Nie przegap
Strona główna / Jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co mają inni

Jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co mają inni

Jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co mają inni
W roku pańskim 2009 sytuacja powróciła do smutnej normy. Polskim kibicom piłkarskim nie będzie dane zjednoczyć się podczas zaczynających się dziś Mistrzostw Świata. Społeczeństwo (szczególnie męska część) Rzeczypospolitej dąży do kolejnego podziału. W jednym terminie nałożyły się wybory prezydenckie i największa impreza sportowa, z wyłączeniem Igrzysk Olimpijskich. Pomijając fakt agitacji za Korwin-Mikkem, Kaczyńskim czy kimkolwiek innym, skupię się na nieporozumieniach nieraz o wiele głębszych niż tych, dotyczących rzadko schodzącej na dalszy plan polityki. Podczas takiego wydarzenia nie można pozostać bezstronnym – trzeba wybrać – ale jak? Kryteria, kryteriami, ja swoich faworytów mam. Z góry zapowiadam, iż próby wybicia mi ich z głowy okażą się nieskutecznymi.

Anglia

Anglia
Jakże mogłoby być inaczej. Kraj, w którym powstał i gra Manchester United. Reprezentacja, która przez wiele lat bazowała na Czerwonych Diabłach odzyskuje chęć walki, charyzmę i przede wszystkim możliwości walki o najwyższe cele. Fabio Capello z Realu Madryt reprezentacyjnego świata stworzył naprawdę groźną ekipę. Włochowi udała się rzecz niemożliwa, do której dążyli m. in. Sven Goran-Eriksson i Steve McLaren – z bandy świetnych indywidualności złożył zespół mogący w końcu dobrać się do skóry największym faworytom południowoafrykańskiego turnieju. Cel Anglików? Jak zwykle – zwycięstwo w finale. Niestety, ze składu wyleciał z powodu kontuzji kapitan Synów Albionu, Rio Ferdinand, będący podstawowym ogniwem bloku defensywnego. Opaskę przejął znany i lubiany Steven Gerrard, a boiskowym vice-wodzem został Wayne Rooney, na którym ciąży największa presja ze strony fanów.

Z drugiej strony, drabinka jedynych Brytyjczyków na mundialu wydaje się względnie prosta. W grupie nie powinni stracić punktów (Słowenia, Algieria, USA), w 1/8 finału zmierzą się najprawdopodobniej z Serbią lub Ghaną – drużynami, które zdecydowanie znajdują się w zasięgu Anglików. Następnie jedynie Francja może powstrzymać pochód na szczyt (jestem przekonany, iż Argentyna nie przebrnie nawet pierwszego szczebla zmagań pucharowych). Przy korzystnym obrocie sprawy, podopieczni Fabio Capello przełamują ćwierćfinałową klątwę wielkich imprez i… jak to zwykle bywa na tym etapie – dziej się wola nieba. Generalnie zadowoli mnie sytuacja, w której Rooney i spółka dotrą do pierwszej czwórki.

USA

USA
Jakiś czas temu wśród rzesz znawców futbolu krążyła opinia głosząca, iż rośnie nowa piłkarska potęga. Mowa o Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej, które swoje aspiracje udowadniały m. in. dojściem do fazy ćwierćfinałowej mundialu w Korei i Japonii. Miał być to krok w długofalowym planie zawojowania futbolowego świata. Skoro jednak dana nacja za football uznaje zdeformowane rugby, a piłkę nożną nazywa soccerem nic dziwnego, że ambitne plany biorą w łeb. Wbrew wielkim zapowiedziom, popularyzacji dyscypliny w kraju oraz ogłoszeniu wielkiego talentu Freddy’ego Adu (który równolegle do podejrzeń o fałszowanie wieku ciągnie ogony na kolejnych wypożyczeniach, w tej chwili w greckim Arisie) Jankesi pozostają ekipą solidną, lecz do przebojowości najlepszych brakuje im naprawdę sporo.

