Nie przegap
Strona główna / Miniblog / Monachium 1958 – wypowiedzi kibiców

Monachium 1958 – wypowiedzi kibiców

Kibice Manchesteru United, w w tej chwili w większości redaktorzy naszego serwisu, także zabrali głos w sprawie katastrofy w Monachium. Zostali zapytani o znaczenie tej tragedii dla footballu, klubu oraz jego kibiców, a więc także dla nich samych.

Kasia Wirkowska, redaktor bloga redlog.pl

Tragedia w Monachium to bardzo smutny fragment historii – nie tylko futbolowej, ale ogólnosportowej. Bardzo często ludzie pamiętają tylko o nieodżałowanym Duncanie Edwardzie, młodej, wielkiej nadziei Anglików. Jest on zapamiętany zdecydowanie najbardziej trwale spośród wszystkich, którzy tam zginęli – ma swój pomnik, ma witraż w kościele, a jego nazwisko jako pierwsze pojawia się w wątku ofiar tragedii. Nie można jednak zapominać o pozostałych piłkarzach, jasnych gwiazdach Geoffa Benta, Rogera Byrne’a, Eddie’ego Colmana, Marka Jonesa, Billy’ego Whelana, Davida Pegga czy Tommy’ego Taylora. Zacierają się w pamięci pracownicy klubu oraz dziennikarze, którzy zginęli. Skupiamy się na piłkarzach, których większość z nas nie może pamiętać, a jednak odkopujemy to wydarzenie w różnych źródłach.

Żadna inna tragedia nie ma takiej rangi w świecie futbolowym, żadna w ponad pół wieku po dokonaniu się nie jest tak rozpamiętywana. Ważne, że ten klub i ci kibice mają to w sercach jako część „religii”. Moim zdaniem to wspaniałe, że to wydarzenie ma do dziś taką rangę. Pokazuje to, że historia sportu to nie tylko puchary, medale, zwycięstwa, nie tylko wspaniałe chwile i łzy szczęścia. To także łzy smutku 13-latka, który dopiero odkrywa klub, jakim jest Manchester United i ściska go coś w gardle, gdy po raz pierwszy ogląda w Internecie wspominki.

Monachijska tragedia mi samej pozwoliła się odnaleźć w tym wszystkim. Chyba to właśnie wyróżnia Manchester United od innych klubów i mnie do niego przyciągnęło – ta coroczna pamięć kibiców o nieprzebłaganym wyroku, jakiego dokonał wtedy los, poszanowanie historii, w której umiem się „zaczepić” w jakimś konkretnym punkcie. Ja pokochałam historię, pokochałam to wspomnienie, tak przejmująco smutne, ale dzięki upamiętnieniu tak piękne zarazem. Ta pamięć jest dla mnie czymś niesamowitym, czymś ponadczasowym. Teraz trudno mi sobie wyobrazić, że za 49 lat ktoś będzie obchodził rocznicę 100 lat od tego wydarzenia. A jednak nie wątpię, że tak będzie.

Manchester United will rise again.

Manchester United will rise again.

Antoine de Saint-Exupery napisał kiedyś, że „Nie możemy kochać domu, który nie ma swego oblicza i w którym kroki pozbawione są sensu”. Myślę, że można to odnieść do tego wydarzenia, dzięki któremu „Take me home, United Road” nabiera dużo wyraźniejszej i poważniejszej wymowy, bo ten „dom” ma swoje oblicze właśnie dzięki temu tragicznemu wydarzeniu. Dzięki temu Manchester United ma zupełnie inny charakter niż reszta klubów na świecie. I może właśnie dlatego, mimo że mieszkamy w odległej Polsce, śledzimy dzieje United już ileś lat, co weekend wpatrując się w mecze nadawane w TV. Bo tu kroki mają sens, a dom ma swoje wielkie, kultywowane oblicze, którego nie zamieniłabym na żadne inne. To jest ponad pół wieku! Pół wieku pamięci pokoleń, niesienia tych nazwisk co roku, tego akurat dnia. Chociaż, oczywiście, oddałabym wszystko, aby tego dnia nigdy nie zaistniał żaden powód do zamyślenia i wspominek.

Ola Paprot, kibic Chelsea FC

Wiele osób, może myśleć, że jako kibic Chelsea przedstawię spojrzenie nieco przynajmniej różniące się od Waszego – nie wiem, czy ze względu na większy obiektywizm, czy raczej na naturalną wrogość i podświadomą niechęć do Waszego zespołu. Otóż błąd.

