Nie przegap
Strona główna / Offtopic / Targ niewolników

Targ niewolników

Benio.jpg
Ernesto Manuel Gonzalez pochodził z przedsiębiorczej rodziny. Jego przodkowie nieprzerwanie handlowali wszelkimi towarami od momentu gdy stopa białego człowieka stanęła po raz pierwszy na plażach Nowego Świata. Jego pradziad Hernan, wierny kompan Francisco Pizarro, nieźle się dorobił na świecidełkach Inków. Hernan miał wnuka Davida – ten to dopiero miał żyłkę do handlu.

Dostrzegł ogromny potencjał w transatlantyckim handlu „Czarnym Hebanem”, dzięki czemu dorobił się własnej plantacji kawy. I pomyśleć, że David zaczynał od sprowadzania do Europy ziemniaków… Po prostu od zera do bohatera. Syn Davida, Raul, był koneserem tubylczych piękności – jego trzecia, ostatnia żona miała na imię Chica i przyprawiła go o zawał podczas amorów. Ich jedyny syn Tchibo odziedziczył kawowe imperium a hiszpańską część rodziny posłał w zapomnienie. Do lat pięćdziesiątych XX stulecia, kiedy dał znać o sobie kolejny potomek – Diego. On z kolei dorobił się na dostarczaniu europejskiej broni z czasów drugiej wojny światowej rewolucjonistom Fidela Castro.

Jego bratanek Manuel był ojcem Ernesto. W tak obrotnej rodzinie uznawano go za nieudacznika – sprzedawał tylko używane samochody, na których w czasie kryzysu argentyńskiego ledwo wychodził na plus. Niemniej jednak Ernesto szanował ojca – w końcu to on go spłodził, wychował, a co najważniejsze, nauczyć jak spieniężyć nawet rozsypujące się auto z czterystoma tysiącami na liczniku. Jednak o wiele więcej zawdzięczał swojemu starszemu kuzynowi Gabrielowi, baronowi narkotykowemu rezydującemu na co dzień w Kolumbii – to właśnie on zainwestował w Ernesto, który prędko stał się krezusem futbolowego imperium ciągnącego się od Ziemi Ognistej po Tijuanę.

Ernesto, dla klientów anglojęzycznych Ernie, od małego miał dwie pasje: futbol i handel. Pół dzieciństwa spędzał w warsztacie ojca „reanimując trupy”, drugą połówkę stanowiły mecze ukochanego Boca oraz gra z kolegami na boisku. O ile nie posiadał talentu piłkarskiego, żyłkę do interesów miał w genach. A może nauczyła go tego ciężka praca u boku ojca? Sam często zadawał sobie to pytanie i w końcu doszedł do wniosku że odpowiedź leży pewnie gdzieś po środku.

U Gonzalezów rodzina zawsze była na pierwszym miejscu. Dlatego po śmierci poczciwego Manuela wdową i jej jedynym nastoletnim synem zajął się Gabriel mający wysoką pozycję w rodzinnej hierarchii mimo tego, że wcale nie zaliczał się do starszyzny. Odkrył on, że chłopak potrafi więcej niż tylko reperować i wciskać innym samochody. Pewnego dnia oglądali w telewizji stojący na mizernym poziomie mecz ligi kolumbijskiej. Ernesto dokonawszy pewnej obserwacji zwrócił się do starszego kuzyna:

Gabi, patrz no na tego chłopaka z czternastką na plecach. Kisi się niemiłosiernie na tym lewym skrzydle. Lewonożny i szybki. Tyle to on z Giggsa ma, drybluje średnio i dośrodkowania nie ma, ale w tej lewej nodze to ma kurcze sprężynę. Lubi do środka schodzić i ustawia się nieźle. On na szpicy grać powinien! Co? Że niby za niski na snajpera?! Wystarczy, że reszta drużyny będzie słać prostopadłe podania w szesnastkę, to on już sobie z obrońcami poradzi. Na koniec sezonu będzie miał jakieś 20 bramek i uratuje tych brudasów przed spadkiem.

