Nie przegap
Strona główna / Legendy: Ruud van Nistelrooy – Latający Holender

Legendy: Ruud van Nistelrooy – Latający Holender

Legendy: Ruud van Nistelrooy - Latający Holender

Ludzie mówią, że przegrywanie to część gry. Że nie da się cały czas wygrywać.
Nie zgadzam się z nimi. W moim słowniku nie istnieje słowo „przegrana”.

Tak właśnie w jednym z wywiadów Ruud van Nistelrooy przedstawił swoją własną filozofię porażki. W sporcie bywa jednak różnie – być może także dlatego, że na wygraną składa się wiele różnorakich czynników. Motywacji, przynajmniej van Nistelrooyowi nigdy nie brakowało, skuteczności także. W pewnym momencie zabrakło jedynie dobrych układów z kolegami, a może tylko jednym kolegą, a zatem także managerem. Z Old Trafford odchodził w lekkim cieniu niesławy, który rzucono na niego zbyt pochopnie. Wielu chciałoby, by ta historia wyglądała zupełnie inaczej, ale takie właśnie były koleje losów Ruuda van Nistelrooya w Manchesterze United.

»Podyskutuj na forum: Jak spisują się byłe Diabły?
»Podyskutuj na forum: Legendy klubu z Old Trafford

Piłkarskie raczkowanie i legendarny FA Cup

Mówi się, że w Anglii futbol jest religią. Że chłopczyk, który nie zacznie kopać piłki gdy tylko zacznie chodzić, jest co najmniej dziwny. W Holandii piłka nożna od lat ma podobną rangę i określana jest mianem sportu narodowego. Jej magii uległ oczywiście mały Rutgerus Martinus w jakiś czas po tym, gdy przyszedł na świat w 1 lipca 1976 roku w Oss w Północnej Brabancji. Zanim 13 lat później zaczął profesjonalnie trenować w drużynie FC Den Bosch, ćwiczył grę w tenisa oraz gimnastykę. Jako kibic nie wspierał żadnych zagranicznych drużyn, ale śledził rozgrywki poza obrębem holenderskiej ekstraklasy.

Trofea FA Cup nigdy nie były dla mnie mniej ważne od pozostałych. Wprost przeciwnie – jako dzieciak wraz z moimi rówieśnikami śledziliśmy te rozgrywki w telewizji i zawsze marzyliśmy o tym, że pewnego dnia zagramy w finale.

Ale van Nistelrooy nie upodobał sobie wtedy żadnej z angielskich drużyn. Nie był także fanem Manchesteru United, co przypomina się na każdym kroku we wspominkach jego kariery jako Czerwonego Diabła. Gdyby wspomnieć zaś o piłkarskim wzorze, to nieco próżno go szukać. Holender chyba nigdy otwarcie nie powiedział, na kim się wzorował, ale kiedyś po przejściu z Den Bosch do SC Heerenveen, klub wysłał go do Amsterdamu, by tam podziwiał i chłonął grę Dennisa Bergkampa. Na pewno zatem część swojego stylu gry już wtedy zapożyczył od Nielatającego Holendra.

Foppe de Haan, mój trener z Heerenveen w latach 1997-1998, powiedział kiedyś, że piłka klei mi się do nóg. Po prostu. Nie porównuję siebie do innych piłkarzy, nie wiem, czy otrzymałem jakiś ogromny dar. Jednego jestem pewny: panowanie nad piłką nie sprawia mi kompletnie żadnego problemu.

