Nie przegap
Strona główna / Manchester United / Piłka to gra prosta – nie potrzeba do niej filozofii

Piłka to gra prosta – nie potrzeba do niej filozofii

Sir Alex Ferguson najwyraźniej czerpie inspiracje z Trenera tysiąclecia, ponieważ Manchester United w tym sezonie czasami wygrywa, czasami przegrywa, a czasami remisuje. Na szczęście w sobotę the reds wygrali 3:1 i utrzymali sześciopunktową przewagę nad drugim w tabeli City (w przeciwieństwie do The Reds, którzy przegrali 1:3 i umocnili się w środku stawki).

Mi si wydaji, że wygra drożyna, która strzeli więcej bramek

W 2009 roku nasi „hałaśliwi sąsiedzi” pragnęli zbudować europejską potęgę w oparciu o samych napastników – przynajmniej takie miałem wrażenie, przyglądając się zawodnikom, którymi dysponował wtedy Mark Hughes. Adebayor, Bellamy (który przeżywał wtedy renesans swej kariery), Robinho, Roque Santa Cruz, Tévez oraz bodajże wypożyczony przed rozpoczęciem rozgrywek Jô (dobrze zapowiadający się Brazylijczyk z CSKA Moskwa) byliby w stanie zapewnić grad goli 2-3 drużynom grającym na najwyższym światowym poziomie. Dziś, jak wiemy, w City niepodzielnie rządzą trzej królowie (Agüero, Balotelli, Tévez) w razie potrzeby wspomagani przez Edina Džeko, ale to przed linią ataku United drży cała liga. Rooney w poprzednim sezonie zdobył 34 bramki (27 w Premier League), a Robin van Persie samodzielnie poprowadził Arsenal do trzeciego miejsca, odnotowując 30 ligowych trafień. Jeżeli do tej dwójki dodamy bramkostrzelnego Hernándeza oraz młodą nadzieję Anglii w postaci Welbecka, to w tych czterech zawodnikach mamy do czynienia z siłą rażenia, która również wystarczyłaby do zasilenia 2-3 czołowych zespołów. Jak inaczej można pomyśleć w sytuacji, gdy Chicharito strzelając 4 gole w pięciu ostatnich ligowych spotkaniach, w których wybiegł na boisko, nie mieści się do składu? Nikogo to jednak dziwić nie powinno, ponieważ van Persie (wczoraj MotM jak dla mnie, tak BTW) także zanotował 4 na 5 (z czego 3 na wagę zwycięstwa), a Wazza nawet 5 na 5 (choć właściwie to 5 w ostatnich trzech meczach). Nasz napad jest w obecnej chwili nie do zatrzymania i we wczorajszym meczu z Sunderlandem jedynie to potwierdził.

Ty do mnie, ja do ciebie

Na samą końcówkę roku obudzili się nie tylko piłkarze Śląska Wrocław, ale również Ashley Young, który w ostatnim czasie wyraźnie złapał wiatr w żagle i stopniowo wraca do formy, jakiej oczekują od niego wszyscy kibice, którzy zachwycali się jego umiejętnościami zaraz po transferze z Aston Villi. Niestety nie można tego samego powiedzieć o Antonio Valencii (bynajmniej nie tylko dlatego, że ściągnęliśmy go z Wigan). Przeciwko Czarnym Kotom Ekwadorczyk ładnie współpracował z Jonesem, ale była to głównie zasługa młodego Anglika, który odważnie udzielał się w ofensywie – co cieszy szczególnie, że jak widać możemy spokojnie pozwolić Rafaelowi odpocząć w niektórych meczach, mając w zanadrzu wartościowego zmiennika.

Po kilku słabszych meczach, w których pierwsze skrzypce mieli grać Giggs ze Scholesem, widać efekty stawiania na Cleverleya i Andersona, który prezentował się ostatnio rewelacyjnie (śmiem twierdzić, że najlepiej ze wszystkich środkowych) i może go brakować w najbliższym czasie. Tom z Carrickiem rozegrali natomiast dobre spotkanie, choć chwalić należy ich głównie za pierwszą połowę (aczkolwiek Michael wywiązał się z siedzenia na ławce podczas drugiej części meczu co najmniej przyzwoicie). Do pomocy wrócę jednak jeszcze później.

