Nie przegap
Strona główna / Piłka nożna, jasna cholera!

Piłka nożna, jasna cholera!

Piłka nożna, jasna cholera!
Znów polski kibic smutny i przybity. Ponownie nasi piłkarze, mówiąc łagodnie, dali ciała. Po raz wtóry swoistą galerię symboli narodowego wstydu uzupełniają hasła: Levadia Tallin, Irlandia Północna (I’m sorry, J. Evans!) i Słowenia, które na stałe zagoszczą w towarzystwie Valerengi Oslo czy Kolumbii. Lecz, mimo wszystko, dla ogromnej rzeszy polskich kibiców wciąż futboliści są na topie. Nasuwa się jedno zasadnicze pytanie. Przeciw jakim kelnerom muszą jeszcze polec kopacze Co jeszcze muszą osiągnąć przedstawiciele innych dyscyplin, aby w końcu zacząć zauważać tych najlepszych przedstawicieli naszego sportu? Kto w końcu strąci piłkarzy z ich pieprzonej grzędy?

Piłka nożna – sport najbardziej rozpowszechniony na świecie. Gra się w nią wszędzie, nieważna jest szerokość lub długość geograficzna, wysokość nad poziomem morza, kolor skóry czy ustrój polityczny. W futbolówkę kopie się powszechnie, gdyż do tej rozrywki wystarczą cztery słupki (kamienie, plecaki etc.) i rzeczona piłka.

Nic dziwnego, że zarówno w mediach, jak i podczas dysput na tematy sportowe to właśnie futbol jest najczęściej poruszanym wątkiem. Oczywiście, mamy tu przykład zjawiska, które jest naturalne i nie ma sensu (a ja takiego zamiaru!) go krytykować ani tym bardziej zwalczać.

Polska wyjątkiem nie jest. Wystarczy wyjrzeć za okno na najbliższe boisko, by przekonać się o prawdziwości tej tezy. Sam przynajmniej raz na tydzień (na wakacjach niemal codziennie) trochę kopię. Popularność tej dyscypliny łączy się oczywiście z zainteresowaniem piłką nożną w wydaniu profesjonalnym. Najwięcej widzów na trybunach i przed telewizorami gromadzą mecze Ekstraklasy, dystansując choćby siatkarską PlusLigę. Podobnie rzecz ma się z reprezentacją narodową.

To piłkarze są pupilkami i idolami większości kibiców w naszym kraju. To Borucem, Smolarkiem czy Błaszczykowskim chcą być młodzi chłopcy ustalając na podwórku składy. Wszyscy jednak wiemy, iż polska piłka stoi na poziomie Wisły (sic!) na Żuławach. Zatem, gdzie tu logika? Dlaczego najbardziej uwielbiani i forowani są ci, o których poza naszymi granicami mało kto cokolwiek słyszał?

– Ale dlaczego rozmawiamy o piłkarzach? Pomówmy o siatkarzach. Oni po 26 latach doszli do półfinału mistrzostw Europy i grają naprawdę wyśmienicie, a nie to, co ci „profesjonaliści”.
– No wiem, ale piłka nożna to nasz sport narodowy.

Jest to fragment rozmowy pomiędzy mną a kolegą dzień po sromotnej klęsce na Bałkanach. Nie rozumiem podejścia do sprawy w ten sposób. Moim skromnym zdaniem w świecie sportowej popularności (tak, jak w gospodarce) powinny działać zasady wolnorynkowe. Oczywiście jestem zdecydowanym przeciwnikiem jakichkolwiek chorągiewek czy to w sporcie, czy to w polityce; chodzi tutaj o coś zupełnie innego. Zamiast ciągle narzekać, starajmy się ujrzeć wydarzenia, które mogą napawać nas dumą. Olejmy blamaż w Mariborze, a cieszmy się ze wspaniałego marszu naszych siatkarzy po (jak się potem okaże*) złoto w myśl zasady „Always look on the bright side of life” – śpiewanej m. in. przez fanów Feyenoordu Rotterdam.

Uważam, iż dziś siatkarze (a wcześniej lekkoatleci czy szczypiorniści) zasługują na bycie na przysłowiowym topie przez okres dłuższy niż kilka dni. Oni jakoś potrafili odnosić ogromne sukcesy bez wsparcia, jakie dostają od zawsze piłkarze.

Nawiasem mówiąc ciekawi mnie zjawisko sportu narodowego jako takiego. Wiadomo, iż praktycznie wszędzie dominującą pozycję zajmuje football, o czym traktował drugi akapit, więc powtarzać się sensu nie ma. Jednak, jeśli uważnie się przyjrzeć znajdziemy kilka rodzynków w jednolitym cieście zwanym kulą ziemską. W Japonii żyje się sumo, w Islandii liczą się dwie rzeczy: rybołówstwo i piłka ręczna, Kanadyjczycy dadzą się pokroić za hokej na lodzie, natomiast Amerykanie… No cóż, kultura sportu w tym kraju to temat na zupełnie inną okazję.

