Nie przegap
Strona główna / Ogólne / Mój mecz z czasem o piłkę nożną

Mój mecz z czasem o piłkę nożną

Zacząłem z czasem przegrywać mój mecz o piłkę nożną. Realizowanie moich pozostałych pasji (czyli głównie wnikliwe obserwowanie jak przemija dzień za dniem oraz rysowanie), rodzina i przyjaciele, praca, otwieranie się na nowych – znanych i nieznanych mi dotąd – ludzi (sic!) wygrywało z footballem walkę o moją duszę. Należało czym prędzej powiedzieć temu stop!

Ostatnie sekundy meczu

Musiałem jednak aż pojechać do Poznania na konferencję poświęconą internetowym finansom, aby znaleźć chwilę, by z powrotem zacząć pisać o piłce nożnej. O tej pięknej dyscyplinie sportu, która nie raz – z mieszanym powodzeniem – pretendowała do miana najważniejszej rzeczy w moim życiu i głównej przyczyny mojego nieustannego braku czasu.

Ta niedorzeczna, ale niestety prawdziwa, rozłąka utrzymywała się przez minione miesiące. Mimo wiary i dobrych chęci nie zakończyło tego nawet złamanie nosa, które (prócz krótkiego uziemienia mnie w domu i wyeliminowania z kopania futbolówki przez najbliższych kilka tygodni) miałem nadzieję, że przykuje mnie ponownie do monitora i – co ważne – klawiatury. Nic bardziej mylnego. Przez parę dni nie byłem w stanie nie tylko znaleźć bodaj momentu na zastanowienie się nad tematem, który chciałem poruszyć na łamach Redloga jeszcze przed wakacjami, ale także choćby patrzeć dłużej w ekran, na skutek doskwierającego mi wtedy pourazowego łzawienia oczu.

Przez cały ten wydłużający się okres nie udało mi się znów rzucić w wir pisania i spróbować ze wszystkich znanych mi wyrazów zrobić kolaż będący próbą uporządkowania moich przemyśleń związanych z tym, na co chciałbym przeznaczać niemalże większość czasu, a czemu ostatnio nie poświęcam prawie w ogóle uwagi. To niesamowite, że dopiero trzygodzinny przejazd pociągiem z „miasta know-how” do Wrocławia sprawił, że podjąłem kroki w celu odwrócenia niezadowalającego mnie stanu.Notatki z pociągu zawierające pierwowzór tego wpisu Podczas tej podróży miałem przy sobie tylko długopis oraz notatnik i brakowało mi bardzo cenionego przeze mnie w takich momentach odtwarzacza muzyki, ale przede wszystkim ukochanego edytora tekstu, umożliwiającego przeskakiwanie z wątku do wątku, a także na szybką i łatwą modyfikację zapisanych treści. Całe szczęście, że przynajmniej nie trzęsło tak strasznie, jak to czasami ma miejsce i mogłem później rozczytać się z notatek, dzięki czemu Wy możecie teraz przeczytać te słowa.

Symul

Korzystając z terminologii piłkarskiej to, co dotychczas przeczytaliście, określić należy mianem symulowania – próbą wprowadzenia Was w błąd. Nie jest bowiem prawdą, że nie obcowałem w ogóle z piłką nożną, a takie wrażenie mogliście przecież odnieść.

Przez kilka ostatnich tygodni zobaczyłem jednak co nieco meczów – parę (głównie United) w Internecie oraz trzy (oczywiście Śląska), zasiadając na trybunach wrocławskiego stadionu. Tyle tylko, że czuję obecnie ogromny niedosyt, ponieważ w poprzednich sezonach byłem łapczywy, niemalże dosłownie „jadłem oczyma” i spotkania pochłaniałem całymi garściami, przez co liczba zmagań piłkarskich, które oglądałem w analogicznych okresach, była nieporównywalnie większa.

Podczas tegorocznych rozgrywek nie daję również rady śledzić programów piłkarskich, których dotychczas nie opuszczałem. Wynika to jednak także z tego, że od początku tego sezonu wykazałem się prawdziwym nieumiarkowaniem, decydując się na śledzenie podsumowań zarówno angielskiej jak i polskiej ligi, a nie jak to miało miejsce wcześniej samej Premier League. Nie podoławszy zadaniu, od pierwszych kolejek narobiłem sobie zaległości, których dotychczas nie udało mi się nadrobić.

Napisałem, że brakuje mi aktualnie czasu na piłkę nożną. Chodziło mi wszakże wyłącznie o brak sposobności do oglądania wszystkich relacji i programów emitowanych w telewizji (właściwie w Internecie), a także o niemożność rozwodzenia się nad footballem (zarówno w niekończących się dyskusjach ze znajomymi, jak i w artykułach przygotowywanych specjalnie na potrzeby tego bloga).

Pominąłem też drobny i nic nie zmieniający szkopuł w postaci godzin spędzonych na głównie wrocławskich boiskach. Po początkowym regresie przypadającym na drugą połowę wiosny, mniej więcej od końcówki czerwca udało mi się regularnie grać w piłkę. Związane jest to z dołączeniem do drużyny biorącej udział w rozgrywkach jednej z amatorskich lig piłkarskich.

Nie napisałem wcześniej także o tym, że przez pewien (mimo wszystko rozczarowująco krótki) okres na bieganiu za futbolówką udało mi się spędzać nawet około ośmiu godzin tygodniowo, bo to nic nie znaczy, to o niczym nie świadczy. Poza tym to, że gram w piłkę przy praktycznie każdej nadarzającej się okazji, jest dla mnie tak oczywiste, tak nie wymagające informowania o tym, jak jest to zaledwie połowicznym zaspokojeniem moich piłkarskich potrzeb.

