Sensacja! Artystom z Katalonii przeciwstawili się przedstawiciele nacji futbolowo prymitywnej, kopiący piłkę z mniejszą gracją, wolniej, bardziej przewidywalnie i bez nacechowanego boiskowym geniuszem polotu.
Oczywiście pierwszy akapit jest żałosną prowokacją ze strony autora*. Prowokacją, która w przesadzony sposób opisuje zjawisko umieszczania pewnych opcji na piedestale przed ostateczną rozgrywką, zakładania wyższości danych cech, umiejętności, charakteru nad innymi, oczywiście tymi gorszymi, plugawymi, niegodnymi laurów zwycięzcy. Całe szczęście, że Chelsea ośmieliła się Barcelonę pokonać i wywrócić przekonania wielu osób do góry nogami.
Przed tegorocznymi półfinałami Ligi Mistrzów byliśmy zakładnikami opcji hiszpańskiej. Na każdym kroku wmawiano Nam i tłumaczono, że tylko finał pomiędzy dwoma zespołami z tego państwa zagwarantuje piłkarskie święto. Prawdą jest, że Barcelona i Real kopią w piłkę najlepiej, że pojedynki między nimi elektryzują piłkarski świat jak żadne inne. Śmieszą mnie jednak stwierdzenia, że Chelsea zagra w finale niezasłużenie. Niespodziewanie owszem, ale odmawianie zasług drużynie, która potrafiła z Barceloną wygrać u siebie i zremisować na Camp Nou, jest dla mnie głupstwem totalnym.
Miliard sportowych prawd się nam objawiło w trakcie tego dwumeczu. Od „niewykorzystane sytuacje się mszczą”, po „gra się na tyle, na ile przeciwnik pozwala”. Chelsea wygrała, bo Barcelona dała im taką możliwość. Gdyby drużyna Guardioli na grę w finale LM zasługiwała, to by ten finał wywalczyła. Nie w głowach kibiców, nie na łamach gazet i portali internetowych, ale na boisku.
Autobus w bramce? Chyba autobus w niektórych głowach. Autobusem to Chelsea jedzie do Monachium, a Barcelona do domu.
*Autor chce zaznaczyć, że ani Chelsea nie kibicuje, ani Barsie nie urąga.