Stało się, co się stać musiało i co innych reakcji za sobą pociągnąć nie mogło. TVP ogłosiło, iż 13. lutego roku bieżącego to Borussia i (dzięki tejże) Szachtar zagości na ekranach telewizji publicznej w tym samym czasie, gdy na Santiago Bernabeu walczyć będzie United z Realem Madryt. Święte oburzenie na taką decyzję już zdominowało Internet, a przynajmniej część diabelsko-królewską. Na Fejsbuniu powstają profile hejtujące stację z Woronicza, furorę robi gif z Mourinho, a publicyści, w tym Rafał Stec i Marcin Gajewski (Silvan) na Redlogu, piszą tak o wyborze spotkania, jak i reakcji nań.
Od ogłoszenia terminarza 1/8 finału Ligi Mistrzów było oczywiste, co w środę trzynastego będzie nadawane z logo TVP w prawym górnym rogu. Oczywiste i zrozumiałe, bo to się stacji nijak pasującej do przymiotnika sportowy opłaca. Telewizja reżimowa publiczna, a konkretniej kanały ogólne (jedynka, dwójka), to wręcz z nazwy instytucja nieadresowana do wąskich grup czy to kibiców (Polsat Sport, nSport, Canal+ Sport etc.), czy to wielbicieli „muzyki” tandetnej (Viva, 4fun), lecz zgodnie z misją do ogółu społeczeństwa. A ogół chce oglądać polską reprezentację, Polaków na jak najwyższym poziomie, co w samo w sobie jest normalne i nawet zdrowe, a niekoniecznie wgłębiać się w wielkie szlagiery.
Pamiętajmy, że mówimy tutaj nie o sezonowcach Borussi, bo to jest w moim odczuciu niewiele znacząca mniejszość widzów TVP, acz łatwa do wytykania palcami, lecz o ludziach w dużej mierze bez sprecyzowanych preferencji klubowych czy ligowych (to nie C+, powtórzę raz jeszcze, gdzie o czas antenowy ścierają się frakcje włoskie, hiszpańskie, polskie i angielskie), oglądający tyle sportu, co podają w wykupionych akurat kanałach. Oni nawet nie będą świadomi burzy, jaka ma tu miejsce. W części zostaną przekonani Lewym i spółką (z lepszym skutkiem niż Ronaldo i Rooneyem) do włączenia piłki nożnej zamiast filmu na kanale obok, pozostali oglądną po prostu to, co z tematu Liga Mistrzów akurat zostanie zaserwowane. I to na nich, co najwyżej, można się obrażać, chociaż sensu to nie ma i tak. Trzeba przyjąć do wiadomości, że sport oglądają nie tylko zapaleni kibice, ale także ludzie zwykli. To tak, jakby biolodzy uwielbiający życie koników polnych, wkurzali się na mnie, że National Geographic pokazuje wciąż* polowanie gepardów na gazele, zamiast bardziej wyrafinowanych rzeczy.
Cały ambaras nie bierze się jednak znikąd. Taka skala oburzenia, którą Rafał Stec krytykuje, czepiając się tych, co „kradną w internecie” i „wybierają w dodatku publiczną stację, za którą mało kto płaci abonament”**, ma miejsce tylko w przypadku działań TVP, nigdy stacji prywatnej. Powody są dwa, zresztą powiązane ze sobą.
Po pierwsze wmówiono ludziom, że telewizja publiczna to jakieś dobro narodowe, coś działającego w ramach bliżej nieokreślonej, pożal się Boże, „misji”, by usprawiedliwić ściąganie z nas haraczu ładnie zwanego abonamentem. Dlatego każda ze stron używa argumentu, że co jak co, ale TVP musi trzymać poziom – mniej ważne, co tym poziomem miałoby być. Co się stało, gdy C+ ogłosili, że skończyły się transmisje Serie A na ich antenie? Były wzniosłe hasła i śpiewki o misji? W życiu. Po prostu grupa wielbicieli piłki włoskiej nie wykupi usług Cyfry na następny okres i ot, cała afera.
Druga kwestia to zasięg TVP, co wynika z rzeczonego specjalnego traktowania przez prawo. Większy zasięg, więcej „klientów”, więcej osób „dotkniętych” problemem. Proste.
Nie ma się zatem co oburzać na takie, a nie inne decyzje włodarzy mediów publicznych dotyczące spraw nie tylko sportowych. Gdyby TVP wybrali Real – United, z kolei rzesze kibiców-patriotów poczułyby się urażone odejściem od misji i tego typu bredni – i miałyby do tego takie samo prawo jak teraz niezgadzający się z ogłoszonymi planami. „Socjalizm bohatersko walczy z problemami nieznanymi w żadnym innym ustroju” – mawiał Stefan Kisielewski i, nie wchodząc na grząski grunt przekonań politycznych, w tym konkretnym przypadku cytat ów ma zastosowanie. Pomyślcie, czy gdyby TVP była zwykłą prywatną stacją, cały ten rejwach miałby miejsce?
* Przynajmniej tak było, gdy NG oglądałem stosunkowo często.
** Pan Rafał Stec w tym miejscu się myli. Abonamentu nie płaci się tylko za TVP, lecz przede wszystkim za możliwość oglądania telewizji (i słuchania radia) w ogóle (sic!). Nie mam możliwości stwierdzić: „Ponad 200zł za rok to dla mnie za dużo jak na to, co oferuje mi publiczna. Zaoszczędzę dwie bańki, nie oglądając ich, a wykupię sobie w zamian tylko stacje X i Y”. Jeśli chcę oglądać, dajmy na to, Premier League, to poza opłatą dla Cyfry, muszę zapłacić abonamentowy haracz. Działa to i w drugą stronę – Cyfra nie może mi przedstawić oferty bez telewizji publicznej i jednocześnie sama, jako dostawca z musu sygnału telewizji publicznej, musi zapłacić TVP za nadawanie jej. Chore, nieprawdaż?