EURO skończyło się dla mnie dwa tygodnie temu, kiedy niebo nad Wrocławiem nakryło się chmurami i płacząc rzewnymi łzami, było świadkiem odpadnięcia Polaków z turnieju. Finał imprezy odbędzie się jednak dopiero jutro w Kijowie, gdzie Hiszpanie prowadzeni przez Vicente del Bosque zmierzą się z Włochami Prandelliego. W ostatnim zdaniu tego tekstu napiszę, jak chciałbym, aby zakończył się polsko-ukraiński czempionat.
»Grecja wygrała Euro w lepszym stylu
»Stało się, czyli Polska odpadła z EURO2012
EURO2012
Zanim jednakże napiszę swoje ostatnie zdanie, to nie omieszkam podzielić się swoimi przemyśleniami związanymi z tegorocznymi Mistrzostwami Europy oraz wyłonionymi finalistami. Ze wszelkich stron docierają do mnie informacje, że EURO2012 jest sukcesem. Za taką opinią zdają się ponoć przemawiać kibice, którzy zdecydowali się skorzystać z naszej gościny i zagraniczne media pozytywnie zaskoczone poziomem przygotowania imprezy. Najważniejsze mimo wszystko jest coś, co tak naprawdę nie zależało od organizatorów, a mianowicie to, że rozgrywane mecze dostarczały niesamowitych emocji. Żadne grupowe spotkanie nie zakończyło się bezbramkowym remisem, ale też nie obyło się bez konkursów rzutów karnych w ćwierć i półfinałach. Były niesłychane zwroty akcji (ot, chociażby Ukraina 2:1 Szwecja), dramaty tych zawodników (przede wszystkim Holendrów), grady goli (np. Rosja 4:1 Czechy) czy też piękne bramki (mi do gustu bardzo przypadła ta pierwsza Gomeza przeciwko Holandii).
Nie obyło się jednak bez kilku niedociągnięć, bo choćby piłkarscy fani zachowywali się raz lepiej, raz gorzej. Z jednej strony mieliśmy Irlandczyków, którzy chyba pozostawili po sobie wyłącznie pozytywne wrażenia, ale byli również kibice przeszkadzający w rozgrywaniu meczów (m.in. Chorwaci czy Niemcy w meczu przeciwko Portugalii) czy też tacy szukający własnych, pozaboiskowych potyczek. Osobiście na minus „naszych” Mistrzostw Europy dodam jeszcze, że żadna drużyna tak naprawdę nie trafiła w turniej z formą.
Polacy nie zawiedli rodaków malkontentów (a także ludzi bez wyobraźni lub z małą wiarą) i odpadli, nie wygrywając choćby meczu. Rosja zaskoczyła natomiast wielu i szybko podzieliła nasz los, żegnając się z zawodami. Grekom wyszło jedynie jedno, ostatnie grupowe spotkanie, a Czesi rozpoczęli od falstartu, by po awansie uznać wyższość piłkarsko lepszych Portugalczyków.
Absolutnie największym rozczarowaniem okazała się być Holandia, która nie ugrała nawet punktu, a Dania, pomimo sprawienia niespodzianki w pierwszym pojedynku (właśnie przeciwko Oranje), zasłynęła chyba najbardziej majtkami Bendtnera. Niemcy wprawdzie wygrali wszystkie grupowe mecze, ale zagrali słabo (przede wszystkim niechlujnie) zarówno przeciwko Grekom, jak i Włochom. Portugalia chyba jako jedyna potwierdziła aspiracje do bycia w czołówce najlepszych reprezentacji i odpadła dopiero po loterii rzutów karnych.
Ibrahimovića Szwecję stać było jedynie na wygranie meczu o honor, a Ukraina nie sprostała Francji i Anglikom. Zresztą obie te reprezentacje ewidentnie są właśnie w trakcie budowania kadry na Mistrzostwa Świata i same nie przedarły się przez ćwierćfinały.
