Ostatnio zaintrygowało mnie coś, co pozwoliło mi tutaj skrobnąć parę słów. Mianowicie, tekst niejakiego Pawła Burzały, który poruszył temat bardzo rozbuchanego już przez wszystkich finału Ligi Mistrzów, ale poniekąd zdradził się również ze swoim „kibicowaniem”. Mianowicie my, szarzy śmiertelnicy, najzwyczajniej w świecie zdzieramy gardła dla naszego klubu (w większości dla United), traktujemy to jako coś normalnego. Ale Paweł ujawniając swoje marzenia we wczorajszym tekście powiedział, że uwielbia na równi dwa kluby, które właśnie do wspomnianego finału w Rzymie dotarły – Manchester United (nasz, ukochany) oraz FC Barcelonę, naszego przeciwnika.
Pojawiły się głosy różne. Niektórzy chcieli Pawła zlinczować („nie jesteś prawdziwym kibicem i zapewne nie wiesz, co ten termin oznacza” , „jak śmiesz kibicować dwóm różnym zespołom? Sezonowiec!” lub coś w tych klimatach), inni, między innymi ja, starali się go zrozumieć. Dziwne, bo dziwne, ale starałem się zrozumieć jak on może, a my w większości nie. Przecież United to jedna pasja, jeden klub, nasz ukochany, za którego życie oddamy! Ferguson jest Bogiem. Koniec, kropka. Wygramy wszystko i żyjemy dla United! Co nas obchodzą inne kluby…
Temat jest poniekąd bardzo trudny i nie wiem, czy stosownym było podjęcie go przeze mnie akurat – mam nadzieję, że jednak tak. Dużą rolę w całej kwestii grają stereotypy. Oto typowy stereotyp PRAWDZIWEGO kibica (nie, nie chcę rozwodzić się nad kwestami płci pięknej w tym sporcie, było to omawiane na Redlogu, o ile pamiętam już trzy razy, więc nawet nie próbujcie tego ze sobą w jakikolwiek sposób łączyć ;)).
Pracujący chłop, najlepiej w wieku studenckim, który w wolnym czasie kibicuje swojej drużynie, chodzi z kolegami do pubów na piwo opijać zwycięstwo swojej drużyny albo – jeżeli nie ma innych możliwości – kibicuje przed telewizorem, z browarem w lewej ręce i z pilotem w prawej, mając ustawione ‘volume’ przynajmniej na 30. Już na 50 przy strzeleniu bramki. Stosowne, by kibicował swemu klubowi przynajmniej 12 lat. Ewentualnie 10. Mniej się nie godzi, wtedy nie jest się prawdziwym kibicem, tylko zwykłym sezonowcem, który próbuje udawać prawdziwego i nawiązywać z NAMI równorzędną dyskusję. Nie jest godny i niech sobie to zapamięta…
Dalej – kibicuje JEDNEMU zespołowi. Jak komuś jeszcze to, oczywiście, rutynowo mieszamy z błotem.
Następnie – jego zespół uratował mu w jakimś wypadku życie. Np. byliśmy przy Old Trafford, przylecieli terroryści, postrzelili nas, odlecieli, jakiś sławny piłkarz całe zdarzenie zauważył i zawiózł nas do szpitala. Oczywiście przeżyliśmy, po paru miesiącach pobytu w szpitalu, bez szwanku, nowonarodzeni. Taka przygoda jest konieczna, inaczej jesteśmy tylko zwykłymi, marzącymi o spotkaniu z wielkimi osobistościami kmiotami, próbującymi udawać PRAWDZIWYCH kibiców. No dobra, może niekoniecznie taka, wystarczy, że przejedzie nas sam Paul Scholes, wtedy możemy być już szczęśliwi. Bądź na odwrót – to my uratowaliśmy życie którejś z ważnych osobistości United, zapisując się, chcąc nie chcąc, na kartach historii tego klubu.
Jeździ regularnie na mecze swojej ekipy, niezależnie od tego, czy dzieli go od stadionu kilometrów pięć czy pięć tysięcy.
To taki opis idealnego fanatyka piłki nożnej (zrobiony pod Manchester oczywiście). No dobra, może odrobinkę przesadzam. Ale tylko odrobinkę. Nie bez przyczyny dzieci mające lat 10-12 rejestrują się na różnorakich serwisach informacyjnych dotyczących naszego klubu z podpisem, że kibicują Manchesterowi od 1994 roku. A urodzili się w 1996. Oczywiście na tym również polega anonimowość Internetu, ich święte prawo. Ale niech chociaż dyskutują na poziomie, który chcą prezentować. To między innymi my, spławiając ich dążymy do wytworzenia takiej paranoi. Dzieciaki nie chcą dawać kolejnych argumentów, swoją drogą również innym dzieciakom, mówiąc coś w stylu: „jesteś za młody, nie chce mi się z Tobą rozmawiać, wróć jak dorośniesz”.
Wróćmy jednak do tematu głównego. Mianowicie – czy naprawdę nie przystoi PRAWDZIWEMU kibicowi łamać wyżej wymienionych stereotypów? Przecież to one są wrogami, w moim przekonaniu, dzisiejszego świata, ograniczają nas i nasze myślenie. Ten strach przed wyśmianiem przypomina swego rodzaju paranoje. Czyż nie? Tak więc – dlaczego ktoś nie może kibicować dwóm zespołom na raz? Jeżeli oczywiście nie koliduje to z ogólnie przyjętymi normami (Real i Barcelona, Manchester i Liverpool – te zespoły zawsze będą ze sobą walczyć, kibicować jednocześnie jednemu i drugiemu to jednak jest przesada), nie kibicujemy dwóm od dawna walczącym rywalom na śmierć i życie, tylko niezwiązanym bezpośrednio klubom – dlaczego nie?
