisem 2:2 po dwóch pięknych bramkach Jamesa Collinsa dla gospodarzy oraz bramce Toma Cleverleya w pierwszej połowie i niezawodnego w tym sezonie Robina van Persiego w doliczonym czasie gry. Ponieważ nie poznaliśmy dziś zwycięzcy, odbędzie się drugi, rewanżowy mecz na Old Trafford.

To zacznijmy od pozytywów

Dostaniemy drugą szansę. W tej chwili to chyba jedyny pozytywny aspekt, który nasuwa mi się na myśl. Nie oszukujmy się, zagraliśmy, w mojej opinii oczywiście, fatalne spotkanie. Ewidentnie, pomimo wcześniejszych obietnic, zabrakło zaangażowania i wiary w zwycięstwo. Nie obyło się bez nerwów w defensywie i irytującej nieskuteczności z przodu. Co jednak pozytywnie zaskoczyło?

Przede wszystkim wystawiony skład. Boss desygnował do gry silną jedenastkę, obyło się bez zbędnych kombinacji (jak np. Carrick w defensywie). Na boisku zobaczyliśmy mieszankę doświadczenia z młodością oraz zróżnicowaną ławkę rezerwowych. Swoją szansę otrzymali powracający po kontuzji Kagawa i Vidic, w ataku zobaczyliśmy duet Welbeck-Chicarito, a w pomocy grą naszego zespołu dyrygował Paul Scholes. Zaskoczeniem było przesunięcie Rafaela na prawe skrzydło (Brazylijczyk podołał zadaniu, ale lekiem na „skrzydłową posuchę” nie będzie). Między słupkami zagrał też David de Gea, a nie jak się wcześniej spodziewano Anders Lindegaard. Byłem naprawdę zadowolony z wyjściowej jedenastki, ławka była ewidentnie przygotowana do dwóch scenariuszy – optymistycznego, przy wysokim prowadzeniu, oraz tego, który zobaczyliśmy w drugiej odsłonie spotkania. Bardzo mądra decyzja!

Kolejnym plusem była odpowiednia reakcja Fergusona na boiskowe wydarzenia. Po utracie drugiej bramki menedżer zareagował od razu. Wielokrotnie byliśmy świadkami braku bądź zbyt późnych zmian w wykonaniu Bossa, dzisiaj jednak spisał się na medal.

Bardzo podobała mi się też gra z klepki naszych piłkarzy. Oczywiście była to chwilowa fantazja, ale naprawdę wyglądało to obiecująco. Cieszy fakt, że podczas takiej finezyjnej wymiany podań obecny był Kagawa, w końcu to on ma być głównym kreatorem tego elementu gry. Po jednej z takich akcji padła bramka – gol Toma Cleverleya. I to w sumie na tyle.

Ciężko wyleczyć uzależnienie…

Ten wniosek siedzi mi w głowie już od bardzo dawna. Dziś przekonaliśmy się o tym po raz kolejny. Manchester United jest uzależniony od swoich weteranów – Paula Scholesa i Ryana Giggsa. W pierwszej połowie gra United nie kleiła się, gdy piłki nie rozgrywał nasz rudowłosy pomocnik. Jego długie crossy znów zachwycały, Paul był bardzo aktywny, często prosił kolegów o piłkę, zaliczył kilka odbiorów, umiejętnie rozrzucał „łaciatą” po obu stronach boiska. Problem w tym, że gdy Scholes wyraźnie osłabł, gra gości przypominała walenie głową w mur. Kagawa, Rafael i Welbeck próbowali rozgrywać, ale Hernandez nie otrzymywał swoich kluczowych podań, a gospodarze umiejętnie czytali grę. Niestety, pod nieobecność Rudego nikt nie potrafił umiejętnie go zastąpić. Do czasu.

Okazało się po raz kolejny, że jedynym piłkarzem, który potrafi tak samo rozegrać, dostrzec partnera i dobrze mu podać jest… 39-letni Ryan Giggs. Ani Anderson, ani obecny dziś Cleverley nie potrafią wziąć na swoje barki ciężaru gry, nie mówiąc już o naszym japońskim samuraju. Trzeba natychmiast coś z tym zrobić, bo zbyt długo dobra gra w środku pola uzależniona jest od weteranów. W tym sezonie jest to nad wyraz widoczne. Wydaje się, że godnym następcą naszej byłej 18 jest Michael Carrick, ale Anglik wiecznie grać nie może. Weterani też.

Phelan, podaj korki, odwieś płaszcz

W tym miejscu należy pochwalić sztab szkoleniowy i piłkarzy West Hamu. Trzeba przyznać, że znakomicie przygotowali się do tego spotkania, również w aspekcie taktycznym. Długie wrzutki na pole karne Manchesteru United okazały się absolutnym strzałem w dziesiątkę. Nasi defensorzy mieli ogromne problemy w grze głową i choć bronili się umiejętnie, nie potrafili uczyć się na błędach. Dwa razy z rzędu Collins pozostawał bez krycia, co odbiło się na takim, a nie innym wyniku. Znakomity, drugi już debiut w koszulce Młotów zaliczył Joe Cole, który w moim mniemaniu, dostawał zbyt wiele miejsca na skrzydle.

