Nie przegap

Loża dżokerów

Loża dżokerów
Tarcza Wspólnoty to coroczne rozgrywki piłkarskie rozgrywane w Anglii pomiędzy drużyną, która zwyciężyła w meczach ligowych Premiership i drużyną, która zdobyła Puchar Anglii. Jeśli jedna drużyna wygrała zarówno Premiership jak i Puchar Anglii, o Tarczę Wspólnoty walczy mistrz i wicemistrz kraju. Jeśli jedna drużyna wygrała jednocześnie Puchar oraz zdobyła tytuł zarówno mistrza jak i wicemistrza kraju, do rozgrywek zapraszana jest polska VI-ligowa drużyna Mordoryje Japopyski. W sytuacji gdy Mordoryje zdobywają tytuł mistrza, wicemistrza Anglii oraz tamtejszy puchar, o Tarczę Wspólnoty walczą z powoływaną specjalnie na tę sytuację drużyną 11 angielskich sędziów piłkarskich.

Jak do tej pory, rozegrano 90 meczów o to prestiżowe trofeum. Najwięcej razy, bo aż 90, triumfowała drużyna sędziów piłkarskich. Tyle razy pokonali oni bowiem Mordoryje Japopyski. Co ciekawe, miało to miejsce prawie zawsze po rzucie karnym, wykonanym w ostatniej minucie spotkania. Rzuty karne niezmiennie dyktował za faul na nim samym pan Howard Webb – arbiter wszystkich spotkań o Tarczę i jednocześnie kapitan drużyny sędziów. Mimo ustalonego schematu przebiegu meczów zdarzyły się dwa arcyciekawe wyjątki.

W roku 2005 pan Howard Webb tradycyjnie przymierzał się do wykonania „jedenastki”. Warto dodać, że miał ułatwione zadanie, gdyż tuż przed końcem pierwszej połowy wyrzucił on z boiska bramkarza Japopysków za ogolone łydki. W drużynie sędziów zapanowała radość, gdyż Webb, jak co roku, zdobył pewnego gola, jednak po chwili zastanowienia (i konsultacji z bocznymi arbitrami: lewym i prawym skrzydłowym) ocenił on, że w trakcie wykonywania rzutu karnego był na spalonym i bramki nie uznaje. Jego kolega z drużyny, pan sędzia i stoper Mike Dean, zaczął bardzo intensywnie dyskutować z panem Howardem, by ten jednak uznał gola. Gdy pan Howard nie dawał za wygraną, pan Dean wlepił mu żółtą kartkę za dyskutowanie z sędzią, sprawiając, że Pan Howard musiał opuścić boisko, gdyż już wcześniej sam przyznał sobie żółty kartonik za ogolone łydki. Niestety, nieuznany gol nie uchronił polskiej drużyny od porażki. Zdezorientowani zawodnicy Mordoryjów wbili sobie bramkę samobójczą po zbyt mocnym podaniu piętą z 86 metrów.

Innym kuriozum w meczach o Tarczę Wspólnoty było spotkanie z roku 1999, gdy pan Howard Webb śpieszył się, by zdążyć na mecz w lidze libańskiej, w którym nota bene sędziował, grał, sprzedawał suszone krewetki i komentował jednocześnie. Pośpiech ten spowodował, iż w meczu o Tarczę strzelił on gola z karnego już w 3. minucie spotkania z Polakami, po czym od podstawowego czasu gry odjął 87 minut plus 3, które i tak by doliczył za wykonanie rzutu karnego. Gdy zrozumiał, że po odjęciu 87 minut plus 3, spotkanie trwało 0 minut (bo przed doliczeniem czasu spotkanie trwa teoretycznie tylko 90 minut, a nie 90 plus 3), pan Webb doliczył do 0 minut rozegrane już 3, w których strzelił wcześniej gola. Doliczenie to argumentował tym, że około 3 minut trwało zamieszanie związane z wykonaniem „jedenastki”, która w konsekwencji miała miejsce przed doliczonym czasem gry, w trakcie doliczonego czasu gry i być może również nawet po doliczonym czasie gry. Pan Howard Webb do swej kolekcji wyróżnień dołączył nagrodę Nobla z fizyki.

