Javier, pobudka! Czas pożegnać się z Guadalajarą. Twój lot do Manchesteru już za pięć, cztery, trzy, dwa… Welcome to Old Trafford! Grosienienienieńku! Czas na podbój Europy, hello!
»Chico is the man and he scores goals from anywhere…
»Siła rażenia – o snajperach United
Jeśli przypominam sobie miniony sezon w wykonaniu Chicharito i mam czas, to siedzę, nie mogę wyjść z podziwu i wzdycham. Jak nie mam czasu, to tylko siedzę i nie mogę wyjść z podziwu. Jeśli bym Wam wyjawiła, że pieję z zachwytu, to pomyślelibyście, że mam nie po kolei w głowie, nie? Dobrze, w takim razie tego nie napiszę. Żyjcie z nienaruszonym wewnętrznym spokojem o stan mojej psychiki.
Teraz przyznawać się tu zaraz bez bicia. Kto przed pierwszym gwizdkiem w sezonie Premier League podejrzewał, że ten nieziemsko przystojny niepozorny Meksykanin odegra kluczową rolę w walce o dziewiętnasty mistrzowski tytuł? Kto, no kto? Nikt? Ha! Dlatego właśnie jest to takie ekscytujące, emocjonujące, fascynujące, pasjonujące i zapierające dech w piersiach! The Little Pea pojawia się znikąd niczym Zorro i bum ciach bach bach pif paf, dwadzieścia bramek z rękawa, buta, uda, kolana, czy czego tam jeszcze. Nie! Tak! Nie! Tak! Kto nie wierzy, wyciąga liczydełko i liczy. Widzicie jak to dużo? Dwadzieścia. To teraz na liczydełkach ładniutko pięćset pięćdziesiąt jeden minut na boiskach Champions League! Jeszcze Wam mało? W takim razie na deserek i lepsze dogrzanie paluszków tysiąc czterysta osiemdziesiąt dziewięć minut, które Javier rozegrał w minionym sezonie w Premier League. Ciekawe, kto z Was znalazł takie duże liczydło.
Javier Hernández swoją postawą w minionym sezonie przekroczył z pewnością najśmielsze oczekiwania wszystkich bez wyjątku. Przyznaję się, moje też. Nie odrzucam z tej puli nawet samego sir Alexa. On też jest grzeszny, bo na bank się nie spodziewał takiego obrotu spraw! Panu Fergusonowi, choćby próbował jak najdokładniej, nie uda się przede mną ukryć, że był tak bardzo zaskoczony tym, co wyczynia Groszek, że aż oczy wychodziły mu na wierzch i próbowały stać się sztucznymi satelitami głowy Szkota. Sir Alex szczerze przyznał, że dawał Javierowi rok na aklimatyzację w klubie i dostosowywanie się do gry w piłkę nożną w Anglii. A Chicha – no właśnie! Nie mam wątpliwości, że Javier nie potrzebował świetlnego miecza i paralizatora, aby wygonić Berbatowa na ławkę rezerwowych. Chicha był po prostu bardziej zajebisty lepszy.
Trzynaście bramek w Premier League. Jeszcze jedna i ustrzeliłby swój numer na koszulce. Co jak co, ale siatka po bramkach Chicha trzepotała więcej razy, aniżeli po strzałach Roo! Wybornie – (nie mylić z wyborami).
Chicha strzelał 6 razy dyńką, 11 razy prawą, a 3 razy lewą kończyną dolną. Cóż za wszechstronność i doskonały kunszt! Kiedy trafiał do bramki, United zanotowało 15 zwycięstw, tylko jeden remis i jedną porażkę. Głupie liczby i tak nigdy nie oddadzą tego, co nasze złotko kochane wyczynia na prawdziwym boisku – zielonej pięknej i pachnącej trawce! Bramka tu, bramka tam, pam pam pam. Tu jedna, tam dwie, oj nazbierało się tego Groszkowi.
Nie wyobrażam sobie teraz United bez kogoś takiego jak Hernández. Bez jego magicznych bramek, które nie raz i nie dwa pomagały drużynie w zdobyciu lepszego wyniku, bez jego szczerego uśmiechu i radości po zdobytym golu, bez optymizmu i nadziei, jakie wokół siebie rozsiewał Meksykanin. To cudowne, że za każdym razem, kiedy Javier pojawiał się na boisku, miałam pewność, że piłka zaraz znajdzie się w siatce. Chyba nigdy jeszcze nie doświadczyłam takiego uczucia.
Man United cóż by poradził, gdyby Fergie na Old Trafford Groszka nie osadził.
Moment chwały: Manchester United 2:1 Chelsea (8 maja 2011)
Moment słabości: Schalke 0:2 Manchester (26 kwietnia 2011)
Ocena ogólna: 9,5/10