Epizod w Heerenveen, boom w Eindhoven i patent na Ajax

Dobre występy w Den Bosch przyniosły Ruudowi dwie duże korzyści: po pierwsze spośród wielu boiskowych wariantów począwszy od obrony, zdecydował wreszcie, że będzie napastnikiem i to na tej pozycji czuł się najlepiej. Po drugie po czterech sezonach otrzymał „promocję” do zespołu z Heerenveen w roku 1997. Nie zagościł tam jednak na długo. Sytuacja zmieniała się jak w kalejdoskopie i ci, którzy wiedzieli w młodym Holendrze zadatki piłkarza wielkiego formatu, w 1998 roku obserwowali kolejną zmianę klubowego trykotu – tym razem na pasiasty strój PSV Eindhoven. Kontrakt podpisany w dniu jego 22. urodzin opiewał na kwotę 4,2 miliona funtów i była to rekordowa suma w holenderskiej piłce nożnej. W zespole Tomasza Iwana talent van Nistelrooya eksplodował. Świetną aklimatyzację w nowym klubie potwierdził hat-trick w meczu ze Spartą Rotterdam w dwa miesiące od podpisania kontraktu. Ruud zakończył sezon z liczbą 31 bramek strzelonych w 34 spotkaniach, a tym samym – jak nietrudno się domyślić – w swoim pierwszym sezonie w barwach PSV zdobył koronę króla strzelców Eredivisie oraz nagrodę dla Piłkarza Sezonu. Rok później zarówno eksperci, trenerzy oraz koledzy z boiska przecierali oczy ze zdziwienia – wyczyn strzelenia 29 goli w 23 spotkaniach nie przeszedł w Holandii bez echa. Aż sześć spośród sześćdziesięciu goli padło w meczach przeciwko Ajaxowi Amsterdam. To osiągnięcie nie mogło też umknąć czujnym oczom największych europejskich klubów, które cały czas trzymają rękę na pulsie, poszukując młodych i utalentowanych piłkarzy. Świetne występy w Eindhoven i niebanalny instynkt strzelecki ściągnęły na van Nistelrooya uwagę wielu klubów, ale tym najbardziej konkretnym był Manchester United. A że Holender nie chciał grać całe życie w rodzimym kraju, którego zespoły na arenie europejskiej wiele wywalczyć nie mogły, podjął szybką i słuszną decyzję.

Co nagle, to po… Diable

Najlepsza 11 UnitedWielu było takich, których życie zamieniało się w bajkę jak za dotknięciem czarodziejskiej ręki Sir Alexa Fergusona. Wszystko wskazywało na to, że z van Nistelrooyem będzie identycznie. Kibice bardzo entuzjastycznie zareagowali na wieści o tym, jakoby Holender miał się przenieść do Anglii, ale wszystko potoczyło się zupełnie inaczej. Na dodatek potoczyło się równie szybko, jak dotychczasowy przebieg kariery piłkarza. Kiedy w 2000 roku miał on zasilić szeregi drużyny Fergusona, przytrafiła mu się kontuzja kolana. Było to dokładnie po rozgrywkach sezonu 1999/2000, kiedy PSV rozgrywało mecze sparingowe. Ten pechowy dla Ruuda odbył się 6 marca 2000 roku. Uraz był na tyle poważny, że opóźnił o cały rok przejście piłkarza na Old Trafford, ale – co być może ważniejsze – uniemożliwił mu udział w mistrzostwach Starego Kontynentu.
Ruuda czekał długi rok rehabilitacji. Sen o wielkiej piłce na chwilę prysnął, a Ruud nadal był piłkarzem Eindhoven. Ferguson nie zapomniał o nim ani na chwilę, przekazując na łamach prasy życzenia szybkiego powrotu do zdrowia i zapewniając, że klub nie rozmyślił się ze swojej oferty pracy.

Manchester United życzy Ruudowi udanej rehabilitacji i zapewnia, że będzie pilnie śledził jej przebieg oraz oświadcza, iż nadal gorąco pragnie, by w przyszłości został on graczem naszej drużyny.

Dziennikarze pukali się w czoło i próbowali wpłynąć na Fergusona, by nie brał zawodnika po takiej kontuzji, ale on jak zawsze wiedział lepiej. Wiedział, co robi i jakiego piłkarza chce ściągnąć. W końcu kto mógł się znać lepiej na wyszukiwaniu młodych talentów, niż sam Ferguson?

Przybywszy do Ziemi Obiecanej

Zdecydowałem się na podpisanie kontraktu z tym klubem, choć chciał mnie także po wyleczeniu kontuzji Real Madryt. Kierowała mną lojalność wobec Alexa Fergusona. Rok temu, kiedy doznałem urazu kolana, powiedział mi, że poczeka aż wyzdrowieję i wtedy na pewno złoży mi kolejną propozycję. O tym, jak poważnie traktuje on swoje słowa, przekonał mnie fakt, że w międzyczasie nie kupił żadnego napastnika. Skoro manager okazał się wobec mnie lojalny, postanowiłem odpłacić mu tym samym.