Gospodarze ograniczali się do dośrodkowań, bo jakiekolwiek zagrania po ziemi były doskonale przecinane przez Evansa i spółkę. Do czasu. Po utracie drugiego gola blok obrony przypominał tykającą bombę zegarową, która zaraz wybuchnie i popełni błąd. Stało się, ale tym razem strzał Cole’a umiejętnie (i dość szczęśliwie) wybronił de Gea.

Słaby występ zaliczył Nemanja Vidic. Serb ewidentnie zawinił przy bramkach Collinsa, grał niepewnie, brakowało mu szybkości, zdecydowania i pewności siebie. Urazy wciąż mu przeszkadzają, do powrotu formy daleko, a lata wciąż lecą. Nemanja wieczny nie jest, czas na ustabilizowanie formy. Evans to nie jedyny młody obrońca, który ma wielkie umiejętności. Phil Jones w formie nie dawał złudzeń Ferdinandowi i Vidiciowi, że ich miejscem pobytu coraz częściej może stawać się rezerwa. Cenimy sobie taką rywalizację, prawda?

A patrząc na minę Fergusona, można było przypuszczać, że Szkot miał wielką ochotę wejść na boisko i odmienić obraz gry.

Legendy z mchu i paproci

Będzie baśniowo.

Za górami, za lasami, za siedmioma rzekami i wszystkimi wybrykami Mario Balotelliego żył pewien samuraj. Był niskiego wzrostu, niby niepozorny, znany był jednak ze swojego piłkarskiego talentu. Pewnego razu do jego baśniowej willi z basenem przyszedł pewien szkocki cudotwórca, który zaoferował mu pracę w swoim zespole. Samuraj zgodził się ochoczo, odpowiadając wszem i wobec, że zmiana barw klubowych na Manchester United, bo tak brzmiała nazwa tej magicznej drużyny, to spełnienie jego marzeń. Szkocki staruszek zapłacił za niego 12 milionów funtów i początkowo wszystko szło mu wspaniale. Do czasu. Kibice, którzy pokochali małego samuraja ujrzeli, że ich nowy nabytek wciąż wymusza faule, traci piłkę, nie daje nic w ofensywie. Potem słuch o nim zaginął. Mawiano, że kontuzja, mawiano, że czary, w końcu jednak serca poddanych w królestwie skradł holenderski Robin Hood, znany również jako van Persie. Mówi się, że samuraj powrócił, ale czego to ludzie nie gadają… Koniec.

A teraz całkiem na serio. Kagawa musi zrobić wszystko, aby pokazać menedżerowi, ze zainwestowane w niego pieniądze to dobra inwestycja. Po obiecującym początku przyszedł dramatyczny spadek formy, który objawił się bezproduktywnością i ciągłym wymuszaniem fauli. Potem kontuzja, która wyłączyła Japończyka z gry na kilka miesięcy. Shinji, teraz, albo nigdy! Dziś Kagawa zagrał bardzo słabe spotkanie. Dopiero wrócił, może się jeszcze rozkręcić. Oby, bo wiązano z nim ogromne nadzieje! Inaczej kibice będą zmuszeni popełnić… sepuku.

Miałeś siedzieć na ławce. Won do kąta!

Robin van Persie nie przestaje zaskakiwać. Parę razy ratował nam już skórę, dziś uratował nam życie. Możemy cieszyć się, że Holender tak genialnie wpasował się do zespołu, ale ja wolę być sobą i patrzeć na to wszystko obiektywnie. Robin był tam kompletnie niepotrzebny. Miał być tylko deską ratunku, zabezpieczeniem. Na ławce siedział Kiko Macheda, to on powinien pojawić się na boisku. Dlaczego? Bo ten mecz miał wyglądać inaczej. Wspomniałem wcześniej o dwóch scenariuszach. Macheda był rozwiązaniem na jeden z nich – wejście przy pełnym prowadzeniu. I to właśnie ten scenariusz mieliśmy dziś oglądać. Tak jak mówiłem o uzależnieniu od weteranów, tak mogę stwierdzić, że bez Robina nie potrafimy sobie poradzić. Smutne, lecz prawdziwe.

Mówiąc dość zadziornie, nie mogę zrozumieć, co poszło nie tak. Przecież FA Cup to turniej organizowany przez Federację Angielską, co jak powszechnie wiadomo wśród krytyków United, rozumie się jako Ferguson Association. Więc? Sędzia dostał za mało? Dzisiaj nasz 12 zawodnik (Mark Clattenburg) nie był obecny. Do worka z uzależnieniem, oprócz Giggsa, Scholesa i van Persiego, możemy wrzucić i jego.

Pozwoliłem sobie na nutkę humoru, ale nie jest mi do śmiechu. Mamy jeszcze drugą szansę. Zmarnowanie jej będzie ogromną głupotą i przejawem kompletnej nieodpowiedzialności. Miało być przyjemnie, spotkanie z West Hamem odbiło się czkawką. Po wielu zapowiedziach świetnej gry oglądaliśmy nieporadne oblicze United, nerwy i szczęśliwy remis. Bardzo gorzki remis. A jakie są Wasze wnioski? Kto Waszym zdaniem zasłużył na miano gracza meczu, a kto na ostrą burę od trenera? Spodziewaliście się takiego wyniku? Zapraszam do dyskusji w komentarzach!

Kto był najlepszym zawodnikiem United w meczu przeciwko West Hamowi?

Pokaż wyniki

Loading ... Loading ...

Przewiń na górę strony