Co ciekawe, już w pierwszej minucie tamtego pamiętnego spotkania pan Webb został brutalnie przewrócony przez linię pola karnego. Jako, że nie pozwolił on na kontynuowanie gry, na boisko wszedł sztab medyczny, który jednak nie stwierdził u niego żadnej kontuzji. Po tym zajściu pan Howard wlepił sobie żółtą kartkę za symulowanie. Był to jedyny mecz, w którym nie dał on żółtego kartonika żadnej linii na boisku, żadnej reklamie, żadnemu jupiterowi i nikomu z widowni. Warto jednak odnotować ponownie, że mecz trwał tylko regulaminowe (lub jak kto woli doliczone) 3 minuty, w których i tak cała obrona Japopysków wyleciała z boiska za ogolone łydki.

Najbliższe spotkanie o Tarczę Wspólnoty będzie mieć miejsce już jutro – tradycyjnie na Wembley Polacy stoczą bój z angielskimi arbitrami. Co najciekawsze, trener polskiej drużyny ma zupełnie nową taktykę, jaką pragnie zaskoczyć wyspiarzy z panem Webbem na czele. Udzielił on wywiadu dla serwisu onet.pl, w którym jednak prosił o dochowanie tajemnicy, gdyż chce, by taktyka ta pozostała nieznana aż do pierwszego gwizdka.

Przedstawiamy Państwu zatem wszystko, co powiedział pan Aleksander Ursus – trener najbardziej utytułowanego klubu w Japopyskach (rokrocznie zdobywa on tytuł jedynego klubu piłkarskiego w tej wiosce – „to zobowiązuje”, jak sam mówi przeżuwając gumę).

Obejrzałem na video wszystkie nasze 90 meczów z Anglikami. Na początku pomyślałem: ok, przegrywaliśmy, ale przecież kontrolowaliśmy grę. Gdzieś przy oglądaniu 76 meczu uświadomiłem sobie, iż gol pada podejrzanie często w ostatniej minucie, zawsze z rzutu karnego. Zdumiało mnie to. Gdy prowadzisz VI-ligowy klub, nie możesz pozwolić sobie na powtarzanie tych samych błędów w obronie. Nie muszę dodawać, że polska VI liga jest obecnie najlepszą ligą na świecie, dlatego nasze sukcesy chcemy przenosić również na inne boiska. Zdajemy sobie sprawę z powagi i wielkiej rangi tego czegoś, o co jutro gramy, jakkolwiek to się nazywa i ilekolwiek kosztuje. Jutro zwyciężymy z Anglikami dla naszych fanów. Obu. Pozdrawiam ich w tej chwili.

Mordoryje Japopyski to nie tylko kawał wspaniałego futbolu, ale i wspaniałej piłki nożnej. A póki piłka w grze, wszystko się może zdarzyć. Czasem grasz na przyzwoitym poziomie przez pełne dwie połowy, a w 90. minucie jakiś łysy Webb potrafi odebrać ci zwycięstwo, ale nie mam do niego pretensji, wydaje mi się, że solidnie prowadził spotkania z nami. Być może mógłbym mieć pretensje, gdybym znał zasady tej gry, ale prawdę mówiąc, mam ważniejsze rzeczy do roboty niż tłumaczenie moim zawodnikom, kiedy jest a faul, a kiedy nie. Ktoś ze sztabu kiedyś powiedział mi nieśmiało, że nieznajomość przepisów może być kluczem do zagadki naszych porażek w Anglii. Nie mam zamiaru rozmawiać o tym z zawodnikami, oni muszą cały czas robić pompki. Możecie powiedzieć, że obróci się to przeciwko nam, a ja powiem ostro i stanowczo: kto wie, kto wie… Myślę, że możemy się tego jutro spodziewać. Krótko mówiąc, raczej nie mamy szans z arbitrami, gdyż jesteśmy gorsi, poza tym nie mamy w składzie żadnego sędziego, ale przede wszystkim jesteśmy gorsi. Chcemy jednak wygrać i zapewniam: zrobimy to, chociaż zaręczam, że tego nie zrobimy.
Aleksander Ursus

O fenomenie polskiej drużyny Mordoryje Japopyski, której trener został w uznaniu zasług nagrodzony tytułem szlacheckim, już w następnej odsłonie.