To skoro było tak dobrze, to dlaczego było tak źle?

Nie lubię sformułowania „tak się gra, jak przeciwnik pozwala”, bo jeżeli się nie zezwoli rywalom, aby rozwinęli skrzydła, to nie stworzą oni zagrożenia, przed którym trzeba się bronić. Z drugiej strony, jeśli samemu się nie zaatakuje, to nie zmusi się przeciwnika do popełnienia błędów, które można następnie wykorzystać. Prawda jest jednak taka, że Sunderland nie postawił wczoraj poprzeczki zbyt wysoko, a nasze zwycięstwo mogło (i powinno) być o wiele bardziej przekonujące.

Wszyscy zgromadzeni na stadionie i przed teleodbiornikami widzieli jednak, jak po straceniu trzeciej bramki podopieczni Martina O’Neila nagle zaczęli wyglądać niczym ta silniejsza ekipa. Moim zdaniem miały na to wpływ trzy rzeczy. Oczywiście nie da się przecenić rozluźnienia, które zapanowało w szeregach Czerwonych Diabłów po 59 minucie, tak więc sami sobie zgotowaliśmy nerwową atmosferę w końcówce. Niemniej jednak zadziałała także nieustanna wiara gości we własne umiejętności. Do końca meczu starali się oni atakować, co biorąc pod uwagę to, jak bardzo słabo prezentowali się we własnym polu karnym, było to dobre zachowanie z ich strony.

Choć w drugiej połowie Rooney zdołał „strzelić” jeszcze bramkę, która miała pogrążyć Sunderland, to gra Manchesteru wyglądała gorzej ze względu na przeprowadzone przez Fergusona zmiany. Wprowadzenie do gry Vidića nie spowodowało odmienienia losów gry, ale w swoim pierwszym meczu po dłuższym rozbracie z piłką nie wyglądał on (zresztą jak zmieniony przez niego Ferdinand) niczym skała kierująca się zasadą „piłka może przejść, zawodnik nie”, ani jak przywódca dowodzący rozważnie linią defensywy (szczególnie ukuł w oczy brak koncentracji przy straconym golu). To jednak Scholes z Giggsem nie potrafili należycie pchnąć akcji do przodu, czy uspokoić tempa, kiedy była taka potrzeba. Widać, że jeżeli chcemy być świadkami płynnej gry nastawionej na ofensywę i wykorzystującej potencjał naszych napastników, to musimy się opierać na kimś z dwójki Anderson, Cleverley wspieranych przez Younga oraz bocznych obrońców, na których zawsze można liczyć. W związku natomiast z kontuzją Brazylijczyka z utęsknieniem czekam na drugi start Kagawy w barwach Manchesteru United.

Dopóki piłka w grze, wszystko jest możliwe

Co sezon przytrafiają nam się takie mecze jak z te z Burnley, Blackburn, Wigan czy ostatnio z Norwich, dlatego tak ważne jest to, aby zawsze być skoncentrowanym przeciwko tym teoretycznie słabszym przeciwnikom i nigdy nie okazywać im litości. Brak tych dwóch elementów to zabójcza mieszanka, która często kończy się utratą punktów. Dziś mogliśmy być świadkami kolejnej sensacji i zmniejszeniem się przewagi nad City, gdyby nie postawa Hiszpana broniącego dostępu do naszej bramki. De Gea wygląda ostatnio wyjątkowo pewnie, a widząc jego rozczarowanie po utracie gola możemy być spokojni, jeśli chodzi o kwestię jego motywacji. Na sam koniec chciałbym tylko pozdrowić dziadków, którzy wkrótce obchodzić będą 56. rocznicę oraz pochwalić najlepiej wywiązującego się wczoraj z zadań obronnych Smallinga, który grał wyśmienicie (choć nie zaradził wprawdzie utracie bramki, ale strzelca gola – Campbella, odpuścił niestety Cleverley), a co do szczegółów, to niech się wypowiedzą specjaliści.

Przewiń na górę strony