16 maja mieliśmy wątpliwą przyjemność oglądać mecz Manchester United – Arsenal Londyn. Spotkanie obfitujące w niesamowite zwroty akcji zakończyło się wynikiem odzwierciedlającym jego poziom (0:0, przyp. Szymcio). Nie to jednak jest najważniejsze. Nie chodzi mi nawet o fetę po zakończeniu meczu. Otóż ta batalia była ostatnią, jaką mogliśmy oglądać w wykonaniu Czerwonych Diabłów w ligowym sezonie 2008/2009 (któż by się przejmował meczem o pietruchę z Hull?!). Czekają nas zatem standardowe dwa miesiące posuchy, pustki którą trudno zapełnić. Co możemy robić w tym czasie? Są różne możliwości, a każda jest oczywiście gorsza od poprzedniej.
Kibice piłkarscy podczas wakacji przeżywają prawdziwe katusze. OK, jeśli odbywają się Mistrzostwa Świata lub Europy to da się przeżyć. Przez pierwszą część letnich ferii oglądamy je, a przez drugą przeżywamy. Teraz możemy się fascynować jedynie Pucharem Konfederacji. Oczywiście, można pooglądać naszych ulubieńców, m.in. Fernando Torresa i paru innych grajków, ale to nie to samo, co zorganizowana z wielką pompą impreza, którą pasjonuje się cały świat.
Zwykłe sobotnie, tudzież niedzielne popołudnie w moim wykonaniu wygląda następująco: Wstaję rano, ok. godziny 11.00, odbywam klasyczne czynności na temat których nie warto się rozwodzić, zasiadam przed ekranem komputera i czytam rozmaite wieści o nadchodzącym meczu. Po dowiedzeniu się, kto ma kontuzję, komu złamał się grzebień (będzie mi tego brakowało) i jakie są składy, przesiadam się z fotela komputerowego na krzesło telewizyjne. No, chyba że mecz nie jest transmitowany na Canal + Sport – wówczas z powodu niebagatelnej prędkości łącza internetowego jestem zmuszony przeżywać emocje na www.livescore.com. Jednak zakładając, iż ukochana stacja pokazuje mecz Diabłów, to uzbrojony w dwa piloty, półlitrową butelkę jakiegoś napoju i zapas nowych wyzwisk które można rzucać w stronę arbitrów chłonę widowisko. I zależnie od wyniku, albo płaczę albo skaczę z radości po domu. A później w spokoju przeżywam resztę dnia, opowiadając każdemu kto chce mnie wysłuchać (a takich znam niewielu) jaki był dzisiaj wynik, i dlaczego tak lubię piłkę nożną, która jest dla mnie całym życiem. Sielanka.
A teraz, wyobraźmy sobie co też dzieje się w niedzielę, dajmy na to, lipcową. Pobudka o 12.00, próba doprowadzenia się do porządku po wczorajszej imprezie, maniakalne szukanie złotówki i pięćdziesięciu groszy na zbawiennego Sprite’a… A następnie spowiedź przed trybunałem domowym z tego, co też czyniłem wczorajszego wieczora i dlaczego mam podarte spodnie, a w ich kieszeni znajduje się coś, co bardzo przypomina element damskiego zestawu ubraniowego, którego zwykle nie wystawia się na pokaz. Hm. I co dalej? Nuda, monotonia, marazm. Co w TV? Och, przygody doktor Zosi, albo kretyńska komedia na tefauenie. Z przygnębieniem wyłączam teleodbiornik i ruszam na poszukiwanie wrażeń gdzie indziej. Ale czy spacer z psem, spotkanie z równie udręczonym przyjacielem, albo poszukiwanie z aparatem fotograficznym w dłoni chętnego do pozowania łabędzia jest w stanie wynagrodzić 2 godziny emocji przeżywanych wraz z ukochaną drużyną? Na pewno nie.