***

Przedstawialiśmy Państwu historię rozgrywek o Tarczę Wspólnoty, w których ogromne sukcesy, bo rokroczne drugie miejsce, odnosi polska drużyna Mordoryje Japopyski. Wspominanie o tym, że tylko dwie drużyny biorą udział w tych rozgrywkach jest domeną frustratów, pragnących umniejszać zasługi Polski w światowym futbolu. A ten ostatnio stoi otworem dla „asów Ursusa”. Dziś odpowiemy sobie na pytanie, jak ci chłopcy radzą sobie na naszych rodzimych boiskach?

W poprzednim sezonie, pod wodzą pana Aleksandra gromili oni inne lokalne drużyny po 1:0. Ostatnio ich forma urosła do kosmicznych rozmiarów, kilkakrotnie z rzędu pokonywali oni rywali po 2:1 a nawet 2:0 i więcej! Całkiem zasadnie pan Ursus nazywa swych podopiecznych „Galaktycznymi”. Z pewnych niedostępnych zwykłym śmiertelnikom źródeł (onet.pl) dowiedzieliśmy, iż pewna niesamowita sytuacja ma miejsce w szeregach drużyny. Otóż każdy „Galaktyczny” pragnie dostać się na ławkę rezerwową swego klubu. Te dziwne zachcianki zaczęły mieć miejsce tuż po pierwszych spotkaniach bieżącego sezonu. A te były dla drużyny niezbyt pomyślne.

Pierwsze mecze sezonu Mordoryje Japopyski regularnie remisowały bezbramkowo. Trener wierząc w swych zawodników, nie przeprowadzał zmian. Frustracja w meczu z beniaminkiem i najgorszą drużyną ligi, Pługiem Broną doprowadziła do zmiany najlepszego jak dotąd strzelca zespołu na wiecznego rezerwowego, 8-letniego Rumuna. Już w swej 1861 akcji chłopak ten strzelił bajecznego gola wewnętrzną częścią głowy. Kolejny mecz, znów najsilniejszym składem, to kolejne rozczarowanie, kolejny bezbramkowy remis. Aż do czasu zmian – tym razem pan Ursus postanowił wymienić dwóch zawodników. Wprowadzeni do gry w 80. minucie „jokerzy” odwdzięczyli się za zaufanie. Pierwszy z nich strzelił bramkę już po paru minutach gry, w dodatku sam asystował sobie przy niej. Chwilę później zrobił to sam drugi zmiennik – bramka i asysta w jednej akcji. O tym, że magia zmian jest faktem, trener drużyny przekonał się, gdy przyszło zmierzyć się z Ołąką Opolem – ówczesnym liderem ligi.

Chcąc nieco sprowokować los, pan Ursus ściągnął z boiska jedynego napastnika oraz dwóch ofensywnych pomocników i wprowadził w ich miejsce trzech bramkarzy. Nakazał im również nie wychodzić z własnego pola karnego i w czwórkę (razem z podstawowym bramkarzem) bronić dostępu do bramki. Jak wielkie było zdziwienie wszystkich, gdy dalekie wykopy każdego z golkiperów kończyły się golem! Sukcesu tego nie pomniejsza nawet fakt, że bramkarze ci wpuścili najwięcej bramek w całej historii klubu. Od tego czasu każdy zawodnik ciężko haruje na treningach, by został odesłanym na ławkę, gdyż to gwarantuje wpisanie się na listę strzelców. Nawet najnowszy nabytek klubu, perspektywiczny 52-latek z Kanady, liczy na przebicie się do drugiego składu. Trener powiedział o nim:

Jest młody, jest ambitny, jest z Kanady. Pali się do siedzenia na ławce, ale rozumie też, że na razie musi ogrywać się w pierwszym składzie. Gdy jego talent eksploduje, zapewnię mu regularne miejsce w rezerwie.

