Wszyscy chyba zdajemy sobie sprawę, że Polska to jednak w wielu sprawach zacofany kraj w stosunku do swoich zachodnich sąsiadów. To właśnie my, jako jeden z nielicznych krajów (liczących się jednak co nieco na świecie) nie zaczęliśmy jeszcze korzystać z energii atomowej. To właśnie my, za grube miliony sprowadzamy do kraju technologie, które gdzie indziej są już eksponatami muzealnymi. Nasze zacofanie ma także miejsce w sporcie. O rzeczach, o których wiemy mało, wypowiadamy się bardzo krótkowzrocznie. To co na pierwszy rzut oka wydaje nam się złe, odtrącamy bez namysłu, nie biorąc nawet pod uwagę opcji, że możemy popełnić dziejowy błąd.
Słyszałem kiedyś opinię stwierdzającą, iż sportowe reprezentacje narodowe są ostatnią frakcją, która posiada swoje „dziewictwo”, gdyż jako jedyne nie zostały jeszcze (!) zdeformowane przez „naginanie” przepisów. Jednak wręczanie paszportów obcokrajowcom po to tylko, by ci zagrali w zespole narodowym danego kraju, stało się już prawie sportową modą, a co za tym idzie i zniekształceniem w stosunku z oryginalnymi założeniami.
W naszym kraju społeczeństwo nie jest przekonane do takich ruchów argumentując, że byłoby to mieszanie krwi lub pytając, czy w prawie 40-milionowym kraju nie można znaleźć 11 chłopa, którzy graliby na poziomie. Jak widać, nie można. Nie będzie nikomu niespodzianką, jeśli powiem, że za nieco ponad rok zorganizujemy jedną z najważniejszych imprez sportowych na świecie. Wszystkim nam zależy, żeby dobrze się zaprezentować od strony technicznej, lecz osiągnięcie sukcesu w tej dziedzinie to dopiero połowa sukcesu. Drugą sprawą jest stworzenie zespołu, który może nie zdobędzie pierwszego miejsca, ale zaprezentuje się o tyle dobrze, że będziemy miło wspominać tamte chwile (a przynajmniej się nie ośmieszymy).
Pomóc nam w tym mieliby piłkarze polskiego pochodzenia urodzeni za granicą bądź ci, którzy spędzili w naszym kraju sporo sezonów, grając w Ekstraklasie. Oczywiście przy każdym potencjalnym zawodniku powstanie wśród nas burza. Bo jak to w końcu, żeby z orłem na piersi grał człowiek, który ledwo mówi po polsku, nie umie śpiewać hymnu, a przede wszystkim, gdyby miał okazję grać dla kraju, w którym się urodził lub spędził większą część życia, do Polski by się nawet nie przyznawał. O ludziach, którzy wygłaszają takie tezy, śmiało można powiedzieć, że żyją chyba na jakiejś Utopii albo innej mitycznej krainie. Futbol to dziś zarobek, a ci którzy grają dla pasji w 99 procentach kopią w… okręgówce. Kiedyś roześmiał mnie do łez tekst jakiegoś pana, który wypowiedział się, że nie o taką Polskę, a w tym i reprezentację, walczyli nasi dziadowie. I o dziwo wcale nie chodziło tu o ostatnie osiągi naszej S-kadry, ale o głośną sprawę Rogera, która miała miejsce krótko przed EURO 2008.
Popatrzmy teraz, co dzieje się w obozach naszych potencjalnych przeciwników. Najlepszym, choć trochę zdartym, przykładem są Niemcy. Obecnie w pierwszej „11” przeważają piłkarze o nazwiskach raczej średnio niemieckich. Zaraz ktoś mi zarzuci, że przecież Mesut Özil czy Mario Gomez urodzili się w Niemczech, ale wierzcie mi, jeśli potomkom np. Manuela Arboledy, przyjdzie grać dla Polaków, to i tak znajdą się tacy, którym przeszkadzać będzie fakt, że rodzice pochodzą z innego kraju lub (o zgrozo) kolor skóry inny! U naszych sąsiadów zawodnicy ci grają chyba z jeszcze większym poświęceniem niż Niemcy z dziada pradziada. I myślicie, że ktoś się tym przejmuje? Jednym słowem cisza. Nikt nic nie mówi, bo to w głównej mierze dzięki piłkarzom pokroju Özila czy Podolskiego zespół ten nie schodzi ostatnio z podium światowych imprez. Nikt nie marudzi o jakiejś średniowiecznej błękitnej germańskiej krwi czy zrzeka się odznaczeń narodowych.
Być może problem ten nie byłby tak palący, gdyby nie zbliżające się EURO rozgrywane u nas i obecna forma „Biało-Czerwonych”. Jak wiadomo najsłabszą formacją, jaką dysponujemy, jest obrona. Niestety, ale tu trzeba się zadeklarować. Czy chcemy mieć obronę taką, jaką mamy obecnie, o której błędach w każdym meczu lepiej nie wspominać, czy też wolimy dać szansę Perquisowi, Arboledzie i Boenischowi (który przecież urodził się w Polsce). Nie przemawiają do mnie argumenty typu, iż w szatni będzie się mówiło wieloma językami lub wersję, że powyżsi piłkarze zajmą miejsce młodym Polakom, którzy mogliby na tej imprezie zdobywać doświadczenie. Reprezentacja miała być w założeniu zespołem, w którym wszyscy zawodnicy pochodzą z jednego kraju. ALE nie mogą tam grać też zapchajdziury (przykład – Maciej Sadlok, w mojej prywatnej opinii wybitnie za słaby na reprezentację), które przynosić będą wyłącznie straty. W takich przypadkach mamy wręcz obowiązek zainterweniować i wcielić w życie tę haniebną metodę, jaką jest mimo wszystko naturalizacja. Nie wiem jak wy, ale ja wolę za 40 lat opowiadać wnukom, że na największej imprezie w historii Polski nasi zagrali w pełni zaangażowani, a przede wszystkim wystawili najsilniejszy możliwy skład niż to, że przed mistrzostwami nie dopuściliśmy do gry piłkarzy, którzy chcieli dla nas grać, tylko dlatego, że według naszego mniemania, byłoby to świętokradztwem…