Nie przegap
Strona główna / Manchester United / Projekt United – od jaj do jabłek

Projekt United – od jaj do jabłek

No nie udało się z Cluj, przegraliśmy również z Galatasaray. Shit happens, powiedzą jedni. Co oni odwalają, zżymać się będą inni. Obiektywny obserwator zadałby w tym momencie pytanie: co wynikło z tych porażek? Odpowiedź nie wymaga już obiektywizmu, wystarczy tylko spojrzeć na tabelę naszej grupy – de facto dla United były to mecze przygotowawcze, angażujące niepotrzebnie nasze zasoby ludzkie (każde 90 minut z drużyną walczącą o punkty to zagrożenie kolejnymi kontuzjami, a tych ci u nas pod dostatkiem), chociaż w pewien sposób przydatne, stanowiące okazje do ogrania zawodników potrzebujących jak powietrza przebywania na boisku.

Niektórzy mogliby pokusić się w tym miejscu o stwierdzenie, że klasowy zespół zawsze powinien grać do końca, że piłkarze muszą się starać nawet w meczach o pietruchę ze względu na szacunek do kibiców i inne abstrakcyjne pojęcia. Przykład ten idealnie mogłyby zilustrować najlepsze ligowe sezony Barcelony, Realu czy chociażby ostatnio Juventusu. Mogłyby, gdyby nie drobny fakt – Barclays Premier League charakteryzuje się zupełnie innymi uwarunkowaniami niż Serie A, Primera Division i inne ligi z czołówki europejskiej. Napisano już o tym niejedno słowo i dalszy wywód wydaje się zbędny, warto tylko przytoczyć przykład minionego sezonu. Manchester United nie stał się mistrzem, zdobywając największą od bodaj kilkunastu sezonów liczbę punktów, przegrywając ze swoim hałaśliwym sąsiadem z City, a obie drużyny zaliczały niespodziewane porażki z teoretycznie słabszymi rywalami, momentami po prostu „grając piach”. Czy świadczyło to o słabości tych drużyn? Śmiem wątpić, mimo iż równie spektakularne porażki ominęły w krajowych rozgrywkach mistrzów Hiszpanii lub Włoch, mogących teoretycznie pozwolić sobie na odpuszczenie kilku meczów.
Do kolejnych rozgrywek Ligi Mistrzów zostało sporo czasu i te miesiące zweryfikują przewidywania piłkarskich profetów wieszczących sukcesy lub porażki poszczególnych drużyn. Jedno jest pewne – nawet jeśli United odpadnie z rozgrywek pucharowych dość szybko, nie stanowiło to będzie oznaki upadku zespołu Fergusona, a co najwyżej kolejny krótki etap zastoju.

Zauważyć należy, że na każdą drużynę wpływa środowisko, w jakiej przyszło się jej obracać. Gra w Hiszpanii i we Włoszech, nie odbierając niczego tym ligom, wiąże się z zupełnie innymi warunkami. Brak przerwy zimowej w Wielkiej Brytanii, brutalność wyspiarskiego futbolu, mecze z pozbawionymi kompleksów rywalami – wszystko to czyni drużyny grające w BPL mniej odpornymi na trudy, ale jednocześnie jeszcze bardziej godnymi podziwu.