Jeszcze przed igrzyskami w Pekinie gdzieś w Internecie przeczytałem wpis, który brzmiał mniej więcej tak:

„Spotkałem niedawno jednego z naszych wioślarskich mistrzów świata w pociągu w przedziale z drugiej klasy. Podczas rozmowy zapytałem, jak to jest, iż wybitni sportowcy muszą jeździć na zgrupowania takimi, a nie innymi środkami lokomocji. Odpowiedział wprost: My jesteśmy mistrzami świata w wioślarstwie, nie piłce nożnej”.

Zainteresowanie się czymś innym niż nakazuje tradycja jest ważne, gdyż popularność wśród kibiców przenosi się również m. in. na pomoc sponsorską w danej dyscyplinie sportu. Chciałbym, aby następcom Leszka Blanika za rozbieg nie służył korytarz prowadzący na niewielka halę, aby naśladowcy Anity Włodarczyk nie rzucali młotem pod poznańskim mostem, a kontynuatorzy sukcesów złotej czwórki podwójnej nie dojeżdżali na zgrupowania w warunkach nieadekwatnych do ich poziomu. Oczywiście pieniądze, które idą na polską piłkę warto drastycznie ograniczyć także z powodu kradzieży przejadania przez najróżniejszych złodziei działaczy zdecydowanie za dużej ich części.

Teoria przedstawiona, weźmy się do pracy. Kto jest w stanie zepchnąć naszych ukochanych futbolistów z piedestału i pozostać tam wystarczająco długo? Przez parę lat każdej zimy udawało się to Adamowi Małyszowi. Tej persony nie trzeba nikomu przedstawiać. W ciągu trzech lat wygrywał niemal wszystko gdzie i jak chciał. Po okresie postu wrócił we wspaniałym stylu, ale już bez rozgłosu porównywalnego z komentarzami sprzed połowy dekady. Adam jest wielki i takim już pozostanie, ale na dłuższą metę sportu numer 1 ze skoków narciarskich nie uczyni. Po pierwsze, dyscyplina, której nie da się uprawiać na co dzień przez przede wszystkim całkowitych amatorów, nie ma szans promocji.

Po wtóre, najlepsi skoczkowie wywodzą się z Austrii, Niemiec, Szwajcarii, Finlandii oraz Norwegii i szczerze mówiąc poza nami tylko w tych państwach istnieje zainteresowanie Pucharem Świata czy Turniejem Czterech Skoczni. Poza tym, z całym szacunkiem dla naszego mistrza, niedługo jego sukcesów zabraknie, a na horyzoncie nie widać godnego następcy. Oznacza to zatem spadek oglądalności transmisji o solidne kilkadziesiąt procent.

Najbardziej udana impreza sportowa w naszym wykonaniu w ostatnich miesiącach? Mistrzostwa Świata w lekkiej atletyce. Osiem medali i wyprzedzenie w klasyfikacji medalowej Francuzów i Australijczyków mówi samo za siebie. Sukces ogromny, a dyscyplina znana i uprawiana na wszystkich kontynentach. Może to Majewski i spółka zawładną naszymi narodowymi sportowymi sympatiami? Też nie. Chłopcy po lekcjach szkole nie będą namiętnie rzucać młotem czy skakać o tyczce z oczywistych przyczyn, natomiast system rozgrywek królowej sportu jest dla szerszej publiczności bardzo niekorzystny. Wydaje się, że lekka atletyki sportu pomimo obecnego rozkwitu w naszym kraju nie ma szans na konkurencję z najmocniej dobijającymi się na sam czubek piramidy sportami drużynowymi.

Kibic piłkarski wybrał się na Okęcie, by powitać polskich siatkarzy wracających z Turcji. Niestety nie mógł się przyłączyć do śpiewu wraz z tłumem, gdyż w jego repertuarze mieściło się tylko „Polacy nic się nie stało”

Naturalną koleją rzeczy jest dominacja zmagań teamów nad rywalizacją jednostek. Ludzkość zapewniła ku temu doskonałe warunki poprzez, m. in. tworzenie i nieustanne udoskonalanie niemałych rzesz rozgrywek ligowych i pucharowych. Exemplum: Manchester United** walczy obecnie na czterech sporo różniących się od siebie frontach (liga i tercet pucharów), mając za sobą rywalizacje o Tarczę Wspólnoty czy Klubowe MŚ. Mamy więc różnorodność, która definicji jest przeciwieństwem największego wroga widowiska – monotonii. Do tego dochodzi cała masa innych elementów, jak transfery, zmiany, powoływania do kadry, grzanie ławki czy gra w rezerwach.