Amerykanie nie powinni spodziewać się kokosów po mistrzostwach rozgrywanych na Czarnym Lądzie. Plan minimum, czyli wyjście z grupy jest chyba jednocześnie szczytem ich możliwości. Drugie miejsce w grupie C, tuż za Anglikami i pewne odpadnięcie z Mannschaftem chwilę później to niemal pewny scenariusz. Jedyną alternatywą wydaje się wyjście Niemców z drugiego miejsca, co ustawiałoby USA przeciwko wspominanym Serbii bądź Ghaną. Jednakże i wówczas podopieczni Boba Bradleya nie będą mogli polegać tylko na Timie Howardzie i Landonie Donovanie, ale muszą konsekwentnym, grupowym działaniem zaskoczyć przeciwników, niczym początkowo reprezentację Brazylii podczas Pucharu Konfederacji.

Australia

Australia
Kolejne anglojęzyczne państwo. Kangurom udało się awansować po raz drugi z rzędu do mistrzostw świata. Będzie to ich trzeci występ w historii tej imprezy, w której nigdy nie zwojowali zbyt wiele. Australijczykom najwyraźniej dobrze zrobiła przeprowadzka do azjatyckiej strefy, gdzie bez większych problemów znaleźli się w gronie szczęśliwców jadących do RPA. W przeszłości bywało inaczej – Australijczycy niemiłosiernie gromili przedstawicieli wysepek z Oceanii, zwykle ogrywali w decydujących spotkaniach Nową Zelandię i tu spacerek się kończył. Trzeba było wskoczyć na wyższy poziom w meczach barażowych, które okazywały się dla jedynych reprezentantów swojego kontynentu nie najczęściej nie do przejścia. Ruch ten opłacił się – dał w miarę pewny awans na mundial oraz możliwość regularnej walki z drużynami prezentującymi jakieś walory piłkarskie. Australię wciąż jednak postrzega się jako egzotyczną ciekawostkę, a nie realnego rywala. Czy rok 2010 przyniesie odmianę nastrojów?

Raczej nie. Choćby Peter Veerbek nie wiem, jak się starał w prowadzeniu swoich piłkarzy do boju, to szanse na wyjście z grupy śmierci są nikłe. Patrząc realistycznie, ani Ghana czy Serbia, ani tym bardziej Niemcy nie powinni sobie pozwolić na stratę punktów z The Socceroos. Byłoby pozamiatane, lecz zawsze znajdziemy jakieś „ale”. Australia to ekipa niezwykle ambitna. Pomimo dosłownie jednostek grających na światowym poziomie (Kewell, Schwarzer, Cahill, Bresciano…), już 4 lata temu mocno postraszyła Włochów w 1/8 finału. Kangury trzymały przyszłych mistrzów globu w szachu broniąc skutecznie bezbramkowego remisu aż do 94′ minuty, kiedy to Francesco Totti wykorzystał mocno kontrowersyjny rzut karny. Co więcej, kraj ów ubiega się o organizację mundialu, który odbędzie się za 8 lat. Nieoficjalne źródła mówią, iż to właśnie państwo ze stolicą w Canberze jest faworytem owego wyścigu, a dobry występ w obecnym turnieju na pewno potraktowano by jako mocną kartę przetargową. Podsumowując, mam szczerą nadzieję, że Australijczycy, wzniosą się na wyżyny swoich możliwości i pokażą się z jak najlepszej strony. Występując już w grupie przeciwko takim przeciwnikom, nie mają nic do stracenia, a wiele do zyskania. Oby w lipcu kibicowska rzesz kojarzyła ekipę z Antypodów z powodu niezłych mundialowych występów, zamiast z oklepanego już poniższego pogromu kelnerów z Samoa.

Nowa Zelandia

Nowa Zelandia
O ile przenosiny Australijczyków do strefy Azji były chłodną kalkulacją, o tyle sytuację Nowej Zelandii świetnie opisuje powiedzenie „trafiło się ślepej kurze ziarnko„. Reprezentacja kraju, którego głową jest Elżbieta II, mogła w końcu bez problemu przejść eliminacje strefy Oceanii i bezpośrednio walczyć o awans. Tu też szczęście się do nich uśmiechnęło. Nazywani „Kiwis” od swojego symbolu narodowego zmierzyli się z reprezentacją Bahrajnu, którą dzięki bramce Rory’ego Fallona pokonali 1:0 i po raz drugi w dziejach znaleźli się wśród 32 finalistów najważniejszego wydarzenia piłkarskiego.