Irlandczycy przyjechali do Polski dobrze się bawić i to im się udało. Ich piłkarze jednak, zgodnie z przewidywaniami, przegrali wszystko, co tylko było do przegrania. Chorwacja w sumie zaprezentowała się z dobrej strony, ale i tak nie zdołała wyjść z grupy.
Włosi
Zważywszy na to, jak daleko udało im się zajść, muszę uznać Włochów za najlepiej grającą drużynę EURO. Niemniej jednak także ich forma pozostawia wiele do życzenia. W pierwszym meczu wprawdzie zmierzyli się z faworyzowanymi Mistrzami Europy/Świata (niepotrzebne skreślić) i podeszli do tej rywalizacji bez kompleksów. Skądinąd słusznie, bo skrupulatną pracą i konsekwentną grą udało im się wyjść na prowadzenie po bramce Di Natale. Z drugiej strony podobnie jak Hiszpanie, po wyrównującym golu Fabregasa, zadowolili się w tej rywalizacji remisem i ograniczyli się do bronienia wyniku, zamiast odważniej zaatakować i spróbować przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę. Dodatkowo piłkarze z Italii w spotkaniu z Chorwatami „zaledwie” zremisowali, a z Irlandczykami wygrali „jedynie” 2:0 i nie mogę powiedzieć, aby jakoś specjalnie zaimponowali mi swoją grą.
Po awansie z grupy trafili na Anglików, którzy z pewnością nie czuli się najpewniej, a ich niedostatki najlepiej oddaje obrana taktyka, w której wyspiarze po przebojowym początku spotkania ograniczyli się niemalże wyłącznie do defensywy. W każdym razie Włosi dzięki karnym dokonali tego, czego nie udało im się udokumentować przez 120 minut, czyli udowodnili, że zasługiwali na miejsce w półfinale.
Z całą pewnością najlepiej grającym zawodnikiem Squadra Azzurra na ME2012 jest Pirlo. To jednak Balotelli jest głównym ojcem awansu podopiecznych Prandelliego do finału. Wprawdzie Andrea zapoczątkował akcję, po której padł pierwszy gol w meczu przeciwko Niemcom, a Cassano zdołał dośrodkować mimo asysty trzech obrońców, ale to właśnie piłkarz City dwa razy znalazł się tam, gdzie być powinien i to on zrobił przedwczoraj różnicę na boisku. Włosi jako drużyna zagrali dobre spotkanie, ale bez Mario mieliby z pewnością spore trudności, a uzależnienie od jednego zawodnika (przeciwko Niemcom, którzy rozczarowali w pierwszej części potyczki) może być oznaką słabości. Nawet jednak jeśli dodamy do tego niepewną postawę Buffona (szczególnie w pierwszej połowie), to i tak Azzurri, w obliczu porażek kolejnych rywali, wyglądają na reprezentację najlepiej grającą na tym turnieju, a choć krok po kroku zbliżają się do upragnionego celu, to wcale nie grają na poziomie, jakim powinien charakteryzować się Mistrz Europy i w finale faworytami i tak będą…
Hiszpanie
Hiszpanie, którzy powoli mogą sobie przypinać łatkę: „grają jak zawsze, wygrywają jak nigdy zawsze”, jeszcze przed Mistrzostwami wymieniani byli jako główni pretendenci do tytułu. Jest to jednak reprezentacja pozbawiona napastnika i ich gra nie wygląda wcale tak przekonująco, jak mogłyby na to wskazywać wyniki. W związku z brakiem nie-w-pełni-dysponowanego Davida Villi, Vicente del Bosque woli wystawić sześciu (środkowych) pomocników, zamiast dać zagrać Torresowi, Llorente czy Negredo (którzy nie pasują do koncepcji Barcelony i La Roja). Brak podstawowego egzekutora przekłada się natomiast znacząco na grę ciągle aktualnych Mistrzów starego kontynentu.
