Nie przegap
Strona główna / Trudne tematy / Autorytet wśród piłkarzy

Autorytet wśród piłkarzy

Polemiki są zajebiste. Zapytasz zapewne, drogi czytelniku, dlaczego? Można się powyżywać na autorze, szczególnie w komentarzach pod tekstem. Ja uczynię to jednak bardziej oficjalnie: ziomek, ogarnij się. Też mam poglądy skłaniające się bardziej ku prawej stronie, w kwestii sztuki ubóstwiam klasycyzm, a choć nie spotkasz mnie w kościele czy na wiecu Gazety Polskiej, to jak najbardziej określiłbym się mianem człowieka pełnego konserwatywnych ideałów. No i takie eskapistyczne, pełne wielkich słów, niemal hagiografizujące autora felietonu legendy bardzo bolą moje zachowawcze serce. Szczególnie jeśli po pierwszym akapicie z dużą dozą prawdopodobieństwa można określić, że człowiek piszący słowa odwołujące się do podawanych dzieciom w przedszkolach pieśni średniowiecznych trubadurów waży około stu dwudziestu kilogramów, jest dyskryminowany przez rówieśników z powodu swojego nieogarnięcia życiowego, a ostatnie nagie piersi widział w lustrze lub podglądając koleżanki na koloniach.

» Najważniejszy w życiu

Jako że zaspokoiłem swoją żądzę hejterstwa oraz uczyniłem zadość potrzebie dokonywania psychoanalizy na podstawie słów, przejść mogę do zasadniczego tematu niniejszej polemiki – w końcu pojazdy ad personam to rzecz bardzo satysfakcjonująca, lecz opieranie na nich całego wywodu byłoby nie tylko niegrzeczne, ale i nudne. Tak więc zadam pytanie, ostatnie ze skierowanych ku Jakubowi Sosze: koleś, gdzie ty szukasz tych autorytetów? Wśród piłkarzy?

Kolejne słowa mogą zabrzmieć jak rzeka frustracji wylewana przez człowieka, któremu natura zabrała szansę na piłkarską samorealizację (tak, staw kolanowy zdecydowanie nie wyszedł tym wszystkim omnipotentnym bytom lepiącym człowieka z gliny), ale szukanie autorytetu wśród kopiących futbolówkę sportowców nie jest najlepszą metodą na znalezienie wzoru do naśladowania. Tu nawet nie chodzi o to, że nie szanuję piłkarzy, bo jest wręcz przeciwnie.Ryan Giggs z kochającą żoną Dojście do gry w znanej firmie wymaga prócz szczypty talentu wielu godzin samodoskonalenia fizycznego, a mity o troglodytach w szatniach to raczej spuścizna tradycji amerykańskich filmów o futbolowcach z koledżów niż prawdziwe historie. Oczywiście abstrahując tu od przykładów triple Rahem, explosive Mario czy bery difikul Carlos.

W zamierzchłych czasach podstawówki katechetka stwierdziła, że nie istnieje takie coś jak zły autorytet. Wtedy mogłem się z nią nie zgodzić poprzez uniesienie ręki i zamilknięcie po tyradzie o gówniarzach próbujących dyskutować z jej – nomen omen – autorytetem, ale teraz korzystając z dobrodziejstwa wolności słowa oraz nieobecności tejże kobiety, mogę śmiało zakrzyknąć: gówno prawda! Autorytet niesie ze sobą skojarzenie ze wzorem do naśladowania i tak powinno być, jednak na polu językowym przymiotnik zły jest określeniem jak każde inne, nawet jeśli całkowicie zmienia desygnat całego określenia. Zły autorytet będzie więc nadal postacią wywołującą wpływ na ludzi, ale owo oddziaływanie to już nie zbawienne opromienianie glorią chwały oraz cnoty, a raczej promowanie drogi zła i występku.

Taki standardowy piłkarz grający w dobrym klubie ma dużo większe szanse na zejście ze ścieżki ideału. Lśniące sportowością samochody, szybkie i napalone kobiety, świętowanie zdobycia pucharu w strugach szampana – to warunki sprzyjające piciu tequili z pępków top modelek, a nie cnotliwemu celibatowi. Pewnie, skromność w takich warunkach zasługuje na podziw, ale zostawiając wszelkie pokusy, nie zahaczając nawet o rozważania na temat psychiki ludzkiej skłaniającej się ku korzystania z uroków życia, dochodzimy do następnej kwestii. Co my w ogóle możemy wiedzieć o takim piłkarzu?