23 kwietnia 2001 roku Ruud został wreszcie piłkarzem United. Klub zapłacił za Holendra 19 milionów funtów, co było rekordem w Wielkiej Brytanii. W Holandii zdobył koronę króla strzelców oraz tytuł najlepszego piłkarza sezonu z 1999 roku. Oba sukcesy powtórzył także rok później. Drużynowo zaś wywalczył jeszcze mistrzostwo kraju w roku 2000 i 2001 oraz Superpuchar w 1999 i 2000. 25-letni zawodnik z takimi tytułami przyszedł do wielkiego klubu, a nadzieje, jakie w nim spoczywały, były wręcz ogromne. Presja nie zniszczyła Ruuda być może tylko dzięki jego stoickiemu spokojowi i optymizmowi.

Gdy przyleciałem do Anglii miałem za sobą całkiem udaną przygodę w moim kraju, ale wiedziałem, że ludzie mogą wątpić w to, czy po kontuzji nadal będę takim samym zawodnikiem. Ja sam zawsze bardzo mocno wierzyłem w siebie i swoje umiejętności. Zawsze miałem obok siebie ludzi, którzy mnie wspierali. Jeśli człowiek naprawdę da z siebie wszystko, to nie ma rzeczy niemożliwych.

Dlaczego miałbym odczuwać presję? Powiedzcie, jak wielu zawodników ma okazję zagrać w tak wielkim klubie jak Manchester United w wieku 25 lat? Chyba nie za wielu, więc muszę z tego skorzystać. Miałbym się denerwować teraz, kiedy dostałem okazję, by tu zagrać? Gdybym miał opisać, co czuję, powiedziałbym raczej, że czuję dumę z szansy gry dla takiego klubu.

Kiedy tu przyjechałem i zobaczyłem tych wszystkich piłkarzy, pierwszą moją myślą było zebranie od nich autografów. Beckham to niesamowita gwiazda piłki nożnej, która zostawia mnie na treningach daleko w tyle. Czasem po prostu zatrzymuję się i z rozdziawiona buzią patrzę na to, co on wyczynia – tak, wiem że to niegrzecznie. Nieco inaczej jest z Keane’em. Jego mentalność i osobowość dodają siły całemu zespołowi. On nienawidzi przegrywać. Chce wygrać wszystko – każdy pojedynek, każdy mecz, każde trofeum. Przegrywanie do niego nie pasuje – dlatego jest tak świetnym piłkarzem.

Jeśli miałbym wybrać tylko jednego piłkarza, z którym najlepiej mi się współpracuje, wymieniłbym Ryana Giggsa. Sądzę, że jest najbardziej kompletnym zawodnikiem, z jakim kiedykolwiek miałem przyjemność grać. Ludzie mówią o nim, ile jest wart. Dla mnie on jest bezcenny.

I faktycznie, szansę, która została mu dana, wykorzystał. Kredyt zaufania, jaki okazał mu Ferguson, zaczął spłacać w zasadzie od ręki. Strzelił gola w meczu o pierwsze przedsezonowe najstarsze trofeum w angielskiej piłce nożnej. Co prawda Tarcza Wspólnoty powędrowała wtedy do Liverpoolu, ale kibice już wiedzieli, że to właśnie takiego snajpera brakowało w ich drużynie. Dobra formę przypieczętował dwoma trafieniami w swoim ligowym debiucie przeciwko Fulham. Zapadł w pamięć piłkarzom Newcastle, Tottenhamu, a następnie wpisał się na listę strzelców w Lidze Mistrzów (mecz z Deportivo). Swoją przydatność klubowi objawił jednak w innym meczu. Było to spotkanie 3. rundy FA Cup, gdzie do 77. minuty piłkarze Fergusona przegrywali 0:2 z Aston Villą (gol Iana Tylora oraz samobójcze trafienie Phila Neville’a). Na 13 minut przed regulaminowym końcem gry, honorową bramkę dla Diabłów zdobył Solskjaer. Van Nistelrooy nie grał od początku spotkania, ale gdy tylko pojawił się na boisku – gra się odmieniła. Wystarczyły dwie minuty i dwa trafienia Holendra, by Aston Villa pożegnała się z dalszymi etapami tych rozgrywek.