Osobiście, bardzo lubię ten kraj. Za klimat, faunę i florę, kulturę, odległe miejsce na Ziemi… ogólnie za całokształt. Życzę im jak najlepiej, co na chwilę obecną znaczy mniej więcej radość z każdej strzelonej bramki. W notowaniach bukmacherskich dotyczących nowego mistrz świata nawet Korea Północna znajduje się wyżej. Grupa ogromnie trudną nie jest, ale Nowozelandczycy mają realne szanse na urwanie punktów jedynie Słowakom, co będzie ich kosztować również niemało potu. Każdy inny wynik na plus potraktuję ogromną i wielce miłą niespodziankę. Oby przedstawiony na zdjęciu Ryan Nelsen miał powód do dumy z poczynań swoich i jego kolegów z drużyny w większości występujących na co dzień stosunkowo niedaleko miejsc urodzenia.

Holandia

Holandia
Holendrzy mocno zadziwili mnie podczas ostatnich mistrzostw Europy. Rzadko kiedy widuje się drużynę grającą tak ładny i skuteczny futbol, jak Pomarańczowi przeciwko Francuzom i Włochom. Oranje zmietli wówczas obydwu finalistów poprzedniego mundialu, na dokładkę zostawiając sobie Rumunię. I tu wydarzyło się coś, czego do dzisiaj nie potrafię pojąć moim ograniczonym umysłem. Porażka z Rosją (której nie dane było mi oglądnąć) wydawało mi się wpierw czymś zupełnie abstrakcyjnym i niemożliwym, później porzuciłem nadzieję na zrozumienie tego wyniku.

Patrząc obiektywnie Holendrzy ze wszystkich wymienionych tu ekip są najbliżej zdobycia mistrzostwa. Pomimo braku między słupkami dotychczasowej ostoi – Edwina Van Der Sara – Niderlandczycy są drużyną kompletną, zgraną i pewną siebie. W przeciwieństwie do Anglii nie mieli problemu z utworzeniem zespołu, co widać było podczas eliminacji do mundialu, podczas których zwyciężała we wszystkich 8 meczach tracąc jedynie dwie bramki. Podobnie jak w przypadku angielskim, trudności powinny pojawić się dopiero w ćwierćfinale, jednak ten etap nie powinien w pełni usatysfakcjonować głodnych sukcesu holenderskich fanów, którzy imprezę rangi mistrzowskiej wygrali tylko raz w roku 1988 podczas ówczesnego Euro rozgrywanego na terenie Zachodnich Niemiec. Pewnym jest to, iż Holandię stać na pierwszy w historii czempionat globu.

Anty-Argentyna

Argentyna
Tak, wspierając jednych, dla równowagi źle życzę drugim. Tych drugich trochę jest. Argentyna bez zbędnej dyskusji zalicza się do mojego prywatnego „anty-topu”. Powód tej niechęci jest prosty i stricte osobowościowy. Nie wiem, który z tych dwóch panów powyżej działa bardziej destrukcyjnie na mój układ nerwowy. Carlos Tevez – prymitywny jegomość, o którym postaram się wkrótce sklecić więcej niż jedno zdanie. Leo Messi – bożyszcze zarówno nieokrzesanych mas, jak i „starszych i mądrzejszych” ekspertów. Piłkarz jeszcze bardziej przereklamowany niż swego czasu Ronaldinho. Oczywiście, każdy kto sprzeciwi się boskości małego Leo należy do sportowego odpowiednika ciemnogrodu bezlitośnie odrzucanego przez (lekko mówiąc) zakochanych w młodym Argentyńczyku komentatorów z panem Kołtoniem na czele. Gwoli ścisłości – uważam gościa za świetnego piłkarza i nieprzeciętny talent, ale wynoszenie snajpera Barcy (grając w Manchesterze czy Chelsea o takim statusie mógłby zapomnieć) pod niebiosa za wszystko, co robi, a także, czego nie tyka, to dla mnie stanowczo za dużo.

