Anglia mnie zachwyca. W kraju piętrowych autobusów, lewostronnego ruchu i futbolu byłem po raz trzeci. Za każdym razem nie posiadam się z radości, gdy mam kontakt z angielską kulturą i krok po kroku poznaję zwyczaje tego wspaniałego kraju. Trzy lata temu (ale czasu minęło!) pojawił się na łamach Redloga mój tekst – Relacja z pobytu w Anglii…, do przeczytania którego serdecznie zapraszam. Wtedy byłem dwukrotnie na Old Trafford i dwukrotnie oglądałem mecz Premier League. Tym razem było trochę skromniej (piłkarski sezon ogórkowy), jednak chcę się podzielić moimi wrażeniami (piłkarskimi) również teraz. Have a nice journey!
W poniższym tekście przytoczę jedynie fragmenty z obszernej relacji. Cały artykuł opisujący mój pobyt na terenie Zjednoczonego Królestwa – Niezależna twierdza rządząca się własnymi prawami – znajdziecie na moim blogu, na który również serdecznie zapraszam.
Piłka, piłka, piłka <3
Jadąc z bratem, zapytałem go, czy Anglikanie chodzą do kościoła i wierzą w Boga, tak jak Polacy. Nie widziałem bowiem tłumów przed kościołem w niedzielę, a sam kościół jest w samym centrum, otoczony największymi sklepami i molochami handlowymi. Wiem, że Anglicy podchodzą do takich spraw jak religia z pewnym dystansem i raczej nie przywiązują do tego większej wagi. Brat odpowiedział mi, że wierzą w Beckhama i w futbol. Cóż, tak po prostu jest. Piłka nożna jest dla nich religią. To temat nr jeden w Anglii. Na każdym kroku można kupić wszelkie akcesoria związane z futbolem, w gazetach każdego dnia kilka stron poświęconych jest piłce nożnej, w firmach urządzane są loterie piłkarskie, wszyscy rozmawiają o piłce – kobiety, mężczyźni, dzieci i starsi. W oknach mieszkań powiewają angielskie flagi (niestety, gdy przyjechałem Anglia była już poza Mundialem).
Podczas meczów Mundialu ulice nagle zamierały. Wszyscy kierowali się w stronę pubów, by razem oglądać piłkarskie zmagania. Finał Mistrzostw Świata oglądałem w Wetherspoonie wraz z masą Anglików, którzy wybrali się na mecz. Piwo leje się litrami, a Anglicy (jak i Angielki!) siedzą, analizują i przeżywają każdą akcję spotkania. Potem barman powiedział jednak, że było wyjątkowo mało ludzi. Zrobiłem wielkie oczy. Jak się okazało – podczas meczów reprezentacji Anglii i kolejek Premier League – puby wypełniają się po ostatnie miejsca, a kolejka po piwo sięga aż poza lokal. Cholernie żałuję, że nie mogłem tego odczuć na własnej skórze, bo mój pobyt w Anglii przypadał na piłkarski “sezon ogórkowy” i końcówkę Mundialu, w której niestety zabrakło Anglii.
Villa, West Brom, The Blues…
Przed wyjazdem do Anglii postanowiłem sobie, że zwiedzę jak najwięcej stadionów. I tak (w roli redaktora Redlog.pl!) udałem się na stadion Birmingham City. Porozmawiałem z niezwykle uprzejmą kobietą w recepcji, która ze swym nienagannym, czystym, angielskim akcentem poinformowała mnie, że musi się skontaktować z przedstawicielem mediów. W ten oto sposób przez telefon rozmawiałem chwilę z osobą zajmującą się takimi sprawami i dostałem zielone światło, by wejść na stadion Bluesów. Oczywiście wraz z jednym z ochroniarzy, który mnie ciągle pilnował. Z wysokości górnych trybun zrobiłem kilka zdjęć. Zapytałem go, czy jest możliwość, by udać się na trening Birmingham City – ten stwierdził, że pracował wcześniej w ośrodku treningowym Birmingham, ale od tego czasu mogło się dużo zmienić. Poszedłem więc do recepcji i ta sama uprzejma kobieta powiedziała, bym skontaktował się z człowiekiem zarządzającym ośrodkiem treningowym. Niestety – Alex McLeish nie wyraził zgody na dostęp mediów do drużyny, która kilka dni później poleciała na tournee do Chin.
W następnym tygodniu udałem się na Villa Park – znacznie większy stadion od obiektu ich największych rywali. Zresztą koło Villa Park jeździłem każdego dnia do pracy. By the way – niedaleko od stadionu Villans mieszkał Ozzy Osbourne. Nie omieszkałem odwiedzić dzielnicy, w której spędził swoje dzieciństwo. Odnalazłem również jego mieszkanie. Nic specjalnego, ale sam fakt, że ten człowiek spędził tam kilkanaście lat swojego życia, robi wrażenie. Wracając do tematu – z takim samym zamiarem, co na St. Andrews Park, udałem się do Villi. Po krótkiej rozmowie z równie miłą panią, co ta z Birmingham City, odbyłem dialog przez telefon. Oczywiście wszystko zostało dokładnie sprawdzone i po chwili dowiedziałem się, że będę mógł wejść na murawę. Zgodnie z poleceniem – usiadłem na wygodnej kanapie, napiłem się i przejrzałem The Sun. Po chwili w drzwiach pojawiła się niewysoka brunetka, która zaprowadziła mnie na stadion – przy okazji chwilę rozmawialiśmy. Stadion Villi zrobił na mnie wrażenie – olbrzymi, zadbany obiekt wypełniało światło słoneczne, które padało na równo przystrzyżoną murawę. Zrobiłem masę zdjęć, podziękowałem i wróciłem do domu.