W sumie w swoim pierwszym sezonie w Manchesterze Ruud wybiegał na murawę we wszystkich rozgrywkach 49 razy, a 36-krotnie wpisał się na listę strzelców. Ten niesamowity wynik pozamykał usta krytykom. Zawodnik, który dopiero wrócił po rocznej rehabilitacji kolana był jednym z najskuteczniejszych w lidze i jedną z największych gwiazd tego sezonu. Do tego dołożył kolejny w jego życiu rekord – zdobywał bramki w ośmiu spotkaniach z rzędu. Wszystkie te dokonania sprawiły, że van Nistelrooya na Wyspach już nikt nie lekceważył. Tym bardziej nie wytykał Fergusonowi transferowego błędu. Sam piłkarz odczuwał jednak niedosyt, mimo że został wybrany najbardziej wartościowym napastnikiem i najskuteczniejszym strzelcem Ligi Mistrzów. W tym sezonie jego drużyna obeszła się bowiem smakiem trofeów.

Jeśli United przegrywa, czuję się za to odpowiedzialny. Nie obwiniam drużyny, obwiniam tylko i wyłącznie siebie. Nic na to nie poradzę. Po każdym takim meczu analizuję, gdzie popełniłem błąd, która z moich decyzji i reakcji była zła, jak mogłem zareagować, by losy meczu potoczyły się inaczej. Czasem nie moglem zasnąć, bo burza w mojej głowie trwała aż do nocy. Oczywiście, przegranie nie było końcem świata ani tragedią, ale zwyczajnie nie moglem tego zaakceptować. Zwłaszcza wtedy, kiedy zwycięstwa były dla klubu na wagę złota.

O tym jak zdeklasować samego siebie

Fantastyczny pierwszy sezon w klubie był jedynie przedsmakiem tego, na co było stać holenderskiego napastnika. Ruud strzelał jak szalony, wpisując do swojego dorobku trzy hat-tricki i dwanaście trafionych rzutów karnych. Na koniec sezonu uzyskał zdumiewającą ilość 44 bramek w 52 występach we wszystkich rozgrywkach sezonu 2002/2003. To oczywiście umiejscowiło go na samym szczycie klasyfikacji strzelców Premier League, a jego klub na samym szczycie tabeli. Ruud i jego koledzy wreszcie mogli się cieszyć z wyczekiwanego tytułu mistrza Anglii. W kolejnym sezonie Diabły nie miały już tyle szczęścia i musiały się zadowolić Tarczą Wspólnoty oraz FA Cup. Sam Holender w sezonie 2003/2004 w 44 spotkaniach trafiał 30 razy. Rok później pomimo kontuzji zdołał zagrać w 27 meczach i zdobyć 16 goli.

Kiedy byłem mały nienawidziłem grać na boiskach, gdzie bramki nie miały założonych siatek. To była najgorsza kara, jaką ktokolwiek mógł mi wymierzyć – kara, gdzie strzelam gola, ale nie słyszę trzepotu siatki. Kiedy piłka uderza w siatkę, słychać charakterystyczne „czuuuu”. W tym cała radość ze zdobytej bramki.

Prawdziwe angielskie piekiełko

Ruud van Nistelrooy oraz Cristiano RonaldoPrzyjście van Nistelrooya do United na pewno było brakującą częścią układanki Fergusona. Maszyna zaczęła działać, ale niektóre jej elementy musiały być co jakiś czas zmieniane. Geniusz szkockiego managera polega właśnie na odświeżaniu składu bez jakichś specjalnych rewolucji. Jednym z takich zabiegów „odnowy” miało być sprowadzenie ze Sportingu Lizbona utalentowanego Portugalczyka, Cristiano Ronaldo.

Ronaldo to ogromny talent – widzę to każdego dnia w trakcie treningów. Może być jeszcze bardziej efektywny i zdaje sobie z tego sprawę. Ma zakodowane, by grać pięknie, choć nie zawsze można grać i efektownie, i efektywnie zarazem. Często podanie dociera do mnie za późno i obrońca zdąży mnie dogonić. Ale on ciężko pracuje, by poprawić te elementy i ciągle staje się coraz lepszym piłkarzem.

