Pewnemu 41-letniemu Katalończykowi wygasa niedługo umowa o pracę. Mimo propozycji dalszego zatrudnienia, postanowił szukać spełnienia zawodowego poza państwem okupującym jego kraj rodzinny i wyemigrować prawdopodobnie tam, gdzie wielu naszych rodaków doradziłoby mu szukać roboty. Jeśli wierzyć gazetom – Anglia przygarnie kolejnego bezrobotnego imigranta. Josepowi Guardioli życie z brytyjskiego socjalu jednak nie grozi.
Z angielskiej czołówki tylko Manchester United i Arsenal na pewno nie zmienią latem trenera. Z drugiej strony nie jest powiedziane, że zajdą jakiekolwiek roszady. Mimo to kibice i dziennikarze swoje wiedzą.
Mimo świetnych wyników, najpoważniejszym kandydatem do wymiany zdaje się być Roberto di Matteo. Szwajcarski reprezentant Włoch miał być tylko chwilowym wypełnieniem luki po jego wcześniejszym bezpośrednim przełożonym – Andre Villasu-Boasu. Nawet Chelsea nie zwolniłaby trenera, który właśnie zdobył z nią Ligę Mistrzów i Puchar Anglii oraz podźwignął drużynę z zapaści. Inna sprawa, jaki wkład w upadek Chelsea miał di Matteo, będąc asystentem Portugalczyka, a także historia z Avramem Grantem być może pożegnanym przez poślizgnięcie się Terry’ego w Moskwie… Zatrudnienie Guardioli w Chelsea wydaje się najbardziej prawdopodobne – Romek Abramowicz lubi za plecami wszystkich jeszcze w trakcie trwania rozgrywek znajdować menadżera na kolejny okres. Najpotężniejszy argument leży gdzie indziej – Pep nie rezygnowałby definitywnie z prowadzenia Barcy, gdyby nie był z kimś dogadany, a The Blues najotwarciej szuka kogoś nowego.
W grę wchodzi Manchester City, gdzie polityka trenerska szejków jest jeszcze nieznana. Dotychczas podziękowali za współpracę tylko Markowi Hughesowi, by w jego miejsce umieścić obecnego coacha Roberto Manciniego. Według większości postronnych komentatorów, Włoch robi dobrą robotę po gorszej stronie Manchesteru, drużyna się rozwija i zgrywa pomimo kolejnych historii z Balotellim i innymi Tevezami. Bóg jeden raczy wiedzieć, jak zareagują natomiast Arabowie na ewentualną wieść, iż ich klub nie tylko dał ciała w europejskich rozgrywkach, ale zeszłoroczny Puchar Anglii to tylko wypadek przy pracy, bo rodzime trofea zgarnęła konkurencja. Tutaj Guardiola mógłby zrobić to, co już mu się udało w Barcelonie – przyjść na niemal gotowe, przejąć drużynę potrzebującą kosmetycznych zmian i czegoś nieokreślonego w rodzaju powiewu świeżości.
Tottenham Hotspur – wciąż niepewna przyszłość Harry’ego Redknappa, będącego wciąż faworytem do zostania rzutem na taśmę selekcjonerem angielskiej reprezentacji. Mało prawdopodobne, by w takim przypadku 65-latek łączył obowiązki względem ojczyzny i klubu. Tottki musiałyby kogoś ściągnąć. Może O’Neilla z Sunderlandu? Może kogoś z zagranicy? Wątpię szczerze w Guardiolę. Londyńczyków chyba nie stać na opłacanie takiej osobistości na stołku trenerskim, a sam Katalończyk byłby zmuszony od pierwszego dnia pracy nie tyle prowadzić normalne przygotowania, co walczyć o utrzymanie zawodników, choćby Bale’a czy Modricia. W dodatku jak brzmi nazwa Tottenham przy takich markach, jak FC Barcelona czy Liverpool…
Niniejszym wypadliśmy poza czołówkę Premier League. Doszliśmy do Liverpoolu, klubu, w którym kilkuletnia już degrengolada zaszkodziła nawet odwiecznemu (przynajmniej dla piszącego ten tekst) hurraoptymizmowi w materii zdobycia 19. w historii mistrzostwa. Niby jest Król Kenny, niby już za winy bliżej nieznanego kowala powieszono murzyna w postaci jednego z działaczy, niby In Dalglish we trust, niby drużyna się buduje. Trudno jednakowoż wykluczyć rozwiązanie kontraktu za dobrowolnym porozumieniem stron ze Szkotem, który z zawodu wypadł na dekadę i być może jedynym argumentem dającym nadzieję na odbudowanie świetności The Reds była magia jego imienia. Jeśli Pep rzeczywiście chce podjąć prawdziwe wyzwanie, Liverpool byłby klubem dla niego. Kropka. Byłoby ciekawie, chociaż wariant jeszcze atrakcyjniejszy (szczególnie dla fanów United), a zarazem częściowy vox populi, bo z Dei bym nie przesadzał, to Rafa Benitez, znany i lubiany ekspert Eurosportu.
Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że przyszły pracodawca Josepa Guardioli z Anglii się wywodzi. Jakakolwiek z wymienionych opcji nie stanie się faktem, liga angielska na tym zyska. Do grona menadżerów Premier League dojdzie człowiek młody, z wielkimi osiągnięciami, innym patrzeniem na futbol, ale też trenera, dla którego praca z drużyną w mniejszej bądź większej rozsypce, w deszczowych realiach północy to całkowita nowość. Może na nowo rozgorzeją Mind Games, bo od czasu, gdy odszedł Mourinho i Benitez, zastępowani przez Hodgsonów, Scolarich czy Villasów-Boasów, a Fergie jeszcze bardziej szanuje Wengera, zbyt nudno jest na tym polu…
W każdym razie.
Welcome to England, the Home of Football.