Nie przegap
Strona główna / Ogólne / Viva la Revolution

Viva la Revolution

Kilka dni temu w Genewie odbyło się spotkanie European Club Association. Przedstawiciele stu trzydziestu dziewięciu klubów piłkarskich radzili, radzili i… uradzili. Propozycję reformy rozgrywek FIFA. Jedną z gorszych, jakie jestem w stanie sobie wyobrazić.

»Wieczne „status quo” w europejskiej piłce?

Nie trzeba być wielkim obserwatorem ani znawcą piłkarskich kuluarów, żeby wiedzieć (albo chociaż domyślać się), że mecze reprezentacji są dla klubów piłkarskich solą w oku. Im większy klub, tym bardziej nie znosi przerw na rozgrywki pomiędzy państwami. Do tego dochodzi niechęć na poziomie bardziej fundamentalnym – mówiąc krótko, ECA nie lubi FIFA.

Precyzyjniej rzecz ujmując – ECA nie lubi tego, że organizacja prowadzona przez Seppa Blattera jest najwyżej w hierarchii i kluby piłkarskie oraz ich stowarzyszenia muszą, choć często nie chcą, się jej podporządkować. FIFA narzuca reguły gry, nie tylko na boisku, ale także poza nim. Ustala wszystko, co dzieje się w światowej piłce – kto, gdzie, kiedy i ile gra.

A na szczeblu reprezentacji gra się całkiem dużo. Zbyt dużo, wedle klubów stowarzyszonych (w tym Legii, Polonii, Wisły, Lecha i, oczywiście, Manchesteru United). Zasadnicze problemy, wymienione w oficjalnym komunikacie ECA, są cztery:

  • Kalendarz spotkań jest przeładowany, piłkarze zbyt często muszą udawać się na zgrupowania reprezentacji.
  • Kluby nie dostają należytego wynagrodzenia za udostępnianie swoich zawodników.
  • Kluby nie są wystarczająco zabezpieczone na wypadek kontuzji piłkarza podczas zgrupowania.
  • Nie przykłada się wystarczającej wagi do rozwijania młodzieży i buduje się zbyt wiele barier dla osób obcego pochodzenia.

Z czterech wymienionych punktów zajmę się pierwszymi trzema, gdyż czwarty jest tylko niejasnym bełkotem, pełnym politycznej poprawności, nie niosącej ze sobą ani realnego zainteresowania którejkolwiek ze strony, ani chociażby promyka nadziei na wprowadzenie jakichkolwiek realnych zmian. Przynajmniej tak długo, jak nie wiąże się to z nabiciem czyjejkolwiek kabzy.

Wracając jednak do meritum. Zdaniem ECA, reprezentacje zbyt często organizują swoje zgrupowania. W eliminacjach do EURO 2012 każda drużyna rozegra dziesięć spotkań (z kilkoma wyjątkami, niektóre jedynie osiem, niektóre aż dwanaście), rozłożonych na piętnaście miesięcy. Do tego dochodzi kilka spotkań towarzyskich. W dużym uproszczeniu uznajmy, że reprezentacja rozgrywa około dziesięciu spotkań rocznie i trzydziestu pięciu dni zgrupowań. Czyli jedną dziesiątą roku piłkarze spędzają poza macierzystymi klubami.

To dużo? Nie sądzę. Kluby eksploatują swoich zawodników przez około trzysta dni w roku i są to rachunki zaokrąglone w dół, dla łatwiejszego liczenia. Jednak dla samolubnych klubów to wciąż za mało – można by skraść kilka lub kilkanaście dodatkowych dni, gdyby zreorganizować zasady eliminacji do wielkich turniejów międzynarodowych i, o zgrozo, znieść spotkania towarzyskie. Oto kilka powodów, dla których jest to idiotyczny pomysł.

Wedle obecnej zasady, w eliminacjach do ME jest siedem grup po sześć zespołów i jedna złożona z pięciu zespołów. Daje to dokładnie dwieście dwadzieścia spotkań eliminacyjnych, po osiem lub dziesięć dla drużyny. W nowym systemie utworzonych miałoby być trzynaście grup po cztery zespoły. W sumie rozegrano by tylko siedemdziesiąt osiem spotkań, po sześć na reprezentację. Oznacza to stratę czterech spotkań, czyli kilku milionów euro przychodów z dnia meczowego, zasilających budżet federacji piłkarskich (które wydają pieniądze na rozwój piłki, także klubowej, w swoim rejonie) oraz budżet stadionów. Śmiem twierdzić, że mecz z Niemcami był pierwszym i jednym z ostatnich spotkań, które na Baltic Arenie obejrzała taka ilość ludzi. Że już nie wspomnę o kosztach utrzymania Stadionu Narodowego, który bez meczów reprezentacji będzie można z powrotem przeznaczyć na bazar. W najlepszym przypadku na halę koncertową.