Współpraca na linii Holender-Portugalczyk na początku układała się świetnie, ale do czasu. W drużynie coś zaczęło zgrzytać, ale nie do końca było jasne, kto z kim i o co się spiera. Już w listopadzie 2005 roku nie cichły plotki odnośnie transferu Holendra do Włoch lub Hiszpanii.

Nie czytam już gazet, bo w kółko wypisują te same bzdury. Nie mam pojęcia, skąd biorą się te plotki. Raz nie wytrzymałem i zwołałem konferencję razem z Sir Alexem i Royem Keane’em. Zrobiłem to specjalnie, by rozwiać wszelkie wątpliwości. Co prawda nie przejmuję się nimi, bo wiem, że są nieprawdziwe. Moi koledzy też to wiedzą. Ale kibice nie mają jak weryfikować tych doniesień. Błagali mnie, żebym został, a to było dla mnie strasznie przygnębiające, bo nigdzie się nie wybierałem. Przedłużyłem kontrakt do 2008 roku i zarówno klub, jak i ja sam jesteśmy z tego powodu szczęśliwi. Dlaczego miałbym odchodzić?

26 lutego 2006 roku Holender został odsunięty od składu przez Sir Alexa Fergusona przed meczem finałowym Pucharu Ligi przeciwko Wigan. W jego miejsce Szkot typował mało znanego Louisa Sahę, który dla jednych był nieoszlifowanym geniuszem, dla drugich średniej klasy napastnikiem. W każdym razie Ruud pauzował później przez sześć kolejnych meczów. Kiedy od pierwszej minuty powrócił w spotkaniu z West Ham, strzelił zwycięskiego gola w całym meczu. To nie przekonało jednak Fergusona i w kolejnym spotkaniu Van The Man od początku znów siedział na ławce. Gdy wszedł na boisko, przechylił szalę zwycięstwa na korzyść swojego klubu. To właśnie ta bramka z Boltonem była jego 150 golem w barwach Czerwonych Diabłów. Jak się okazało, była też dla niego ostatnim do tej pory golem w lidze angielskiej.

W związku z nieciekawą sytuacją kadrową, media aż huczały od spekulacji transferowych. Van Nistelrooy często powtarzał, że nie obchodzi go, co piszą gazety. Wiedział swoje i nie zamierzał na każdym kroku dementować absurdalnych doniesień na temat zmiany klubu. Nie wystąpił on w ostatnim meczu sezonu 2005/2006 przeciwko Charltonowi Athletic, co wprawiło go w furię i na trzy godziny przed pierwszym gwizdkiem spotkania opuścił teren Old Trafford. Niektóre źródła podawały, że został zmuszony do opuszczenia stadionu przez managera.

W ciągu tygodnia wydarzyło się naprawdę wiele rzeczy. Musiałem skupić się na atmosferze w drużynie, by była jak najlepsza. W tak ważnym dla nas dniu zdecydowałem wraz ze sztabem szkoleniowym, że Ruud nie powinien zagrać w tym spotkaniu.

9 maja tego samego roku Setanta Sports ujawniła prawdziwe przyczyny odsunięcia Holendra od składu. Powodem była kłótnia ze wschodzącą gwiazdą Cristiano Ronaldo. Wszystko zaczęło się od upomnienia Portugalczyka o to, że gra zbyt samolubnie, czym zmniejsza efektywność drużyny. W potoku słów padło w końcu legendarne Idź poskarżyć się do swojego tatusia!, które względem niedawnej śmierci ojca Ronaldo zbulwersowało piłkarski świat. Van Nistelrooy szybko połapał się, o co chodzi i wytłumaczył, że miał na myśli Carlosa Queiroza. Wielbiciele talentu Holendra przyjęli wyjaśnienie sądząc, że nikt nie mógłby być aż tak nieczuły i bezczelny. Dla antagonistów była to zaś woda na młyn. Dla Fergusona prawdopodobnie też.
Ruud nie dostał pozwolenia na wzięcie udziału w pożegnalnym meczu Roya Keane’a. Klub miał jednak niemałą zagwozdkę, ponieważ popularność snajpera wcale nie spadała, a Louis Saha nie cieszył się aż tak wielkim uwielbieniem. Ferguson dementował wszelkie plotki odnośnie transferu. Zainteresowanie Bayernu, AC Milanu, Newcastle czy Realu Madryt nie miało znaczenia. Manager uparł się, że Holender pozostanie w jego drużynie. Dopiero 14 lipca 2006 roku pojawiła się oficjalna informacja, że zawodnik bardzo chce zmienić klub. Coraz głośniej było o ustalaniu szczegółów kontraktu z Królewskimi. Chodziło oczywiście o pieniądze. Po kolejnej kłótni na linii Alex-Ruud, van Nistelrooy zasilił Real Madryt za kwotę 15 milionów euro. Był czwartek, 27 lipca 2006 roku.