Argentyna może spaść z naprawdę wysokiego konia. Na chwilę obecną nie sądzę, żeby Urugwaj, Meksyk czy przede wszystkim Francja nie miały zdecydowanie większej siły przebicia niż podopieczni jak zawsze buńczucznego Diego Maradony. To właśnie osoba trenera wydaje się główną przeszkodą w budowie potęgi. Selekcjonerem został być może najwybitniejszy kopacz w dziejach ludzkości nie posiadający oprócz wspaniałej przeszłości niemal żadnych atutów. Arogancja może być skuteczna (przykład Jose M.*), ale tylko wtedy, gdy popiera się ją umiejętnościami czysto trenerskimi. Jak widać, boski Diego takowych nie posiada – wystarczy spojrzeć na eliminacje, w których to Albicelestes klasycznym rzutem na taśmę uchronili się od kompromitacji. Przy optymistycznym układzie, już na przełomie czerwca i lipca panowie Leonard i Karol przywdzieją metaforyczne żałoby.

Francja? Oszustom NIE!

Francja
Nie trudno się zorientować, iż szczególne miejsce w futbolowej części mojego serca zajmują kraje brytyjskie i anglojęzyczne. Nie powinna więc dziwić zadra mocno w mnie siedząca od wielu już miesięcy. Oszustwa z premedytacją wymierzonego przeciwko Bogu ducha winnym Irlandczykom łatwo się nie wybacza. Dumni przedstawiciele Zielonej Ziemi swoją ambicją i walecznością postawili wicemistrzom świata bardzo wysoko poprzeczkę. Jak się okazało, zbyt wysoko, by na własnym terenie Trójkolorowi mogli obejść się bez przekrętu. Słynna asysta rodem z piłki ręcznej Thierry’ego Henry przeszła do historii i każdy ją doskonale pamięta. Mało kto ma świadomość, że to nie był przypadek. Chwilę wcześniej w pole karne Irlandczyków wbiegł Nicolas Anelka, by w żenujący sposób wymusić rzut karny. Szkoda, że sędzia nie zachował zimnej krwi także w drugiej sytuacji.

Niestety, Francuzi mieli w losowanie szczęście. Urugwaj, Meksyk i RPA nie zdołają nie dopuścić Evry (którego jako jedynego mi szkoda) do fazy pucharowej. Tam start też w miarę łatwy – chyba, że Argentyńczycy… Nie ma co gdybać. Mają przegrać i tyle. A nóż widelec powtórzy się sytuacja z Korei i Japonii, gdzie ówcześni obrońcy tytułu nie strzelili ani jednego gola…

Wojnę czas zacząć!

Już dziś o godzinie 16 Republika Południowej Afryki wraz z Meksykiem rozdziewiczą teren Czarnego Lądu i rozpoczną największe piłkarskie święto tam, gdzie jeszcze 20 lat temu nikt trzeźwo myślący nie wskazałby miejsca organizacji Pucharu Świata. Bez względu na preferencje sportowe, każdy fan piłki kopanej (może poza jednostkami z Korei Północnej) spędzi godziny przed ekranem telewizora podziwiając i trzymając kciuki za swoich ulubieńców. Przed nami okrągły miesiąc zmagań nowoczesnych gladiatorów. Rzymianie domagali się chleba i igrzysk. Dziś bez względu na wiek, rasę, pochodzenie, religię, wzrost, rozmiar buta czy kolor ulubionego kubka, chcemy jednego: widowiska!

*A propos Jose. On powrócił. BBC 3 wznawia dziś serię „Special 1 TV”!


Dokąd zabrną Anglicy podczas Mundialu 2010?

Pokaż wyniki

Loading ... Loading ...

Przewiń na górę strony