Poza tym, mecze reprezentacji są potrzebne. Jeśli nie klubom, to piłkarzom. Po pierwsze, dla niektórych naprawdę istotne jest to, że mogą reprezentować swój kraj (choć dzisiaj, w dobie „transferów” między reprezentacjami – smutny to widok, kiedy piłkarze z godłem na piersi nie śpiewają hymnu państwowego – ten argument nieco blednie). Po drugie jest to jakaś odskocznia od monotonii klubowego życia i rozgrywek oraz szansa (dla niektórych) na powrót do ojczyzny. Po trzecie w końcu, dla zawodników z mniej rozwiniętych piłkarsko krajów, reprezentacja jest często jedyną możliwością zmierzenia się z najlepszymi i zaprezentowania swoich umiejętności większym klubom, które mogą wyrwać ich z piłkarskiego zaścianka.

Nie będę szerzej komentował postulatu zniesienia meczów towarzyskich. Gdzie indziej trenerzy mają testować nowych zawodników i nowe ustawienia taktyczne, jak nie w meczach, w których nie mają wiele do stracenia? Bez spotkań o pietruszkę nie będzie miejsca na w miarę bezpieczne wprowadzanie młodych zawodników, a ponoć ich rozwój jest jedną z najważniejszych rzeczy dla ECA.

Punkt drugi jest chyba najbardziej sensowny ze wszystkich. Nie będę się zagłębiał w tę część polityki piłkarskiej, nie do nas maluczkich należy rozstrzyganie, czy sumy, które dzisiaj dostają kluby za wypożyczanie swoich graczy są wystarczająco wysokie. Wiadomo, każdy chce żeby jego kabza była pełniejsza, więc jedyne, do czego mogę się z czystym sumieniem (i nutą złośliwości) przyczepić, to zwyczajna, niczym nieskrępowana chciwość działaczy.

I tym szybkim interludium przechodzimy do mojego absolutnego ulubieńca – postulatu wprowadzenia ubezpieczeń (których koszty pokrywałaby FIFA) na wypadek odniesienia kontuzji przez piłkarza. Jego forma? Ubezpieczyciel pokryłby koszty wynagrodzenia zawodnika na czas kontuzji. Ktoś ma ochotę wyłożyć kilka milionów euro za dłuższą absencję Ronaldo, Messiego albo Rooneya? Chyba nikogo nie widzę. FIFA też na pewno nie jest fundacją dobroczynną. Powiem więcej, wszyscy doskonale zdajemy sobie sprawę, że FIFA (i piłka w ogóle) jest w mniejszym lub większym stopniu, raz na wyższym a raz na niższym szczeblu, skorumpowana. Jakoś nietrudno jest mi wyobrazić sobie sytuację, w której po podpisaniu umowy ubezpieczeniowej, dotyczącej zdrowia dobrze zarabiającego piłkarza, przedstawiciel FIFA poszedł do sędziego i zasugerował, że ten powinien otoczyć szczególną opieką kilku piłkarzy. „Gwizdnij o kilka razy więcej, tak żeby wszyscy wiedzieli, że nie należy go atakować”. Jakbyśmy już nie mieli dosyć podejrzeń o to, że sędziowie przesadnie dbają o tego czy tamtego piłkarza.

ECA podczas swojego ostatniego zebrania poruszyła także wiele innych, istotnych spraw, które uderzają bezpośrednio w FIFA i UEFA. Zaliczają się do nich sprawa demokratyzacji struktur, przejrzystości działań, zasady finansowego fair play itd. Z większością postulatów się zgadzam, z niektórymi nie, ale to już temat na oddzielną rozprawę. Dość, że w ferworze walki i krucjaty na rzecz reformy instytucji nadrzędnych wobec ECA, klubowi włodarze targnęli się na rozgrywki międzynarodowe, które uświęcone tradycją i wielkim szacunkiem oraz miłością milionów kibiców piłkarskich na całym świecie, pod wpływem zaproponowanych zmian mogłyby się przeistoczyć w jakiś podwórkowy turniej dla drugorzędnych piłkarzy (vide Olimpiada), a w końcu zupełnie zaniknąć, kiedy zainteresowanie amatorszczyzną zupełnie umrze. Jak rzadko cieszę się, że istnieją twardogłowe i zbiurokratyzowane instytucje, jak FIFA i UEFA, które, by nie dać się oderwać od koryta, zablokują wszystkie oświecone rewolucje.

Autor: John Smith

Przewiń na górę strony