Gabriel był kimś, jednak Ernesto nie przypuszczał nawet, że kuzyn posiada aż taką władzę. Dlatego wielkie było jego zdziwienie, kiedy chłopak z czternastką zaczął grać na szpicy. Bramek w sezonie ostatecznie strzelił 29, został królem strzelców i zapewnił swojej drużynie bezpieczną lokatę w środku tabeli. Jeszcze większe było zdziwienie Gabriela, który postanowił pomóc swojemu kuzynowi. Dzięki niemu chłopak wyrobił licencję uprawniającą do zostania agentem piłkarskim, nauczył się języka angielskiego oraz otrzymał od swojego opiekuna sporą sumkę wypranych pieniędzy pozwalającą na założenie agencji, która balansując na granicy międzynarodowych przepisów kusiła rodziców biednych latynoskich talencików, by za przysłowiowe kokosy zaprzedawali diabłu dusze, a przede wszystkim nogi swoich dzieci. W ten oto sposób historia zatoczyła koło – Ernesto podobnie, jak jego przodek David, stał się handlarzem niewolników, najpotężniejszym w całej Ameryce Łacińskiej, a może nawet na świecie.


W Europie zbliżało się lato, zaczynał się sezon ogórkowy, w Buenos Aires wreszcie temperatury były znośne i dało się zarobić na talencikach. Ernesto kochał czerwiec. Gładko ogolony, ubrany w elegancki garnitur w niczym nie przypominał utytłanego smarem chłopaka, którym był jeszcze kilkanaście lat temu. Siedział w swoim gabinecie, który mieścił się na ostatnim piętrze wieżowca znajdującego się w prężnie rozwijającej się handlowej dzielnicy stolicy Argentyny. Na ścianie przeciwległej do biurka znajdował się ogromny ekran, na którym w zależności od sytuacji wyświetlał statystyki i akcje piłkarzy, które miały zachęcać gości do dokonania transakcji. Nazywał to miejsce żartobliwie „targiem niewolników”. W interkomie zabrzęczało.