Tak samo jak drużynie potrzebny jest bramkarz, tak samo nie da się grać w piłkę bez napastników i o tyle, o ile w pierwszym meczu lukę po Villi udało się jeszcze zastąpić Fabregasowi, to w spotkaniu przeciwko Irlandii za strzelanie bramek odpowiadać miał już Fernando. Del Bosque pozwolił sobie na takie rozwiązanie, ponieważ wiedział, że przeciwnik nie był wymagający, jednak kiedy tylko Hiszpanom przychodzi mierzyć się z trudniejszym rywalem, mamy do czynienia z brakiem typowego atakującego, a gra obrońców tytułu przestaje wyglądać jak należy. Potwierdzeniem tej tezy jest chociażby mecz przeciwko Chorwacji, kiedy to zwycięskie trafienie Jesúsa Navasa padło w końcówce po akcji, w której był on na spalonym (nie biernym, bo wziął udział w grze i czerpał korzyść ze swojego ustawienia w momencie podania), z którego nigdy nie wrócił. Wprawdzie Modrić i spółka mogliby strzelić zwycięską bramkę w końcówce, ale gdybanie jest płakaniem nad rozlanym mlekiem, dlatego nie zamierzam teraz bić na alarm i pisać o rażących niesprawiedliwościach, szczególnie, że mimo wszystko nie mamy do czynienia z sytuacją sprzed dwóch lat, kiedy to Hiszpanie wygrali Mistrzostwa Świata w gorszym stylu niż Grecy EURO2004.
La Furia Roja w ćwierćfinale pokonała Francję w jednym z najnudniejszych meczów turnieju. Konfrontacja w ekipą Blanca była niemalże pozbawiona jakiejkolwiek dynamiki i akcji podbramkowych, a gol otwierający wynik spotkania nie był w stylu Hiszpanów i stanowił raczej dzieło przypadku niż obranej taktyki czy ćwiczonego zagrania. Niestety trójkolorowi nigdy nie podjęli rękawicy i zdawać się mogło, że bronią jedno-bramkowej straty, jak gdyby dawała im awans. Szkoda natomiast, że del Bosque nie nakazał swoim zawodnikom wykorzystać słabości rywali, bo z pewnością zyskałoby na tym przedstawienie.
W półfinale to Portugalczycy, znów w przeciwieństwie do Mistrzów Europy, starali się atakować i zrobili lepsze wrażenie. Dopiero pod koniec regulaminowego czasu gry oraz w dogrywce Hiszpanie zaczęli ustawiać się wyżej i częściej gościć pod polem karnym Rui Patricio. Dzięki stwarzanemu w ten sposób zagrożeniu mogli zdobyć gola gwarantującego co najmniej srebrny medal, ale niewiele brakowało, aby któraś z kontr podopiecznych Paulo Bento pokrzyżowała ich plany. Koniec końców to jednak piłkarze z półwyspu Iberyjskiego w czerwonych koszulkach awansowali dalej po konkursie rzutów karnych.
Same Stuff, Different Day
EURO obyło się rewolucji, bo choć Adidas przygotował piłkę, którą rzeczywiście dało się grać, to już Nike tradycyjnie zrobił reklamę przewyższającą wszystkie inne (przygotowane z okazji tych zawodów, bo od poprzednich produkcji amerykańskiego potentata jest jednak słabsza). Nie obyło się również bez innej świeckiej tradycji, a mianowicie mecz Anglików kolejny już raz został okraszony kontrowersją związaną z przekraczaniem linii bramkowej przez futbolówkę.
Mistrzostwa obfitowały natomiast w football, który dzięki niedoskonałości grających reprezentacji zazwyczaj trzymał w napięciu i elektryzował w ten sposób kibiców przez prawie miesiąc. Sezon piłkarski na szczeblu klubowym był swoistą zmianą warty i zostało w nim przerwanych kilka naprawdę długich serii, if you know what I mean. Jutro dowiemy się natomiast, czy po złoto sięgną Hiszpanie (choć w nieco inny sposób niż 4 albo 2 lata temu), czy to jednak Włosi (wpisując się w konwencję 2012 roku) ponownie, po 44 latach przerwy, staną się najlepszą drużyną Europy. Ja mam jedynie nadzieję, że EURO2012 wygra drużyna, która zagra mniej nudną piłkę w finale.