Nie przegap
Strona główna / Manchester United / Jak Jean-Claude van Damme, jak w czasach The Treble!

Jak Jean-Claude van Damme, jak w czasach The Treble!

Jak Jean-Claude van Damme, jak w czasach The Treble!
Aston Villa, Tottenham, Wigan Athletic – to pierwsze drużyny, które przyszły mi na myśl, jeśli chodzi o mecze nazywane dreszczowcami. Na początku mecz wygląda nieźle, potem nagle wszystko się sypie, gdy przeciwnicy zdobywają niespodziewanie prowadzenie. Potem jest jeszcze gorzej, ale United zawsze się podnoszą z kolan i stają do walki – odradzają się i wygrywają. Niczym Jean-Claude van Damme, który zawsze na początku dostaje od bossa baty, by za chwilę zrobić groźną minę i rozłożyć go efektownymi kopnięciami.

W takich właśnie meczach – dramatycznych, zaciętych, nieprzewidywalnych – rodzą się prawdziwe piłkarskie gwiazdy. Pojawiają się, gdy drużyna ich najbardziej potrzebuje i odmieniają losy spotkania. Legenda Ole Gunnara Solskjaera nie byłaby tym samym, gdyby nie magiczne kopnięcie piłki podczas finału Ligi Mistrzów w 1999 roku. Wystarczyło jedno dostawienie nogi, najbardziej instynktowne i najbardziej szczęśliwe z możliwych, a Norweg urósł w oczach kibiców do miana jednej z największych legend.

To samo zrobił Federico Macheda, który jednym niesamowitym strzałem w 93 minucie spotkania przerwał kryzys Manchesteru United, wyprowadzając ich na prowadzenie, po tym jak kilkanaście minut wcześniej Cristiano Ronaldo uchronił Diabły od porażki z Aston Villą. W kolejnym meczu nowy super-rezerwowy po raz kolejny zapewnił United zwycięstwo, tym razem w meczu z Sunderlandem. Być może w nieco mniej dramatycznych okolicznościach, ale te dwa spotkania wystarczyły, by wiele osób zobaczyło w nim wartościowego zawodnika pierwszej drużyny. A jednocześnie młody Włoch pokazał kolegom i kibicom, co znaczy walka do ostatniego tchu i jak można w absolutnie beznadziejnej sytuacji postawić wszystko na jedną kartę i wygrać.

W meczu z Tottenhamem swoją gwiazdę ponownie rozpalił Carlos Tevez. Gdy po 45 minutach Spurs wygrywali niespodziewanie z United 2:0, mimo lepszej gry Czerwonych Diabłów, na boisku zamiast Naniego pojawił się właśnie Argentyńczyk. Chociaż nie ustrzelił żadnego z pięciu goli, został bohaterem spotkania, wyprowadzając drużynę na właściwe tory. Tę samą gwiazdę rozpalił ponownie wczoraj, prowadząc drużynę do zwycięstwa nad Wigan Athletic w spotkaniu, które w kontekście wcześniejszego zapewnienia sobie mistrzostwa miało ogromne znaczenie. Tym samym zasłużył sobie, by kibice United (na obcym stadionie!) zaśpiewali gromkie „Fergie! Sign him up!”, doskonale słyszalne na całym stadionie.

United wielokrotnie udowodniło, że uwielbia utrudniać sobie zadanie, a kibicom dostarczać dodatkowego dreszczyku emocji. Uwielbiają wprawić w osłupienie, by potem rzutem na taśmę wygrać i pozbawić krytyków złudzeń. Oraz wywołać euforię wśród własnych sympatyków.

Mógłbym długo mówić o tym, że umiejętność odwrócenia losów spotkania cechuje najlepszych zawodników i najlepsze zespoły. Pewnie w swoich wywodach wiele bym się nie pomylił, a pod wpływem impulsu mógłbym przejść z wyników sportowych do osób, które przeżyły katastrofę w Monachium, a potem poprowadziły United do pierwszego Pucharu Europy w historii klubu. Ale to temat na oddzielny tekst (może ktoś się pokusi o jego napisanie?).

Chciałbym natomiast zwrócić uwagę na pewną analogię do roku 1999 i zdobycia magicznego The Treble. Wtedy mój ulubiony komentator podczas mojego ulubionego meczu (konkurs – kto zgadnie o kim i o czym mówię dostanie w nagrodę… mogę postawić Colę w Championsie na finale 27 maja) powiedział po bramce dla gości coś w stylu: United, jak to miało już wielokrotnie miejsce w tym sezonie, postanowili utrudnić sobie życie. Warto przypomnieć chociażby wszystkie pojedynki w Lidze Mistrzów (Juventus, Inter, czy Bayern w końcu) oraz spotkanie z Arsenalem w Pucharze Anglii. Wtedy też ciśnienie nam skakało, by pod koniec meczu zapewnić nam euforyczną radość.

W tym roku mamy sytuację podobną. United dwukrotnie ratowali zwycięstwo z Tottenhamem oraz po razie z Aston Villą i Wigan. I pewnie zrobili to jeszcze parę razy, ale w tym momencie niestety nie przypomnę sobie podobnych sytuacji. Gdy wydawało się, że mistrzowski tytuł jest nasz, utrudniliśmy sobie wycieczkę po puchar dwiema niespodziewanymi i przykrymi porażkami. Jednak z każdego pojedynku wychodziliśmy zwycięsko (pomijając ten przykry mecz z Evertonem) i teraz dumnie kroczymy po 18 mistrzostwo Anglii i czwarty puchar Ligi Mistrzów.

Przed dwoma finałowymi spotkaniami Ligi Mistrzów w karierze, Fergie dużo mówił o symbolice. W tym roku mamy 100-lecie urodzin Matta Busby’ego, 10-lecie The Treble oraz spore podobieństwo do magicznego sezonu sprzed dekady. Moi drodzy, nie może się nie udać! Choć znając życie Diabełki znowu zrobią dowcip i podłożą się Barcie na początku spotkania, by potem Tevez strzelił w 92 minucie zwycięską bramkę.

Przewiń na górę strony