Generalnie w dzisiejszym świecie ciężko o rzetelne newsy. Tyle się mówi o człowieku nastawionym na przetwarzanie doniesień z globalnej wioski, o gospodarce nastawionej na informacje, ale w gruncie rzeczy całe społeczeństwo można nazwać zdezinformowanym. Karmieni jesteśmy jakimś ułamkiem rzeczywistości, bez żadnej możliwości zweryfikowania prawdziwości dostarczanych wiadomości (a jak ktoś chce tutaj wyskoczyć z tekstem o paranoi i matrixie to doskonały moment – wskazuję niepewny punkt mojej wypowiedzi, rzucajcie we mnie frazesami o oszołomach i świrach, wystawiam policzek!). W przypadku piłkarzy działa to tak samo jak na płaszczyźnie politycznej czy artystycznej. Możesz szukać autorytetu wśród statystów lub muzyków, ale nie zdziw się, gdy nagle zostaniesz zasypany informacjami diametralnie innymi od dotychczas przekazywanych. Przykładowy rzecznik przykładowego rządu spotyka się w środku nocy na cmentarzu z przykładowym wydawcą popularnego tygodnika wspierającego opozycję, po czym z owego czasopisma zostanie zwolniony – nadal przykładowy – redaktor naczelny. Albo Justin Bieber zdradza Selenę Gomez. Albo Messi niespodziewający się wizyty paparazzi paraduje z papierosem w ręku. Albo okazuje się, że ten skromny i spokojny zawodnik obrzuca dziennikarzy łapówkami, a po nocach w sypialni odpada mu tynk, bynajmniej nie z powodu krzyków małżonki i matki jego dzieci.

Pomyślisz, drogi czytelniku, że taka postawa zakrawa o nihilizm. Bo gdzie szukać tych autorytetów? Skąd masz wiedzieć, czy proboszcz mojej parafii nie naciera sobie w konfesjonale kolan bitą śmietaną, a dyrektor szkoły nie tłucze kolejnych kieliszków whiskey na twarzy żony? No nikt ci tego nie powie, ale w małym środowisku ciężej utrzymać mroczne tajemnice, na własne oczy i uszy możesz przekonać się o doskonałości danego podmiotu. Może autorytetu? Zadaniem tego felietonu nie jest przekonanie kogokolwiek do wzorowania się na lokalnych księżach czy nauczycielach. Ba, osobiście odradzałbym podążanie drogą ukazaną w dwóch przytoczonych przykładach.

Wlewając więc łyżkę jadowitego nihilizmu w przepełnione idealistycznym miodem serca, chciałbym przestrzec czytelników, szczególnie młodszych, wchodzących w wiek podobny do autora artykułu o Ryanie Giggsie: autorytet to nie byle kto. Jeśli chcecie się na kimś wzorować, uważnie to rozważcie, nie polegając tylko i wyłącznie na przekazie mediów. Głupio przecież będzie tłumaczyć za kilkadziesiąt lat wnukom, że te bieganie nago i smarowanie klatki piersiowej kałem to tylko nieznaczący epizod w życiu wspaniałego człowieka, na którym warto się wzorować.

Chi cerca trova, tak mawiają Włosi. Czasami jednak można skorzystać ze sprawdzonej metody brodatego pana Mietka i zamiast mozolnych poszukiwań wśród stert śmieci wyrzucanych przez mieszkańców bloków przy Piłsudskiego po prostu stanąć pod Biedrą i poprosić „piąteczkę na piąteczek”. Lub poniedziałek, wtorek i wszystkie inne dni tygodnia, których zresztą nie rozróżnia. Przenosząc przykład na niwę artykułu i jego tematyki: próbować znaleźć autorytet tam, gdzie będzie łatwiej i skuteczniej. Trochę postmodernistycznie? Pan Mietek ma na ten temat zupełnie inne zdanie.

PS. Ziomek, nie stresuj się. My tak sobie piszemy i wjeżdżamy na ciebie, ale oprócz chybionej myśli przewodniej i nazbyt autopromocyjnej formy artykuł był spoko. Następnym razem spróbuj tylko nie wrzucać tylu osobistych wynurzeń oraz zastanowić się, czy czytelnik nie będzie miał ochoty przewinąć tekst w celu wklepania w komentarzu lapidarnego „tl:dr”. Będzie spoko, nie poddawaj się. Pokaż nam, hejterom, że prawdziwie prawicowe cnoty nie wyginęły w jej przedstawicielach – Rzymianie powstali po Jeziorze Trazymeńskim, ty nie dasz rady po kilku nieprzychylnych komentarzach?

Autor: Michał Małysa

Przewiń na górę strony