Od początku…

Najbardziej znaną rzymską zasadą jest chyba reguła divide et impera (dziel i rządź), jednak z rozlicznych mądrości pozostawionych przez naszych romańskich przodków największym uznaniem w oczach współczesnych powinny cieszyć się słowa ab ovo ad mala. Doskonale wcielane w życie przez sir Alexa Fergusona, chociaż prawdopodobnie należy to zrzucić na karb wrodzonego perfekcjonizmu, a nie godzin spędzonych nad nauką historii świata starożytnego. Słowa te w wolnym tłumaczeniu oznaczają „od początku do końca”, zaś dosłownie przełożylibyśmy je na „od jaj do jabłek” – Rzymianie swoje posiłki rozpoczynali od nabiału pełnego białka, a kończyli słodkimi owocami. „Projekt United” (jak modnie ostatnio jest określać wszelkiej maści mocarstwowe plany klubów piłkarskich) prowadzi SAF od dwudziestu pięciu lat dokładnie w myśl owej zasady i dzięki temu wciąż możemy podziwiać klub liczący się w walce o wszystkie puchary. Owszem, nie zawsze wychodzi, zdarzają się sezony przestoju, ale ciężko wymienić inny zespół potrafiący przez tak wiele lat utrzymywać się na szczycie, szczególnie pod względem rozgrywek krajowych w jeśli nawet nie najsilniejszej, to zdecydowanie najbardziej wyrównanej spośród wszystkich czołowych lig europejskich.
Można wymyślić lub skopiować masę truizmów na ten temat, rozpoczęcie budowy domu od fundamentu, a nie dachu to tylko wierzchołek góry lodowej. Jak wiele podobnych mądrości, i ta ma swoje przełożenie na piłkę nożną. Co pokazują rozliczne przykłady (Anży Mahaczkała, Paris Saint-Germain, Manchester City, lata sportowej posuchy w madryckim Realu), nie wystarczy wyłożenie kasy na stół i sprowadzenie do klubu wielkich indywidualności. Marsz po sukcesy należy zacząć od budowy zgranego zespołu (ładnie określił ktoś ostatnie derby Manchesteru, że może i Mancini posiada wspaniałych piłkarzy, ale to Ferguson ma lepszy zespół), podstawy nie powinny stanowić sukcesy w trybie instant. Praca z młodzieżą, długoletni plan rozwoju, rozważne rozdzielanie środków finansowych, dbanie o dobrą atmosferę w szatni – tego nie da się osiągnąć natychmiast, wymienione wyżej czynniki kreowane są przez lata. I żaden z nich nie zostanie przekreślony przez jeden sezon bez pucharu.

… do końca – bo dobre firmy tak mają

Często używa się w stosunku do klubów piłkarskich określeń „dobra firma”, „uznana marka” etc. W dzisiejszych czasach nie są to czcze wyrażenia wymyślane przez sportowych dziennikarzy w celu urozmaicenia wypowiedzi – najpopularniejsze zespoły to machiny zarządzane jak klasyczne firmy, molochy marketingowe działające na zasadzie porządnego przedsiębiorstwa obracającego milionami dolarów.

Nie ma co ukrywać, Manchester United jest przedsiębiorstwem, w którym liczą się efekty pracy. Właściciele Czerwonych Diabłów dawno na szczęście zrozumieli, iż jednorazowe zastrzyki gotówkowe przynoszą mniejsze korzyści niż strategia długofalowego, zrównoważonego rozwoju i nie zwalniają trenera po okresie pozbawionym sukcesów. Na dłuższą metę przynosi to wyniki, nawet jeśli nie zawsze sportowe, to już z pewnością pieniężne. Pod tym względem United jest niekwestionowanym liderem, koszącym od kilku lat krociowe kwoty ze sprzedaży koszulek czy powierzchni reklamowej.
W tym miejscu można by się oburzyć, bo przecież kluby piłkarskie to też olbrzymia dawka sentymentu, nośnik potężnych emocji i ważna część życia każdego zapalonego kibica. Niestety, dla właścicieli największych zespołów trofea to często kwestia drugorzędna – mogą być, mogą nie być, byle kasa się zgadzała. Po głębszym przemyśleniu sprawy ciężko przyznać malkontentom rację. Takie podejście wpływa też pozytywnie na nas, kibiców. Zżymamy się na Fergusona, widząc przedmeczowe składy, przecieramy ze zdumienia oczy, czasami musimy po zakończeniu sezonu zatopić smutki i wytrzymać psychicznie docinki ze strony znajomych, ale przed kolejnym sezonem więcej w naszych uczuciach nadziei niż desperacji. Za to w gruncie rzeczy kochamy United. Drużyna prowadzona przez Fergusona zawsze potrafi się podnieść, po słabym sezonie przychodzą lata syte, a kibice Czerwonych Diabłów nie muszą przechodzić katuszy przeżywanych przez fanów Liverpoolu czy Milanu. Jestem pewien, że podobny zastój spotka drużyny z obecnej światowej czołówki – odejście mega gwiazdy, zmiana trenera, jeden sezon bez triumfu i wszystko się posypie, zaś odbudowa trwać może lata.

Cieszmy się więc z tego, że Manchester United ma zarząd i trenera potrafiących myśleć perspektywicznie, nastawiać się na kulturalne jedzenie posiłku – ab ovo ad mala. I bójmy się chwili, gdy ktoś wpadnie na pomysł rozpoczęcia wyścigu zbrojeń za wszelką cenę tylko po to, aby triumf przyszedł jak najprędzej. Szybka konsumpcja, kolokwialnie nazywana żarciem, skończyć się może tylko jednym: wizytą w pomieszczeniu znanym Starożytnym Rzymianom jako vomitorium.

Autor: Michał Małysa

Przewiń na górę strony