Może powinienem również dopisać, że zdarzyło mi się pograć w FIFĘ, ale dłuższe sesje przed komputerem były tak okazjonalne, że nawet gdyby strzelanie wirtualnych goli było w stanie zastąpić rozmowy o piłce, należałoby to moje granie pominąć ze względu właśnie na jego znikomą ilość (spowodowaną pewnie ostatecznym zużyciem się padów).

Szansa na rewanż

Jak już wspomniałem artykuł ten planowałem napisać jeszcze przed wakacjami. Niemniej miał on wtedy wyglądać zupełnie inaczej. Zorientowałem się (bo przecież nie odkryłem – tak, jakby to było wielkie odkrycie), że podczas trwania sezonu od poniedziałku do niedzieli spędzam co najmniej kilka godzin, oglądając piłkarskie zmagania. Mój typowy tydzień wyglądał do tej pory zazwyczaj tak, że w jego środku oglądałem jakiś meczyk (Puchar Anglii, Puchar Ligi, zaległą kolejkę, cokolwiek) lub dwa, jeżeli akurat wypadała Liga Mistrzów (wtedy czasami także skróty pozostałych spotkań). Natomiast w weekend nierzadko na wchłanianie piłki przeznaczałem minimum 270 minut plus trzy doliczone czasy gry. Zawsze jeżeli tylko miałem taką sposobność, udawałem się na spotkanie Lechii (co łączyło się z ponad godzinnym dojazdem z Wrocławia do Dzierżoniowa) oraz Śląska, jednocześnie pamiętając o tym, aby możliwie jak najczęściej oglądać Manchester United w akcji. Ponieważ jednak śledzenie Premier League to przywilej, a nie obowiązek, często tych meczów było więcej. Natomiast tego, czego nie udało mi się zobaczyć na żywo, nadrabiałem oglądając wszystkie Match of the Day i Match of the Day 2.

Wtedy, w dziś niemalże zapomnianych czasach urodzaju, pierwszy raz przyszło mi do głowy, aby napisać o tym, jak bardzo pochłaniające jest oglądanie footballu. Bardzo często nie było takiego dnia w tygodniu, aby nie był on podporządkowany piłce nożnej w taki sposób, w jaki moje poranne wstawanie uzależnione jest od konieczności pojawienia się w pracy. Osiem godzin w niej spędzane, zwykle około siedmiu przeznaczonych na sen, toaleta oraz czas spędzany na przygotowywaniu i konsumowaniu posiłków sprawiają, że półtorej do trzech godzin wykorzystywanych na samo oglądanie footballu w znaczący sposób skracały moje możliwości przeglądania stron internetowych o tematyce sportowej i dodatkowe zabieranie na nich głosu. Niemożliwym w związku z tym stawało się, aby znaleźć chwilę, usiąść i zatracić się w pisaniu na Redloga.

Chciałem zobrazować co poniektórym problem, który powstaje, gdy tak wiele przeznacza się na obcowanie z Beautiful Game, ale chyba najlepiej (najgorzej) świadczy o tym właśnie to, że nie miałem nawet kiedy napisać artykułu na ten temat. Moje rozważania doprowadziły mnie do konkluzji, że pisać o piłce będę mógł jedynie wtedy, kiedy nie będę jej tyle oglądał, czyli ograniczając się do nieszczęsnego okresu pomiędzy sezonami. Jest to o tyle niefortunna sytuacja, że okres wakacji jest zwykle najmniej pasjonującym, nie dostarcza tak wielu tematów do rozwodzenia się na nimi i ostatecznie zniechęca do przelewania słów na ekran monitora. Pojawia się więc dylemat, którego nie rozwikłałem po dziś dzień: co zrobić, gdy skoro podczas natężenia meczów (co na Wyspach oznacza ni mniej, ni więcej jak od pierwszej do ostatniej kolejki) brakuje czasu, aby się o nich rozpisywać, a gdy jest kiedy pisać, to z kolei nie ma o czym?

Pozostałe rozgrywki

Chociaż przegrywałem moją walkę o football, wierzę, że odbyta przeze mnie podróż pociągiem umożliwi mi powrót na właściwe tory, a zmiany, które zachodzą w moim życiu pozwolą mi się ustatkować usystematyzować i w konsekwencji odnaleźć równowagę umożliwiającą na zarówno nieustanne obcowanie z piłką, jak i regularne opisywanie moich z nią relacji, zmian jakie w niej zachodzą oraz jej niegasnącej urody.

Z łezką w oku wspominam czasy, gdy nie licząc snu i czasu spędzonego w szkole, całe dnie mogłem przeznaczyć na oglądanie zmagań piłkarskich i późniejsze rozwodzenie się na temat tego, co zobaczyłem. Niestety nie wykorzystałem tych lat w pełni tak, jak powinienem. Teraz staję przed nową szansą, aby – może nie tyle naprawić błędy młodości co raczej – nie popełnić kolejny raz tych samych pomyłek. Cieszę się, że w moim życiu pojawiła się osoba ważniejsza od footballu, ale pomimo tego, iż przede mną kolejne wyzwanie w postaci konieczności napisania pracy magisterskiej, jestem przeświadczony o tym, że uda się wypracować konsensus zadowalający mnie, piłkę nożną, zarówno czytelników jak i redakcję Redloga (ze szczególnym uwzględnieniem działu korekty :* ) oraz mojego promotora.

Przewiń na górę strony