Kolejnym ze stadionów miał być obiekt West Bromwich oddalony o ok. 5 kilometrów od mojego miejsca zamieszkania. Cóż, wsiadłem na rower i z mapą w ręce udałem się na West Brom. Obiekt podobny do stadionu Birmingham, jednak sprawiał wrażenie masywniejszego. Klub nie przywiązywał większej wagi do mnie czy moich intencji, bez dłuższej rozmowy, wraz z pracownikiem obsługi wszedłem na stadion. Tradycyjnie – parę zdjęć i powrót do domu.
W ten oto sposób byłem na trzech stadionach klubów angielskiej Premier League, co jest dla mnie sporym osiągnięciem.
Prezentacja strojów Villi!
Podczas przeglądania Internetu natknąłem się na informację o nadchodzącej prezentacji nowych strojów Aston Villi i przedstawieniu nowego sponsora tego klubu. Było to dość blisko, więc postanowiłem, że i tam się udam. Na miejscu rozłożona była średniej wielkości scena, obok na sztucznej nawierzchni mali chłopcy grali w turnieju, zjawiło się sporo kibiców Aston Villi, a całość uświetniał występ stricte angielsko-rockowego zespołu. Po kilkudziesięciu minutach wypowiedzi o nowym sponsorze (który nie był mile widziany), na specjalnym wybiegu pojawili się piłkarze Villi – Brad Friedel, Stilian Petrov, Steward Downing i Carlos Cuellar – w strojach wyjazdowych. Największe owacje dostał amerykański bramkarz, który sprawiał wrażenie miłego i sympatycznego człowieka. Z odległości kilku metrów widziałem piłkarzy światowego formatu, których co tydzień widzimy na boiskach Premier League. Po chwili zaprezentowali oni domowe meczówki, a potem udali się pogratulować i porobić sobie zdjęcia ze zwycięzcami turnieju młodzików.
Każdy czekał na autografy swoich ulubieńców. Ja też zaopatrzyłem się w długopis i kilka kartek. Po chwili zabawy na boisku z małymi adeptami futbolu piłkarze wyszli, by udać się na uroczysty obiad. W eskorcie kilku ochroniarzy szli do budynku obok. Fanom ochroniarze nie byli straszni i o mało co nie stratowali swoich ulubieńców. Podsunąłem kartkę z długopisem pod nos Friedela, a ten, o dziwo, chwycił za długopis i swoimi olbrzymimi łapami podpisał się, po czym skwitował całość ciepłym uśmiechem. Szczęście mi sprzyjało, bo niektórzy krzyczeli i rzucali się na piłkarzy, nie wywołując u nich większej reakcji. Po chwili udało mi się uzyskać też podpis Downinga, który wyglądał na niezwykle speszonego i nieśmiałego. Cała czwórka piłkarzy z eskortą ochroniarzy szła dalej – zawodnicy zmęczeni tym wszystkim, starali się ignorować natrętów takich jak ja. Jednak w ostatniej chwili, ostatni z nich – Petrov odwrócił się i również się podpisał. Przez resztę dnia towarzyszył mi duży uśmiech na twarz. Po raz kolejny to powiem – niby nic takiego, ale jakie szczęście! Zawodnicy, a za nimi fani udali się do budynku, gdzie śpiewali „Carlos!” i „Friedel!” – ta dwójka bowiem cieszyła się największym uznaniem kibiców.
Walsall – Aston Villa
Punktem kulminacyjnym mojego pobytu w Anglii miał być udział w meczu Premier League. Niestety, mój pobyt nie pokrywał się z terminarzem angielskiej Ekstraklasy, ale dane mi było oglądać sparing pomiędzy Aston Villą a sąsiednią drużyną Walsall. Zawsze najbardziej kręci mnie otoczka całego spotkania – staruszkowie w koszulkach swojej ukochanej drużyny, ojcowie idący na mecz ze swoimi małymi pociechami w trykotach ulubionego zespołu, kibicowanie na stadionie. Na meczu było około 10 tysięcy osób, co jest stosunkowo małą liczbą, jednak kibice Villi (których było zdecydowanie więcej, pomimo że mecz był rozgrywany na Bescot Stadium w Walsall) głośno dopingowali swój zespół. Łatwo można było rozpoznać, że ulubieńcami fanów Villi są Friedel, Salifou i Carew. Siedziałem w pierwszym rzędzie i mimo, że mecz średnio ogląda się z takiego miejsca, to dzięki temu widziałem wielu piłkarzy z bliska. Wnioski czysto piłkarskie? Carew to czołg, a młody Albrighton ma w sobie “to coś” i jest szybki (kilka dni po tym sparingu zadebiutował w Premier League). Villa gładko wygrała 2:1 (pomimo nerwowej końcówki). Mecz stał na dość wysokim poziomie, a kibice wspierali swoich wniebogłosy. Najfajniejszy akcent to zdecydowanie kilkuletnia fanka Villi, która wraz ze swoją matką zajmowała miejsca obok mnie – dopingowała niesamowicie głośno i bez problemu wymieniała wszystkich zawodników!
Mecz oglądany na żywo to bardzo fajna sprawa. Nie mówiąc już o meczach o stawkę!
Anglia jest piękna. Kocham ją. Mimo braku słonecznej pogody i okropnego jedzenia. Mam nadzieję, że następnym razem uda mi się po raz kolejny pojechać na Old Trafford i obejrzeć mecz ukochanego Manchesteru United, bo tego zdecydowanie zabrakło! Jeszcze raz zapraszam na mojego bloga, gdzie możecie przeczytać całą relację.