Nie przegap
Strona główna / Waszym zdaniem / Mocarze i podlotki

Mocarze i podlotki

Jak w popularnej, z lekka krzykliwej reklamie: „niemożliwe staje się możliwe”. Bodaj Alan Hansen przewidywał przed ostatnią kolejką fazy grupowej, że w nadchodzącym 2012 roku zobaczymy na niwie Ligi Mistrzów ledwie dwa angielskie zespoły. Arsenal, mimo że uważany za szaraczka wśród brytyjskiego kwartetu, okiełznał przypisanych mu grupowiczów jako pierwszy, wczoraj doszlusowała do fazy knockout londyńska Chelsea, dziś mieli obligatoryjnie awansować United i mogli fakultatywnie The Citizens. Rzeczywistość zweryfikowała poetyckie frazesy o ulokowaniu europejskiej stolicy piłkarstwa w Manchesterze, zsyłając kruchutkich mocarzy ku drugorzędnej Lidze Europy.

Reforma Platiniego, upychająca słabsze kluby i klubiki w czeluściach Ligi Mistrzów, groziła ponoć wymordowaniem maluczkich przez nienasyconych drapieżców. Tytani futbolu mieli przejechać się po bezbronnych gościach w fazie grupowej i po najmniejszej linii oporu awansować dalej, bezbronni mieli natomiast dostarczyć tytanom gratisowych punktów i ewentualnie pomyśleć o udziale w wiosennej odsłonie Ligi Europy. Tymczasem żółtodzioby żyły wizją zupełnie odmienną, niepodważalnie wielkich podważyli, brutalnie wyrżnęli, wywalili z Ligi Mistrzów – z Ligi Mistrzów, na którą dotychczas nie wolno im było spozierać z charakterystyczną dla rosnących w siłę zachłannością. Grają dalej podlotki: Napoli, Basel, APOEL, na murawach mniej czcigodnych pohasają: Manchestery, Valencia i Porto.

Doszukujemy się w całej tej konstrukcji sensacji, trochę na wyrost. Przecież The Citizens dopiero próbują znaleźć ciepło w chatce Ligi Mistrzów, Porto standardowo nie przystępuje do sezonu w składzie silniejszym niż dysponował w sezonie poprzedzającym, a United przeżywali tożsame, a może i paskudniejsze katorgi nie dalej jak w sezonie 2005/2006. Podopieczni Fergusona zakończyli wówczas rozgrywki na miejscu ostatnim w grupie D, w porównaniu z dzisiejszą ekipą dysponowali znacznie potężniejszymi zasobami. Manchester zjednoczony jak nigdy płacze, bolesna to sprawa – fakt. Śmiertelnie ugodzonych póki co nie widać, jednakże co poniektórzy aktorzy – głównie z desek Teatru Marzeń – poobgryzają najpewniej paznokcie, spokojnych nocy zbyt wielu nie uświadczycie. Siwy Szkot ma drużynę w przebudowie, niewykluczone, że zechce posprzątać jeszcze precyzyjniej.

Pojęcie klęski opatula dziś kolosów, chwała łechta pogromców skazywanych na porażkę. Dla jednych to piękno futbolu, inni skandaliści z pogardą patrzą na heroicznych zwycięzców, obwieszczając drętwotę w dalszej części Champions League. Nonsens. Czyż nie o to właśnie chodzi w zespołowej grze zwanej piłką nożną, futbolem, a w innych krainach geograficznych i kulturowych soccerem? Czyż nie po to postronny obserwator z natury rzeczy kibicuje skazanemu
na porażkę, by utrzeć nosa faworytom i zaśmiać się w twarz piewcom wielkości największych? Mieliśmy dziś szczęście, świadkowaliśmy istocie sportu – nie kasa rządzi światem, goliat też czasem pada, najróżniejsze okoliczności kreują kapitalny, nieraz niespodziewany bieg zdarzeń, wszystko to buduje historię, którą będziemy dzielić się latami.

Autor: Adrian Walczak

Przewiń na górę strony