Nie rzucim ziemi, skąd nasz Ruud

Wiele zawirowań w karierze reprezentacyjnej van Nistelrooya sprawiło, że nie jest ta historia także nie jest żywcem wyjęta z bajki. Debiutował on w kadrze dokładnie 18 listopada 1998 roku w meczu z Niemcami, który zakończył się remisem 1:1. Problemy z występami w reprezentacji były różnorakie. Z jednej strony były konflikty z selekcjonerem, z drugiej z „bliźniakiem” Kluivertem. Ruud nigdy nie miał wątpliwości, na kogo selekcjonerzy będą stawiać.

Obaj jesteśmy napastnikami, którzy chcą brać udział w wykończeniu sytuacji. Czekamy na podanie, nie chcemy kreować gry. Po zakończeniu meczu z Mołdawią (5:0), kiedy zostałem wyrzucony z boiska, Dick Advocaat powiedział: Kluivert – van Nistlerooy, to koniec!”. Trzeba było dokonać wyboru między którymś z nas. Podobnie jak w przypadku van der Vaarta i Makaaya.
Dla mnie rezultat tego wyboru jest już jasny, pomimo że trener nie wypowiedział się na ten temat. Na bank będzie to Patrick. Nie lubię opierać się na przeczuciu, ale wydaje mi się, że w meczu ze Szkocją znowu usiądę na ławce. Ale nie narzekam, najważniejsze jest dobro drużyny i zakwalifikowanie się do Euro 2004.

Kontuzje przekreślały mu plany przed Manchesterem, w Manchesterze i po Manchesterze (a więc w Realu). Nie inaczej było w reprezentacji, gdzie uraz, który uniemożliwił mu transfer do United, przekreślił także jego szanse na udział w mistrzostwach Europy w Holandii w 2000 roku. Nie mniej jednak z czasem van Nistelrooy stał się pewniakiem w kadrze i gdy tylko był w pełni dyspozycyjny, grał. Na swoim koncie uzbierał 65 występów w barwach Oranje i 33 razy wpisywał się na listę strzelców w meczach międzynarodowych. Tych statystyk już na pewno nie poprawi, ponieważ 4 lipca 2008 roku postanowił zakończyć karierę reprezentacyjną.

Wzorem Zidane’a

Prywatnie Ruud van Nistelrooy za wzór osoby medialnej obrał sobie Zinedine’a Zidane’a. Podziwiał to, jak Francuz będąc taką ikoną piłki kopanej może wieść jednocześnie zwykłe życie – zwykłe oczywiście jak na taką gwiazdę. Poszedł więc jego śladem. Skromnemu Holendrowi nigdy nie uderzyła do głowy „sodówka”, mimo że długo musiał się przyzwyczajać do brytyjskiej prasy.

Jako piłkarz Manchesteru United jesteś „własnością publiczną”. Na ulicy każdy chce twój podpis albo zrobić sobie z tobą zdjęcie. Nie sprawia mi to problemu, nie robię żadnych scen. Wiem, że to nie będzie trwało wiecznie. Widzę przecież, że takie gwiazdy jak Marco van Basten mogą przejść spokojnie przez ulicę zupełnie niezauważeni.

Chwila popularności nie przewróciła van Nistelrooyowi w głowie, a tym bardziej nie wywróciła do góry nogami całego jego życia. Pozostał spokojny i opanowany, nie stroniący od ludzi, ale preferujący przebywanie wśród bliskich znajomych. Jedną z angielskich dewiz, które najbardziej mu się spodobały, było powiedzenie sławnych ludzi „My home is my castle”.

