Nie przegap
Strona główna / Z przymrużeniem oka / Kochany pamiętniczku!

Kochany pamiętniczku!

Kochany pamiętniczku!
Nienawidzę poniedziałkowych poranków. Wstając miałem wrażenie jakbym dopiero pięć minut temu wrócił z imprezy u Gabriela, a tu znowu trzeba było pakować się do samolotu. Następnym razem musimy nieco spokojniej świętować, teraz strach się pokazać Bossowi na oczy, nie daj Boże się zorientuje i nie wiadomo co będzie.

Po przyjeździe na lotnisko wszyscy wyglądali nadzwyczaj dobrze, Alex niespodziewanie przymykał oko na spóźnienia niektórych chłopaków. Do odprawy zostało jeszcze sporo czasu, większość z nas się rozeszła w bliżej nieokreślonym celu, ja przysiadłem się do Edwina, z którym radośnie pograliśmy w Fife na PSP (cudowny wynalazek, cudowny). Kilka ławek dalej siedział Park, oczywiście ze swoim PSP, ale gra z nim do najprzyjemniejszych raczej nie należy.

Kilka chwil później byliśmy już w samolocie, usadowiłem się koło Naniego, który wyjął przenośne DVD (kolejny cud techniki pozwalający nie zasnąć z nudów) i odpalił ostatni mecz ze Stoke. Pośmialiśmy się trochę, oczywiście przeanalizowaliśmy swoje błędy, których mimo fenomenalnego 4-0 było dosyć sporo. Nani oczywiście nie mógł się powstrzymać od nieustannych uwag na temat mojej skuteczności… W sumie ma trochę racji, do pustej bramki powinienem trafiać…

Luis wydawał się nieco przygaszony faktem, że to prawdopodobnie jego ostatnie spotkanie w barwach Manchesteru, ale jakoś udało mi się go podnieść na duchu, bo przecież ludzie urodzeni na Wyspie zielonego przylądka słyną z ratowania sobie karier w ostatniej chwili… Ciężko mi było znaleźć jakiś przykład, więc wymyśliłem jakiegoś polityka, który działał w Brazylii, a był oczywiście urodzony w tym samym kraju co Nani. Zapędziłem się w jakąś historie z korupcją, narkotykami i tego typu rzeczami, Nani popatrzył na mnie jak na idiotę i poszedł spać.

Ben Amos, który siedział niemal na samym końcu samolotu był tak podekscytowany zbliżającym się meczem, że nikt nie mógł go uspokoić, a słychać go było niemal wszędzie. Choć może to i dobrze, bo atmosfera się robiła drętwa, wszyscy odsypiali świętowanie zwycięstwa nad Chelsea. Swoją drogą, jak sobie pomyśle, że ten chłopak jeszcze kilka miesięcy temu siedział na wypożyczeniu w Peterborough to mi się wierzyć nie chce, lada dzień wygryzie Edwina z bramki, a Kuszczak to już w ogóle może się pożegnać.

No ale lepszy on niż Foster :)

Do lądowania zostało jeszcze dobre dwadzieścia minut, gdy niespodziewanie z nad wyraz poważną miną wstał Boss, stanął na środku i zaczął nam prawić kolejne kazanie o istotności nadchodzącego meczu… Boże, przecież została jeszcze kupa czasu, a ten człowiek już zaczyna, ciekawe jak on wymyśli coś oryginalnego na odprawę przedmeczową. Wszyscy chcieli się jeszcze trochę przespać, ale nieoczekiwanie Boss dał nam krótki wykład na temat najbardziej rażących błędów z meczu z Chelsea, niby liczy się końcowy sukces, no ale w sobotę nie możemy sobie pozwolić na najmniejszą pomyłkę.

Wylądowaliśmy nieco wcześniej niż planowano, ale spora grupka kibiców już czekała, każdy rozdał parę autografów, w sumie fajna sprawa. Pół godziny później ruszyliśmy już w stronę hotelu. Przed wejściem stało kilku fanów LFC, Ci to są dopiero cwani, nie dość, że ledwo z grupy wyszli, do tego z ogromną pomocą sędziego, to ligę skończyli na piątym miejscu, a jeszcze są święcie przekonani, że w sobotę wygrają.

Teraz leże już spokojnie w łóżku i mam niezły ubaw, bo do wspomnianych kibiców LFC podeszła spora grupa „naszych” z wielką flagą „19 times and that’s a fact”, ale szybko rozdzieliły ich jakieś służby porządkowe. W sumie szkoda, widać było bojowe nastroje. Gdzieś na ulicach dało się zauważyć nawet fanów Realu z dziewiątką na plecach, wyglądali na przygaszonych, w końcu to ich drużyna miała po raz dziesiąty zdobyć tytuł u siebie.

W sumie nie mogę się doczekać finału muszę wymyślić coś fajnego na wywiady przed meczem, rozebrania się do naga po bramce jest już przestarzałe… Może wykombinuje jakąś podkoszulkę, zobaczymy. Na razie trzeba się skupić na treningach, w końcu drugie w historii klubu The Treble jest w zasięgu ręki. Dobra pamiętniczku, wołają na kolacje, może nie wcisną nam jakiegoś hiszpańskiego cuda…

Przewiń na górę strony