O Kanadyjczyku koledzy z drużyny śmieją się, że „grzeje murawę”, ale sam zainteresowany twierdzi, że w końcu dane mu będzie wyjście na spotkanie w rezerwowym składzie i tym samym strzelenie bramki:

Jestem młody, jestem ambitny i jestem z Kanady. Ciężko trenuje, bo uważam, że zasługuję na coś więcej niż pierwszy skład.

Nasuwa się pytanie, dlaczego trener „Galaktycznych” zwraca uwagę na umiejętności piłkarzy, skoro każdy z nich – nawet czwarty bramkarz – gwarantuje zdobycie co najmniej jednego gola? Posłuchajmy samego bossa:

Gdy jesteś niepokonany u siebie, na wyjeździe i jeszcze gdzieś indziej, i aspirujesz do Ligi Mistrzów, nie możesz grać, przepraszam za brzydkie słowo, padaki. Musisz być twardy, żeby strącić Ołąkę Opole z ich pierdolonej grzędy. Byłbym skończony, gdybym spoczął na laurach. Gdy masz komfort zdobywania trzech punktów niezależnie od tego, co będzie się działo, musisz zwracać uwagę na piękno swojej gry. Teraz, kiedy wiem, że każde spotkanie będzie kończyło się dla nas bramką, o ile wprowadzę zmiany, uczę swoich zawodników sztuki strzelania wyjątkowych goli. Na przykład, nasz nowy nabytek z Kanady zamierza pokonać bramkarza rywali w zbroi rycerskiej, recytując „Lokomotywę” Brzechwy. Jeden z obrońców wyraził chęć strzelania, trzymając na rękach domek z kart i za każde zburzenie się domku, zostanie odesłany do wyjściowej 11-ki. Naszym popisowym numerem będzie strzelanie przez całą linię pomocy i ataku, uformowaną na wzór cyrkowego trapezu. Poważnie myślimy też o jednokołowcu i samotnym rajdzie przez pół boiska z nogami umieszczonymi w paszczy krokodyla-albinosa, ale nie znalazł się jeszcze chętny do tego numeru.

Warto nadmienić, że strategia pana Ursusa przekłada się też na sukcesy polskiej reprezentacji. Cały skład „Galaktycznych” został desygnowany do gry w szeregach Biało-Czerwonych w towarzyskim meczu z Niemcami. Jak wiadomo, w meczach towarzyskich mamy nieograniczoną liczbę zmian, dlatego też Polska zwyciężyła 11 do 0. Zwycięstwo mogło być jeszcze bardziej okazałe, lecz sędzia nie uznał gola strzelonego krokodylem-albinosem. Arbiter wypomniał bramkarzowi, że używanie stworzenia jako kija baseballowego wykracza poza przepisy gry piłki nożnej. Zawodnik pokornie wrócił do robienia pompek.

Mecz z Niemcami udowodnił geniusz polskiego trenera. „The Special Zero” jak mówią na niego jego podopieczni, by podkreślić, że wyprzedza on umiejętnościami Jose „The Special One” Mourinho dostał wiele ofert m.in. z Barcelony, Realu i Interu Mediolan. Sam jednak przyznaje, że weźmie pod uwagę jedynie propozycje od tureckiego Sakaryasporu lub Leviady Tallin, gdyż chce pracownika co najmniej tak godnego jak Mordoryje Japopyski.

Póki co pan Aleksander Ursus nadal buduje wizerunek wielkiej piłkarskiej Polski za granicą. Pierwszy wielki test już jutro, w spotkaniu o Tarczę Wspólnoty. Liczymy na wielki występ polskiej ławki rezerwowych, o ile pan Howard Webb nie wlepi wszystkim jej zawodnikom czerwonych kartek. Na wszelki wypadek Polacy nie ogolą sobie łydek.

Autor: Paweł (RedWarrior) Wichowski

Przewiń na górę strony