Nie przegap
Strona główna / Miniblog / Who is the special one? Wciąż nie wiemy

Who is the special one? Wciąż nie wiemy

sir Alex Ferguson i Jose Mourinho
Who is the special one? – dopytują komentatorzy w całej Europie. Jose Mourinho, samozwańczy bóg futbolu, czy piłkarski arystokrata sir Alex Ferguson. Jednoznacznej odpowiedzi nadal nie znamy. Bezbramkowe widowisko przybliża do awansu raczej Inter Mediolan.

O tym, że spotkania Manchesteru z Interem będą gorące wiedzieliśmy już w dniu losowania par 1/8 finału Champions League. I rzeczywiście. Atmosferę wielkiego meczu – podkreślał to sam Jose Mourinho – dało się wyczuć w powietrzu. Wiadome było też, że w obu spotkaniach raczej padnie niewiele (jeśli w ogóle) bramek.

We wtorkowej arcypotyczce na San Siro pozornie wszystko przebiegało zgodnie ze scenariuszem. Nikogo chyba by nie zdziwiło, gdyby po 80-kilku minutach gry na remis 0:0 któryś z piłkarzy Interu strzeliłby biodrem, kolanem, albo nawet ręką. Drobnostka. Nie takie akcje już widzieliśmy. Ale po kolei.

Przez pierwsze 30 minut San Siro było areną walki dwóch aktorów. Dwóch mistrzów swojego fachu. Cristiano Ronaldo kontra Julio Cesar. Portugalski geniusz wersus zwinny jak kot Brazylijczyk. Ostrzał trwał. Ronaldo próbował z gry, próbował i z rzutów wolnych – za każdym razem górą był Julio Cesar. Manchester długo realizował taktykę „byle jak, byle daleko od od bramki”. Im dłużej piłkarze Fergusona przebywali dalej bramki van der Saara i sklecanej na prędce linii obrony tym lepiej.

W drugiej połowie do głosu doszedł Inter. Jose Mourinho jak mało kto potrafi motywować swoich piłkarzy nie przed spotkaniem, ale w trakcie przerw meczowych. Pamiętacie mecz Chelsea – Fulham? Londyńczycy do przerwy przegrywali 1:0, by po zmyciu głowy przez Portugalczyka wygrać 5:1 w drugiej części meczu.
Jakich metod używa The Special One – nie wiem, wiem za to, że są niesamowicie skuteczne. Wystarczy spojrzeć na werwę z jaką grali zawodnicy z Mediolanu na początku drugiej połowy.

Granie na remis znudziło się jednak zarówno Mourinho, jak i Fergusonowi. Ten pierwszy wprowadził na plac gry Cruza i Balotelliego. Szkocki menadżer Czerwonych Diabłów ograniczył się zaś do wypuszczenia jednego (ale doskonałego), Wayne’a Rooneya. Efektów niestety nie widzieliśmy, być może snajperzy marzą o błyszeniu w Teatrze Marzeń. Za dwa tygodnie będą mieli ku temu świetną okazję.

Przewiń na górę strony