Nie przegap
Strona główna / Liga Mistrzów / Na Wembley przez Londyn

Na Wembley przez Londyn

Na Wembley przez Londyn
Chcieliście wielkiego meczu? Chcieliście zrewanżować się Chelsea przy sędziach z zewnątrz? Chcieliście powtórki z finału sprzed trzech lat? Chcieliście pośpiewać Viva John Terry? Jeśli tak, możecie się radować. Na drodze do ostatecznego rozstrzygnięcia Pucharu Europy stanęli nam w ćwierćfinale The Blues. Los zechciał, by trasa na Wembley wiodła przez… Londyn.

Dla przypomnienia pary ćwierćfinałowe wyglądają następująco:

  • Inter Mediolan – Schalke 04 Gelsenkirchen
  • FC Barcelona – Szachtar Donieck
  • Real Madryt – Tottenham Hotspur
  • Chelsea FC – Manchester United

W przeciwieństwie do wielu fanów United oczekiwałem stosunkowo słabszego rywala. Ot, takiego, jakiego otrzymała FC Barcelona. Nie pogardziłbym również niemieckim Schalke. Wychodziłem z założenia, że wielkich spotkań będziemy mieć aż zanadto w rozgrywkach wewnątrzkrajowych (Arsenal, Chelsea, Man City), a czas na najzażartsze boje w Pucharze Europy przyjdzie i tak wraz z ewentualnymi półfinałami.

Stało się tak, jak się stało, ale narzekać nie zamierzam. Chelsea to wciąż drużyna o klasę lepsza od Niemców czy Ukraińców, jednak szereg zjawisk powoduje, iż rozpaczać nie będę. Primo – Chelsea jest do ogrania i będzie to zapewne zadanie łatwiejsze do wykonania niż w przypadku boju z drużyną z Playstation. Znamy, bądź co bądź, odbiegającą od idealnej formę londyńczyków. Na ich terenie byliśmy natomiast bliscy optymalnego wyniku i to jest cieszące. Po drugie – i kto wie, czy nie najważniejsze – rewanżowe spotkanie odbędzie się na Old Trafford. W systemie dwumeczów taki obrót spraw okazuje się często niezwykle ważny, czego nie muszę chyba dowodzić. Na koniec – po ewentualnym przejściu Terry’ego i spółki – trafiamy na kogoś z dwójki Inter-Schalke, co nastraja większym optymizmem niż potyczka z którymś z hiszpańskich gigantów (chociaż, kto wie, może Koguty z Van Der Vaartem w składzie skutecznie postarają się o niespodziankę?).

Jose Mourinho przynajmniej na razie nie wraca na stare śmieci, Barca nie odgrywa się na Interze za odpadnięcie w ubiegłej edycji, do Madrytu nie powraca Raul i nie ma możliwości, by w najlepszej czwórce znalazły się trzy angielskie kluby.

Jeśli miałbym się doszukiwać celowego działania, przychodzi mi na myśl hiszpańsko-angielski finał. Zderzenie dwóch światów, powtórka z Rzymu, nadgra z Playstation kontra brytyjski antyfutbol. Obracając się w realiach ustalonej drabinki, życzę sobie majowego finału z udziałem Królewskich bądź Kogutów. Real trenuje Jose, gra tam też Ronaldo, z drugiej strony Tottki są w stanie zaskoczyć każdego, a rozstrzygnięcie pomiędzy brytyjskimi teamami w sercu Anglii – niemiłosiernie zirytowałoby wszelkich południofilów.

Przewiń na górę strony