Dobrze, większość z nas – przyznaję, ze mną na czele – nie rozumie tego, jak można czuć miłość i wzruszającą dumę rozpierającą nasze serce po jakimś spotkaniu naszej ulubionej ekipy podwójnie. Ale czy to oznacza, że takie coś jest niemożliwe? Jeżeli kolesiowi z tym dobrze i się z tym nie kryje – co nam do tego? Umie tak robić, niech robi. Skoro wytrwał już w tym tyle lat, a nie jest to postanowienie na tzw. „krótką metę”, co stoi na przeszkodzie, by nie trwać w tym dalej?
Finał Ligi Mistrzów 27 maja w Rzymie pomiędzy dwiema ukochanymi ekipami. Brak zdecydowania w takim wypadku może z pewnością utrudnić życie. Jeżeli kocha się na równi dwie światowej klasy ekipy trudno jest w decydującym momencie wybrać tę jedną, jedyną. Dochodzimy do punktu wyjścia – w takim razie, jeżeli symp… kocham dwie ekipy, które stoją naprzeciwko siebie w walce o najcenniejsze na świecie trofeum piłkarskie, nie potrafię się zdecydować, której oddać swe kibicowskie serce… to w takim razie czym różnię się od tzw. „neutrala”? Od zwykłego kibica piłki nożnej jako całości, śledzącego te rozgrywki bez większych emocji i czekającego po prostu, aż coś go zauroczy w samej grze? Gdzie ten, jakże dobrze znany nam, ciężki oddech, przyśpieszona akcja serca, gdy piłka zmierza w stronę naszej bramki w tak arcyważnym spotkaniu? Gdy myśli wybiegają już daleko poza samą grę, w stronę samej celebracji trofeum – kto się będzie cieszył? Byle moja ekipa! Ale co, jak tak się nie stanie? Jak będę przez cały następny miesiąc chodził wściekły i cholernie rozgoryczony na cały świat? Boimy się tego, ale jednocześnie właśnie ten dreszczyk emocji, ta adrenalina i w końcu te upragnione dążenie do końca, do sukcesu sprawia, że nie ustajemy. Że kibicujemy dalej. Ale co, gdy jest nam praktycznie obojętne kto owo trofeum wygra, bo i tak będziemy się z którąś z drużyn cieszyć? To wszystko znika.
Osobiście takiego czegoś nigdy nie przeżyłem i nawet boję się przeżyć.
Ale znowu – jak ktoś umie, co nam do tego? Nie musimy się na niego rzucać z pretensjami i ze złośliwymi prośbami o sprawdzenie terminu „kibic” w słowniku. Bo sami dajemy dowód na to, że nie wiemy o nim za wiele. Łammy te głupie, niepisane przepisy PRAWDZIWEGO kibica, łammy je i dyskutujmy na poziomie, o ściśle sprecyzowanym sportowym wydarzeniu, a nie o być albo nie być. Bo swoją drogą, do czego nas to zaprowadzi?
W moim przekonaniu, jedynie moim, osobistym – ten, kto terminem „kibic” nazywać siebie nie może to osobnik:
a) ściśle zapatrzony w grę jednego zawodnika będącego na topie, śledzący jeno jego ruchy, mający głęboko gdzieś całą drużynę i innych graczy; inni są po to, by tylko podawać naszemu „koffasiowi”,
b) który zmienia kluby jak rękawiczki, średnio raz na dwa miesiące, bo teraz jeden jest na topie, a za chwilę inny,
c) niezdecydowany i nic nie wiedzący o piłce nożnej bachor, obrażający wszystko i wszystkich, leczący swoje kompleksy na innych ludziach poznanych w Internecie,
d) pouczający wszystkich – kim prawdziwy kibic być może, a kim nie, kto może się nim nazywać, a kto nie, wszechwiedzący mądrala, który jest idealny.
To chyba dosyć oczywiste warianty. Ale nie, nie znajdzie się tam miejsce dla kogoś, kto kocha dwa teamy. Być może to niezrozumiałe dla nas, być może trudne do pojęcia, że można uwielbiać tak samo dwa zespoły wykraczając poza sferę sympatyzowania z nimi. Być może „ludź” takowy dużo traci w takim wypadku. Ale jeżeli śledzi poczynania swojego zespołu i po prostu jest przywiązany do ich barw – czemu by nie?
Mówi się, że miłość, by okazać się tą jedyną i prawdziwą musi przejść wiele trudnych prób. Sam Paweł w jednym z komentarzy wspomniał, że te są pewnie dopiero przed nim, gdyż niczego podobnego nie zaznał. Gdy nie przetrwa, można pokusić się o jakiekolwiek „napinki”, złośliwe podsumowania czy inne różnorakie tezy potwierdzające przeciętność i stereotypy. Ale na razie tego wszystkiego robić nie możemy. Nie mamy ku temu stosownych argumentów. Jeszcze raz powtórzę: to, że my czegoś nie umiemy i tego nie rozumiemy, nie znaczy, że jest to niewykonalne i niepojęte dla innych ludzi. To, że ktoś łamie stereotypy typowego kibica, nie znaczy, że tym kibicem nie jest.
Autor tekstu : hadaszyszek