Udało mi się zbudować mur, który chroni moje życie prywatne przed dziennikarzami. Muszę przyznać, że odkąd przyjechałem do Manchesteru, rozpocząłem w pewnym sensie swoje drugie życie. Teraz żyję jakbym był dwiema osobami na raz, ale muszę tak żyć, żeby – w pewnym sensie – przetrwać. Ruud-człowiek kompletnie różni się od Ruuda-piłkarza. Ruud-piłkarz żyje w ciągłym biegu, a Ruud-człowiek wiedzie spokojne i ciche domowe życie: trochę czyta, spędza czas ze swoją dziewczyną i robi mnóstwo innych, zwyczajnych rzeczy.

Sprawy osobiste van Nistelrooya nigdy nie były dobrą pożywką dla mediów. Prawdopodobnie spokojne życie i chęć ustatkowania się były dla prasy brukowej rozczarowaniem. Ale taki jest właśnie Holender i nic nie zdołało go odmienić. Z pewnością właśnie dlatego prywatnie jest człowiekiem bardzo szczęśliwym – kilka lat temu ożenił się z dziewczyną, którą poznał na długo przed przenosinami do Manchesteru, a teraz jest ojcem dwójki wspaniałych dzieciaków – córki Moa Annette i syna Liama.
Holender nie wydaje także milionów euro na poprawienie komfortu swojego życia, nie zmienia co chwilę miejsca zamieszkania, nie wymienia samochodów, nie kupuje tego, co popadnie, ale nie jest też typem skąpca.

Kiedyś byliśmy [drużyna Manchesteru United – przyp. red.] w Dubaju. Zostaliśmy umieszczeni w pięciogwiazdkowym hotelu, ale to nie był hotel najwyższej klasy w mieście. Był jeszcze inny, który miał o dwie gwiazdki więcej! Poza niesamowicie wysokim standardem, był zbudowany w kształcie łodzi. Luksus, jaki panował w środku był niewiarygodny. Nikt nie wie, jak bardzo się ucieszyłem, gdy stamtąd wyszedłem. Mam nadzieję, że moi koledzy również nie czuli się tam dobrze. Jeśli zaczynasz myśleć o takim luksusie jak o normalnej rzeczy to znak, że nie przynależysz już do normalnego świata. Taki przepych przyprawia mnie o mdłości.

Jedyny luksus, o którym wspomniał z uśmiechem, to samochód. Za pierwsze odłożone pieniądze postanowił sobie kupić Mercedesa CL 55.

Kiedy przybyłem do Manchesteru, kupiłem sobie Mercedesa CL 55, czyli samochód moich marzeń. Nigdy go nie sprzedam. Będzie stał w moim garażu nawet za 20 lat, żebym mógł przynajmniej na niego patrzeć. Marzeń się nie sprzedaje.

Strzelec wyborny

Obecnie Ruud van Nistelrooy pisze dalej swoją zawodniczą karierę, ale w Realu Madryt. Za żart losu można uznać fakt, że prawdopodobnie przez konflikt z Ronaldo przywdział trykot Królewskich, a później sam musiał przywitać Portugalczyka na Santiago Bernabeu. Czas pokaże, czy oboje wydorośleli i będą potrafili ze sobą współpracować. W pierwszym sezonie u Galaktycznych Holender sprawdził się świetnie, ale dobrą passę przerwała mu kontuzja. Teraz powraca i musi udowodnić, że kolejny raz zasługuje na kredyt zaufania. Tymczasem jednak rozdział w Manchesterze United został już napisany. Niestety bez happy endu i bez glorii chwały, która względem historii mu się należała.

Manchester United to wielka firma. Nikt nie potrafi sobie wyobrazić, jak wielki jest ten klub. Ja czuję się częścią tego wszystkiego.

Częścią, która sumą 150 bramek wpisała się trwale na karty historii tak niesamowitego klubu. To na pewno wyczyn, dzięki któremu van Nistelrooy powinien cieszyć się szacunkiem kibiców przez długie, długie lata, niezależnie od tego, jak wyglądało jego pożegnanie z Anglią. Rinus Michels powiedział kiedyś, że Van the Man zostanie taką gwiazdą, jaką był Marco van Basten. Proroctwo było bardzo odważne, ale może faktycznie się sprawdziło.

Przewiń na górę strony