Nie przegap
Strona główna / United to MY! / Manchester United – moja historia

Manchester United – moja historia

Manchester United - moja historia
Na Redlogu jestem nowy, więc wypada napisać o sobie kilka słów. Nazywam się Gabriel, mam 20 lat, studiuję i mieszkam w Lublinie. Pochodzę z rodziny, w której piłka nożna obecna jest od dawna. Tata aż do matury grał w klubiku z rodzinnego miasta – Czarnych Jasło. Brat Miłosz (16 lat) od podstawówki kopie futbolówkę w zespołach juniorskich Wieniawy Lublin. Kolejny jest Radek (14), w przeszłości bramkarz klubu Widok Lublin oraz najmłodszy – Karolek (9), aktualnie błyskotliwy napastnik BKS-u Lublin. Nawet siostra Emilka (12) grywa w szkolnej reprezentacji. Wstyd się przyznać, ale jako jedyny z rodzinki nie mam za sobą choćby namiastki piłkarskiej kariery. Mogę się pochwalić zaledwie wygraniem osiedlowego turnieju halowego. Być może wynika to z faktu, że futbolem zainteresowałem się stosunkowo późno. Jako kajtka kopana obchodziła mnie tyle, co Was wyniki spotkań trzeciej ligi chińskiej.

»Historia pewnej porażki

Przełom nastąpił, gdy uczęszczałem do IV klasy podstawówki. Zbliżały się Mistrzostwa Świata w Korei i Japonii – słysząc od kolegów, że „Polska będzie mistrzem świata” (efekt przedmundialowych deklaracji trenera Engela), zacząłem interesować się piłką. Jaki był finał polskiej przygody na Dalekim Wschodzie, pamiętam aż za dobrze, ale wtedy właśnie złapałem futbolowego bakcyla.

Nie będę plótł, że urodziłem się jako kibic Czerwonych Diabłów i nosiłem pieluchy z klubowym herbem. Właściwie to nie mam pojęcia, kiedy i w jaki sposób stałem się fanem Manchesteru United. Być może gdy pierwszy raz usłyszałem tę magiczną nazwę, poczułem że to właśnie „ta” drużyna.

Pierwszym meczem podopiecznych sir Alexa, który oglądałem, była batalia z Newcastle na St James’ Park rozegrana 12 kwietnia 2003 roku. Diabły wygrały wtedy aż 6:2, a hat-trickiem popisał się nieodżałowany dziś Paul Scholes. Oprócz Rudego Księcia w ekipie brylował wtedy Beckham, Giggs czy Van Nistelrooy.

Niebawem wybłagałem rodziców, by kupili mi koszulkę z nazwiskiem wspomnianego Becksa. Byłem wielce niepocieszony, gdy po kilku miesiącach David opuścił Old Trafford i przeniósł się do Realu Madryt. Chcąc nie chcąc, rodzice musieli kupić mi kolejny trykot z diabełkiem na piersi – tym razem z numerem 10 i napisem „Van Nistelrooy” na plecach. Do sklepu sportowego zabraliśmy wtedy także mojego brata Miłosza. On również otrzymał pozwolenie na zakup jednej koszulki.
-A ty jaką chcesz, Miłoszku? – spytała mama.
-Ja chcę Liverpoolu. – odparł z dumą młodzian.
Na te słowa poczułem się, jakby mnie ktoś Pucharem Mistrzów w łeb walnął.

Tak, niestety. Mój rodzony brat jest kibicem odwiecznego rywala United. Co za hańba. Najgorsze było to, że wkrótce stronnictwo The Reds powiększyło się jeszcze o brata Radka. Spory były więc nieuniknione. Do tych najłagodniejszych należały kłótnie o to, która ekipa ma lepszych piłkarzy, ładniejszy stadion, etc. Po bezpośrednich meczach między Man United a L’pool nierzadko dochodziło do bijatyk i rękoczynów (zresztą dalej dochodzi).

Karolek robiący zwód a'la NaniPonieważ byłem w mniejszości, postanowiłem zmienić ten stan rzeczy. Miałem przecież jeszcze jednego brata – Karolka. Gdy był ledwie 2-letnim szkrabem, postanowiłem, że zrobię z niego fana Czerwonych Diabłów. Pouczałem dzieciaka, że to Manchester United jest najwspanialszą drużyną na świecie, Liverpool, Chelsea itp. to wrogowie. Później przyszedł czas na naukę nazwisk piłkarzy, a kiedy Karol zaczął kopać piłkę, udzielałem mu praktycznych wskazówek, okraszonych dodatkami typu: „tak strzela Rooney” albo „tak podaje Giggs”.

Dwaj fani United w całej okazałościJednak najważniejszym elementem „indoktrynacji” było (i jest dalej) wspólne oglądanie meczów Red Devils, połączone ze śpiewaniem hymnu, wychwalaniem nad niebiosa zawodników sir Alexa, okrzykami radosnymi po zdobyciu gola albo gniewnymi po krzywdzących decyzjach sędziego lub faulach na graczach United. Dziś Karolek jest takim samym fanem Man United jak ja.

Wracając do wątku mojej osoby, w okresie gimnazjum miałem nieco inne sposoby manifestowania poparcia dla MU niż noszenie koszulki. Podczas lekcji z lubością przyozdabiałem szkolne ławki napisami typu: „Glory Glory Man United” albo „Kanonierzy to frajerzy”. Gdy nie miałem nastroju na obsmarowywanie mienia szkoły, otwierałem zeszyt na ostatniej stronie i rysowałem herb Czerwonych Diabłów lub rozpisywałem taktykę na kolejny mecz.

Jedyna ocalała kartka z zeszytu do biologiiOstatnia strona w zeszycie od fizyki

Z lewej: jedyna ocalała część zeszytu z biologii; z prawej: ostatnia strona w zeszycie od fizyki.
Wiem, że ten skład jest jakiś dziwny. Roo na ławie?!

Mój pokójNo dobra, w liceum też mi się to zdarzało. A gdy jestem na jakimś nudnym wykładzie, nie mogę przepuścić okazji, by skreślić na krześle „Visca el Barca” i dopisać „Red Devils”.
Od dawna dbam też o to, by mój pokój wyglądał jak siedziba fana United. Kiedyś obkleiłem drzwi dziesiątkami fotek zawodników Diabłów.

Tak też można wyrażać swoją miłość do United!Obecnie wystarcza mi kilka plakatów i artykułów dotyczących MU przypiętych na tablicy. Zadbałem natomiast o demonstrację przywiązania do ukochanej drużyny także poza domem. W grudniu ubiegłego roku stałem się szczęśliwym posiadaczem klubowego szalika. Noszenie go sprawia mi ogromną przyjemność, a kiedy mijam człowieka w koszulce Arsenalu lub czapeczce Chelsea, dumnie wypinam pierś. Niech sobie przypomni, który team na Wyspach jest najlepszy!

Autor: Gabriel „Just_Chicharito”

Przewiń na górę strony