Kto przyjdzie, kto odejdzie, kto opalał się pod lampami na Old Trafford. No, tak. Czytanie podobnych bzdur wymyślonych przez, jak zwykle doskonale poinformowanych, żurnalistów z The Sun albo innej szanowanej gazety, tym razem rodzimej – Faktu, wchodzi z upływem wakacji nam w krew. I nikt już się nie przejmuje plotką, jakoby Manchester oferował za Radosława Kałużnego 50 milionów funtów, bo w United brakuje klasowego środkowego pomocnika. Wpadamy w takie otępienie, że żadna informacja nie robi na nas wrażenia, a nawet te najbardziej sensacyjne, przyjmujemy z anielskim spokojem. Nagłe olśnienie przychodzi podczas tzw. bumu. „Ribery w United!” – krzyczą gazety. O, matko z córką! Co za radość, euforia i ogólna ekstaza. Wszyscy fani MU się ściskają, niektórzy wyznają sobie miłość, tylko ci bardziej opanowani zastanawiają się nad przydatnością francuskiego skrzydłowego w drużynie z Teatru Marzeń i dochodząc do wniosku, że to bardzo dobra wiadomość tych krewkich doprowadzają do jeszcze większej wesołości.
Tyle, że Ribery, Young, Benzema, Valencia czy ktokolwiek inny nie przechodzi do United codziennie. Dlatego, te dwa miesiące są dla nas katuszami, które naprawdę trudno znieść. Ja rozumiem, piłkarze też ludzi, ale czy nie mogliby oni odpoczywać nieco krócej? Np. 3 tygodnie? Tyle czasu w zupełności wystarczą większości osób do pełnego zregenerowania sił, nawet po 10. miesiącach noszenia cementu w Irlandii.
Dobra, takim tuzom jak Rooneyowi, Ibrahimovicowi, Kace, Fabregasowi, Messiemu i im podobnym można dać trochę więcej urlopu. Poświęćmy się – miesiąc. Ale czy w tym czasie, nie można zorganizować czegoś w stylu „Pucharu Rezerwowych”? Drugie szeregi z najsilniejszych ekip potykałyby się ze sobą w elegancko zorganizowanym turnieju. My, United wystawilibyśmy m.in. Naniego, Andersona (gdyby nie miał kontuzji…), Kuszczaka i resztę. Ależ to by była zabawa! I morale siedzących na ławie by wzrosło (w FIFIE to działa!) i zespół stałby się jeszcze większym monolitem. Ale, oczywiście, jaśnie wielmożny pan Platini w życiu nie zgodzi się na podobny pomysł. Jedyne pocieszenie płynie z tego, iż w drugiej części ulubionego okresu wszystkich uczniów obejrzymy Audi Cup.
Wysiliłem szare komórki i opracowałem misterne 3 podpunkty, do jakich każdy szanujący się fan futbolu winien się zastosować. Są to pomysły wyjątkowo innowacyjne, takie, na które nikt inny by nie wpadł. Nie bez kozery poświęciłem wymyślaniu ich aż 8 minut swojego życia. Proszę się z nimi zapoznać, wydrukować, powiesić na lodówce i stosować.
Cóż możemy robić, aby nie umrzeć z nudów?
1. Czytać doniesienia prasowe o domniemanych transferach przeprowadzanych przez sir Alexa Fergusona, co ostatecznie doprowadzi nas do zaburzeń psychoruchowych.
2. Oglądać powtórki najciekawszych meczów z minionego sezonu lig francuskiej, hiszpańskiej włoskiej i angielskiej na Canal + Sport, co spowoduje spotęgowanie tęsknoty za oglądaniem spotkań na żywo.
3. Zebrać chętną do zabawy ekipę i ruszyć na zieloną trawkę by spróbować podawać tak jak Scholes i czarować jak Ro… jak Nani, oraz nie załamywać się po kolejnych nieudanych próbach.
Dobra, nie są to alternatywy rewelacyjne, ale co możemy na to poradzić? Siąść i płakać najłatwiej, ale to nie rozwiąże sprawy. Ja osobiście będę się starał oglądać najciekawsze powtórki i w miarę możliwości organizować „mecze” między znajomymi. Jakoś przecież te, ledwo rozpoczęte wakacje, przeżyć trzeba.
Ligo angielska… Kocham Cię, tęsknię za Tobą i czekam niecierpliwie na Twój powrót. Wracaj szybko!