Nie przegap
Strona główna / Inny punkt widzenia / „Bierzcie i jedzcie…”

„Bierzcie i jedzcie…”

Bierzcie i jedzcie...
Sezon 2008/2009 już za nami i choć ostateczne ligowe i pucharowe rozstrzygnięcia przyniosły fanom sporą dawkę emocji , poziom adrenaliny wcale nie spadł z dnia na dzień. W wielu krajach trwa rywalizacja nie mniej zacięta niż ta boiskowa. Tysiące kibiców od rana do późnych godzin nocnych oczekuje na zwycięstwa mierzone nie w golach a w milionach funtów czy euro. Od pierwszych dni czerwca rozpędu nabiera bowiem transferowa karuzela, która od kilku czy wręcz kilkunastu lat jest niezwykle gorącym okresem( jakby nie dość nam było letnich upałów).

W tym roku mercato (jak nazywają ten okres Włosi) jest wyjątkowo interesujące z jednego powodu – oto wraca madrycki Zbawiciel „Królewskich”, sypiący srebrnikami na lewo i prawo, złotousty Florentino Perez. Niektórzy kibice, którzy wręcz żywią się przeprowadzkami piłkarzy (z racji przeszłości i swego rodzaju polityki klubowej bodaj najwięcej rekrutuje się spośród fanów Realu Madryt) są wniebowzięci. Teraz mogą przed swoimi komputerami doznać czegoś co przewrotnie porównałem w tytule do słów, które miały paść podczas ostatniej wieczerzy.

Wyobraźcie sobie prezesa Realu, który rozdaje kolejne gwiazdy na konferencjach prasowych i do zgłodniałych fanów mówi „Bierzcie i jedzcie…”. Jeśli nawet jest to profanacja, moim zdaniem dobrze obrazuje ona samo zjawisko wielkich transferów z ostatnich lat. Największe europejskie kluby dostarczają co roku przedsezonowej pożywki, która stała się czymś nieodzownym – euforia dotyczy wszystkich zainteresowanych. Od prezesów i właścicieli, przez kibiców, na piłkarzach kończąc. Okienka transferowe mają jeszcze coś wspólnego z futbolem, czy to już tylko biznes?

Najmniej wątpliwości budzi postawa prezesów oraz właścicieli klubów piłkarskich – dla nich sukces sportowy jest praktycznie niewyobrażalny bez corocznych zakupów, tak jak wielki sukces finansowy jest niemożliwy bez sukcesów sportowych. Jak łatwo zauważyć koło się zamyka. To od zasobów ich portfeli zależy w dużej mierze to czy dany piłkarz zmieni barwy klubowe. To oni często mają decydujący głos w sprawie wzmocnienia drużyny. Nie można się jednak oprzeć wrażeniu, że ich postawa i bogactwo ma dwa oblicza. Pierwsze, pozytywne to korzystanie z ogromnego, niemal nieograniczonego budżetu. Drugie, negatywne… to korzystanie z ogromnego, niemal nieograniczonego budżetu.

Przykładem irracjonalnego korzystania z pokaźnych środków finansowych jest tu osławiony już transfer Pepe do Realu za 30 mln euro, ale także różne bardziej lub mniej spektakularne transfery niezbyt spektakularnych piłkarzy dokonywane przez Massimo Morattiego – właściciela Interu Mediolan. Trudno powiedzieć, kiedy to się zaczęło – prawdopodobnie jest to konsekwencja windowania cen za najzdolniejszych futbolistów i wykorzystywanie naiwności przy sprzedaży tych gorszych.

Nie mnie oceniać czy moralne jest wydawanie kilkudziesięciu milionów euro na jednego człowieka. Na świecie marnowane są o wiele większe pieniądze na mniej szczytne cele. Jednakże dysproporcje między bogatymi a biednymi klubami stają się wobec obecnych cen coraz wyraźniejsze. Ludzie tacy jak wspomniany już Perez, specjalizujący się w skupowaniu najważniejszych graczy United i sukcesywnym ignorowaniu dziur (niemal ozonowych) w defensywie oraz arabscy szejkowie zbijający fortunę na sprzedaży ropy naftowej sprawili, że mimo wszechobecnego światowego kryzysu gospodarczego wyceny poszczególnych graczy stoją na niebotycznie wysokim poziomie. Jeżeli nie dysponujesz sporym budżetem nie możesz wyłożyć, bagatela, 20 mln funtów za Glena Johnsona z Portsmouth, który już jako znany i doświadczony grajek kosztował włodarzy 'Pompeys’ 1/5 tej sumy .

Swoją rolę w nakręcaniu opinii publicznej odgrywają dziennikarze (wielu w dzieciństwie lubowało się chyba w lekturach fantasy i science-fiction). Od pierwszych dni czerwca w mediach (zwłaszcza w prasie i portalach internetowych) przewija się prawdziwy huragan nazwisk. Międzynarodowa ferajna tworzy swe „perełki” bezustannie – nikt nie może zweryfikować ich pracy. Sensacje przeczytane na angielskim czy włoskim serwisie natychmiastowo są tłumaczone na odpowiedni język i bezkrytycznie publikowane na całym świecie. Nawet najbardziej renomowane tytuły splamiły się już oznajmianiem transferów, do których doszło chyba jedynie w umyśle pismaków. Poniekąd można te poczynania zrozumieć – lato to sezon ogórkowy. Trudno, żeby od czerwca do początków sierpnia żurnaliści zajmowali się nudnymi jak flaki z olejem sparingami czy też przedstawiali do znudzenia swoje prognozy na kolejny sezon.