Niedawno zakończyła się jedna z największych imprez sportowych w historii Polski – Eurobasket. Medialny rozgłos, niezła gra naszych na początku (w tym nieoczekiwane zwycięstwo nad Litwą) zbudowało oglądalność, jednak po odpadnięciu z turnieju, trybuny poczęły świecić pustkami. Nie ma się w sumie czemu dziwić, bo wobec braku lepszych występów reprezentacji przez dłuższy czas trudno spodziewać się jakiegoś większego zainteresowania występami obcokrajowców.

Potrzebne są więc sukcesy. Duże i niejednorazowe. Pozostają nam szczypiorniści, siatkarze i siatkarki, czyli przedstawiciele sportów drużynowych popularnych w dużej ilości państw. Jeszcze w tygodniu po zwycięstwie ci drudzy byli na topie w mediach i dyskusjach – złoto do czegoś zobowiązuje nie tylko zdobywców, ale także sympatyków. A jak sytuacja wygląda teraz? Cisza niemal idealna. Znów najważniejsze jest żenujące widowisko pt. „Wybór tymczasowego trenera piłkarskiej reprezentacji”. Abstrahując od faktu, iż Stefan Majewski dostaje pensję w zamian za brak poważniejszych obowiązków i jakiejkolwiek odpowiedzialności za wyniki, można spokojnie stwierdzić, że o siatkarzach powoli się zapomina.

Podobnie sprawa się miała po historycznych medalach piłkarzy ręcznych. Mam świadomość tego, że rozgrywki w futbolu trwają w najlepsze, a siatkarska PlusLiga jest w fazie przygotowawczej i teoretycznie nie ma o czym mówić. Wyobraźmy sobie sytuację odwrotną o π radianów. To Leo Beenhakker ze swoimi podopiecznymi (nie wspomnę o żadnych medalach, bo w fantastykę bawić się nie zamierzam) awansuje do mistrzostw świata w RPA po dramatycznym meczu w Pradze, gdzie pokonujemy faworyzowanych Czechów. Cytując mojego nauczyciela od wychowania fizycznego: „Widzicie Panowie /i Panie/, jaka jest sytuacja”. Na terenie całego kraju długotrwałe święto, nieprzerwane nawet przez porażkę w kontrolnym meczu towarzyskim z niżej notowaną drużyną. Dysproporcja jest, ale wszyscy wiemy, że sprawiedliwości na tym świecie doszukać się nie da.

Rozpoczynające się dziś, i to w dodatku w naszym kraju, mistrzostwa Europy w siatkówce kobiet wzbudzają zainteresowanie, ale bez przesady. (…) Do 2000, do pierwszego meczu naszych zawodniczek może sprzedadzą się wszystkie bilety, ale i tak dla prawdziwych kibiców liczy się mecz z piłkarzami Czech, a potem Słowacji, bo a nóż widelec.

Nie rozumiem celu wprowadzania tak bezsensownych podziałów. Dlaczego sympatyk dyscypliny X, ma być gorszy niż ktoś interesujący się sportem Y czy Z. Piszę ogólnikowo, bo nie jest ważnym, czy rozpatrujemy opisywany przeze mnie przypadek, czy jakikolwiek inny. Nie szata zdobi człowieka, ergo nie „wyznawana” dyscyplina świadczy o kibicu. Liczy się zaangażowanie, wiedza etc., o czym doskonale wiemy. Tworzenie granic pomiędzy grupami fanów do niczego dobrego nie prowadzi. Można oczywiście odnieść wrażenie, że takowe chciałem zapoczątkować, lecz nie o to w tym wszystkim chodzi. Jestem zwolennikiem modelu kibica uniwersalnego, czyli takiego, który ma pojęcie o wszystkim po trochę i równym szacunkiem darzy wszystkich zasługujących nań przedstawicieli w tym wypadku polskiego sportu.

Niezaprzeczalna pozycja nr 1 piłki nożnej w Polsce jest i długo będzie niezagrożoną. Żaden inny sport nie tylko w naszym kraju nie jest w stanie zaskarbić sobie takiej popularności jak właśnie futbol. Miejmy nadzieję, iż na dominacji piłki kopanej nie będą cierpieć inne dyscypliny. Zachęcam więc czytelników monotematycznych do otwarcia się na inne dziedziny sportu, a tych zaangażowanych w różnych dyscyplinach do podtrzymywania swoich tendencji również w towarzystwie stricte-piłkarzy. Tymczasem przypominam – trzymajmy kciuki za piłkarską reprezentację, która już 10 października będzie walczyć o honor z ekipą Czech.

*Początek prac nad tekstem miał miejsce dzień po klęsce słoweńskiej i siatkarskim awansie do półfinału ME, które to wydarzenia były jednocześnie bodźcem do napisania paru słów na temat. Z różnych powodów tworzenie tej pracy trwało ok. 2 tygodnie, dlatego niech nie dziwą informacje z różnych okresów września i października, pomimo rozpoczęcia „rozważań” w czwartek siedemnastego.
**Nawet w tym artykule musiała się pojawić wstawka o Czerwonych Diabłach. ;)

Autor: Krzysztof Wójtowicz

Przewiń na górę strony