– Szefie, przyszedł pan Benitez – rozległ się miły głos sekretarki.
– Niech wejdzie – odpowiedział prezes.
Drzwi się otworzyły i do gabinetu wszedł Rafael Benitez ubrany w elegancki garnitur. Ernesto nie darzył gościa sympatią, ale nigdy nie dał tego po sobie poznać. W końcu klient nasz pan.
– Witaj Rafa! Jak Ci się podoba w Buenos? – uścisnął dłoń gościa i wskazał wygodny fotel naprzeciwko ekranu.
– Trochę śmierdzi od zatoki, ale to nie problem, bo z Mersey trąci podobnie.
– Niestety na to wpływu nie mam, ale może uda mi się zadowolić cię w inny sposób. Który z moich łakomych kąsków tym razem cię sprowadza? Rodrigo czy Abiarri?
– Rodrigo. Przejrzałem twoją ofertę i wysłałem skautów. Myślę, że ten Brazylijczyk to rasowy playmaker, kolejny element układanki.
– Taa, weź jeszcze pod uwagę że ma dopiero 18 lat, ciągle będzie się rozwijał. A nigdzie nie rozwinie się lepiej niż w Anglii. Pochodzi z biednej rodziny i dzięki temu jest skromny. W klubie go podkarmili i wysłali na siłownię. Ma świetne warunki fizyczne i poradzi sobie u was. To, co pokazał na w tamtym roku na Copa America robi wrażenie. Bez problemu wytrzyma 40 meczów w sezonie – uwielbiał te frazesy niczym z broszury reklamowej Michaela Owena. Na ekranie Rodrigo dwoił się i troił. Strzelał, asystował i odbierał, co było poparte statystykami – To wychowanek Gremio, solidna marka, nie boi się pojedynków jeden na jeden, zamiast bawić się w przesadne dryblingi cholernie celnie podaje. A i huknąć z dystansu umie, z resztą widziałeś tego gola przeciwko młodzieżówce Nigerii? – Rafa kiwnął głową oglądając na ekranie powtórki okna z trzydziestu metrów – bramkarz był bez szans.
– A ta jego ostatnia kontuzja? – zapytał Benitez
– Daj spokój Rafa, takiego kopniaka nie wytrzymałyby nawet kości Gattuso. Musiali mu poskładać tą łydkę, ale wrócił pod koniec sezonu i jak na fakt, że miał przerwę, to sprawował się nadzwyczaj solidnie, sam widziałeś. Z resztą dostarczyliśmy ci dokumentację medyczną – dodał z uśmiechem Ernesto. Dokumentacja była wykonana na podstawie badań najlepszego specjalisty w Ameryce Południowej, co wcale nie oznaczało że nie mógł on się pomylić. Było to nawet bardzo prawdopodobne, jednak trenerowi Liverpoolu nawet taka myśl przez głowę nie przeszła.
– Dobra, ile za niego chcesz? – rzucił niecierpliwy Rafa
– Pożyczę ci go na trzy sezony, powiedzmy 7 milionów za sezon.
– Chyba zwariowałeś Ernie! Kolejny Joorabjakośtam się z ciebie zrobił. FA ma wprowadzić od przyszłego sezonu zakaz gry zawodników będących prywatną własnością na terenie Anglii – Benitez niemalże krzyknął.
– Spokojnie, przecież dostarczam zawodników w ten sposób do ponad dwudziestu klubów na Wyspach, w tym do 12 w Premier League. Ich zdanie też się liczy. To tylko takie straszenie – handlarz powiedział ze stoickim spokojem.
– Mimo wszystko chce mieć tego gracza na własność. Kupno 50% karty zawodnika też nie wchodzi w grę – Rafa był stanowczy jak nigdy
– Proszę bardzo, 30 milionów.
– Za osiemnastolatka? Zwariowałeś!
– Florentino wywindował ceny podczas kryzysu a kryzys, mój drogi, już się skończył – Gonzalez puścił oko. Był oazą spokoju.
– Mogę dać ci 20 baniek, ani jednej więcej.
– Dzwonili wczoraj do mnie z Bayernu i też dawali 20. Odłożyłem słuchawkę. – uwielbiał ten trik marketingowy.
– Dobra, dam ci 23 – rzucił Hiszpan.
– 25 i to jest moje ostanie słowo. Tyle zapłacisz dziś, albo dwa razy więcej zapłacą jutro ci wariaci z City. Ugadujemy się i dzwonie do nich żeby odwołać spotkanie – Ernesto mówił prawdę, z tym że oczywiście nie wspomniał, że menadżer the Citizens przyjedzie pozyskać nie Pisario a meksykańskiego obrońcę Fernandesa.
– Zgoda – Benitezowi ciężko było ukryć ulgę w głosie. Znów połechtał swoje ego, gdyż właśnie taką cenę zamierzał utargować.
– No to myślę, że teraz bez problemu ugadacie się z chłopakiem co do kontraktu, a i testy medycznie przejdzie bez problemów. Wieczorem przefaksujemy wam niezbędne dokumenty.

Obaj panowie wymienili kilka wymuszonych zdań na temat przewidywać na przyszły sezon i uścisnęli sobie dłonie.

Ernesto został sam w swoim królestwie. Usiadł w fotelu, wyłożył nogi na stół i parsknął śmiechem. „No to kupiłeś buraku świeżo polakierowaną Corsę z zaszpachlowanymi nadkolami i kręconym licznikiem. Rok pojeździ i znów zacznie się sypać…” pomyślał.

Autor: Dominik Wyka

Przewiń na górę strony