Jednakże ostatnimi czasy proceder „wciskania” klubom każdego znanego czy nawet nieznanego (zazwyczaj piszę się wówczas o nowym „Ronaldinho” ,”Zidanie” itp.) piłkarza urósł do groteskowych rozmiarów. Według doniesień prasowych sam Manchester już dziś ma na oku około 10 piłkarzy jednocześnie. Wśród nich takich jak Torres, Sisi, Silva, Costa, Love czy nawet Beckham! Nie oszukujmy się – każdy da się złapać w pułapkę tych rewelacji. Któż z nas nie spędził kilku godzin na przeglądaniu podobnych tekstów, z których bardzo wiele to zwykłe buble. Z reguły dopiero oświadczenie klubu dla poważnej agencji prasowej bądź na oficjalnej witrynie internetowej daje gwarancję, że nie mamy do czynienia z kaczką dziennikarską.

Karuzela transferowa nie byłaby tak efektowna i korzystna gdyby nie element często pomijany w analizach. Kibice. Częstokroć to oni są widownią, która śledzi ten show (lub raczej szał) i bije brawo po każdym kolejnym gwiazdorskim kontrakcie nie martwiąc się o resztę. To na nich największe wrażenie robią kwoty i nazwiska. Nieustanne wpajanie „galaktycznych” wizji doprowadziło wielu fanów do przekonania, że wielomilionowe transfery gwarantują sukces. Każdy nowy piłkarz to ich łup, ich duma, ich nadzieja. Prezesi i właściciele jednym przelewem mogą zetrzeć wszystkie koszmary minionego sezonu czy nawet kilku. Tak dzieje się w Realu Madryt , tak było w Barcelonie i wielu innych teamach.

Fani żywią się doniesieniami i sfinalizowanymi transakcjami, przekrzykując się na forach kogo oni by „wzięli”. Dotyczy to wszystkich – od rozhisteryzowanych 11-latków do poważnych i obiektywnych kibiców z długim stażem. Spijają obietnice kolejnych 'uczt’ transferowych z ust bogaczy, którzy kupili ich klub często po to tylko by na nim zarobić lub by się nim pobawić. Biznes stał się motorem napędowym futbolu gdy brakuje osiągnięć czysto sportowych. Wielka siatka managerów, agentów, pośredników bankowych, firm marketingowych byłaby moim zdaniem zbędna, gdyby nie ogromna liczba transferów. Dzieje się to na wszystkich poziomach profesjonalnego futbolu. Wystarczy spojrzeć na nasze polskie podwórko, gdzie testuje się kolonie anonimowych, nawet dla ekspertów, zagranicznych graczy, sprowadzanych z wielką pompą i oddawanych po cichu, za bezcen.

Na końcu jest towar, czyli piłkarze. Oczarowani wizją blichtru, sławy i olbrzymich pieniędzy są w stanie opuścić ukochany klub, który ich wychował. Częstokroć dla śmiertelnego rywala. Wydaje się nieraz, że nie mają oni nic do powiedzenia a przecież to od nich zaczynają się plotki. Coraz więcej jest kopaczy nieszczęśliwych w swym klubie. Grają oni za mało bądź za dużo i nie podoba im się klimat danego kraju. Barwy klubowe tracą na znaczeniu z każdym kolejnym sensacyjnym transferem. Motywem przewodnim jest w tym wypadku mamona i niejeden gracz zapomina chyba o tym, że w futbolu liczą się też inne wartości, idee i sukcesy mierzone w tytułach a nie banknotach.

Można w związku z epidemią głośnych transferów psioczyć, wieszczyć koniec świata piłkarskiego jaki znaliśmy etc. Można narzekać , że pieniądze zawładnęły sportem. Wszystko na nic, nie ma przesłanek wskazujących na to by zjawiska te uległy zmianie. Wręcz przeciwnie! Pozostaje mieć tylko nadzieje, że ludzie odpowiedzialni za prowadzenie wielkich klubów nie zapomną o odrobinie zdrowego rozsądku. Mimo wszystko transfery są niezbędne w świecie futbolu. Dobrze zaplanowane mogą znakomicie uzupełnić skład i dać nową jakość klubowi. I właśnie takich rozsądnych, racjonalnych pod względem ceny transferów powinno być najwięcej. Póki co są jeszcze piłkarze wierni swoim macierzystym drużynom i dziennikarze opierający się na faktach niewyssanych z palca. Futbol to sport i jak każdy przechodzi różnego rodzaju ewolucje. Nie można osiągnąć rozwoju poziomu piłkarskiego bez stałego rozwoju biznesowej otoczki. Miejmy nadzieje, że ludzie, którzy go współtworzą – w tym my, kibice, nie zamienią radości z gry na radość z nowych nazwisk na koszulkach.

Przewiń na górę strony