Jeśli kiedyś usłyszę fana mojej drużyny, wypowiadającego się w stylu „a dobrze wam tak”, to najpierw zapadnę się pod ziemię ze wstydu, potem mu wygarnę, że między innymi przez takich jak on ludzie słysząc, komu kibicuję, z miejsca odpowiadają mi „nie lubię cię”, a następnie wspaniałomyślnie i z własnej kieszeni zrefunduję mu zabieg lobotomii. Tragedia jest tragedią, o zmarłych mówi się dobrze albo wcale i międzyklubowa nienawiść nie ma tu nic do rzeczy. Powiem więcej – skoro kibice City rok temu byli w stanie uszanować Waszą rocznicę, to każdego na to stać, zwłaszcza, że antagonizm między „Wami” i „nami” jest rzeczą i dość świeżą, i wynikającą z, było nie było, głupich pobudek.

Zresztą, choć zapewne to oczywista oczywistość, w tym temacie należy się odciąć od całej rywalizacji i skupić się na innym aspekcie – czysto ludzkim. Mam w sobie dość empatii, żeby umieć wyobrazić sobie, jak wielką tragedią dla kibiców musiała być utrata znacznej części składu, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że sporo zawodników, którzy zginęli, kwalifikowało się jeszcze do etykietki „dzieciak”. Teoretycznie kocha się klub, a nie piłkarzy, w praktyce jednak jak każdy szczeniak, który marzy o kopaniu piłki zawodowo i żyje od weekendu do weekendu dla tych 90 minut, na pytanie o idola w pierwszym odruchu odpowiem John Terry albo Gianfranco Zola. Ciężko mi wyobrazić sobie sytuację, w której trzy czwarte obecnego składu Chelsea jak jeden mąż odchodzi do innych klubów. Trudno mi się w niej postawić i siłą rzeczy muszę zadać sobie pytanie: czy drużyna zbudowana od podstaw, bez tych wszystkich grających legend, byłaby w równym stopniu „moja”, co jest teraz, jeśli wszystkie moje szczęśliwe wspomnienia o klubie są związane z konkretnymi osobami. Jak na przykład błoga radość na twarzy Lamparda, kiedy strzelił zwycięską bramkę Boltonowi w 2005 roku w meczu, który przypieczętował nasze mistrzostwo. Co dopiero mówić o śmierci tych zawodników. Cóż więc mogę rzec poza tym, że współczuję ze szczerego serca każdemu kibicowi United z tamtych czasów?

Ostatnim aspektem, który poruszę jest to, że zwyczajnie szkoda dzieciaków. Jeśli istnieje coś, za co ludzie powinni obecnie (i przy każdej okazji) całować po rękach Wengera, to jest to fakt, że on praktycznie bawi się w świetnego trenera młodzieżowej reprezentacji Anglii i Europy. On jako jeden z nielicznych na tej scenie zdaje się być świadom faktu, że wszędzie na świecie jest młodzież, która ma ogromny potencjał i której wystarczy w odpowiednim momencie dać szansę. Być może robi to kosztem wyników Arsenalu, tym niemniej – wszystkie dzieci Arsene’a Wengera „jeszcze wam pokażą”. I dlatego z czysto piłkarskiego punktu widzenia również szkoda dzieciaków Busby’ego. Oni też by nam jeszcze pokazali.

Paweł Burzała, redaktor bloga redlog.pl

Kwestia Monachium jest dla mnie trochę dziwna. Oczywistym jest, jak dramatyczne było to wydarzenie oraz jak bardzo odcisnęło się na historii klubu. Z drugiej strony, czy mówiąc o tym nie teoretyzuję? Przecież nie było mnie wtedy na świecie, nie przeżywałem tego „tu i teraz”.

Dlatego jeśli już miałbym wyciągnąć z głębi mózgownicy moje najbardziej autentyczne odczucia a propos Monachium, to nie będzie to wielki smutek i poczucie straty. Bo nigdy nie będzie równać się z tym, co czuli kibice, którzy tego dnia dowiedzieli się o tragedii.

Zamiast tego, sięgam do roku 1968. Fakt, że utraciwszy część drużyny sir Matt był w stanie odbudować ją i osiągnąć największy sukces w historii klubu wystawia mu wspaniałe świadectwo. Zresztą nie tylko jemu, ale wszystkim, którzy na ten Puchar pracowali. Piękny przykład ludzkiej determinacji i pracy z nadzieją na dźwignięcie się ze smutku. Brzmi patetycznie? Pewnie tak. Ale do mnie przemawia.

Można też gdybać, co osiągnęłaby drużyna, gdyby do wypadku nie doszło. Gdyby Edwards i reszta drużyny dalej biegali po boiskach. Może byliby jeszcze lepsi niż mistrzowie z 1968? A może ich wielkość to tylko mit? Przecież i tak nigdy nie otrzymamy odpowiedzi. Ważne jest, że Busby stworzył kolejną drużynę, i to na miarę Pucharu Europy.

Michał Pawlicki – czytelnik

Jako, że mnie, jak i pewnie większości z was nie było na świecie w czasie, gdy wydarzyła się tragedia w Monachium, za największą chlubę dla historii klubu uważam zjednoczenie się w smutku i coroczne upamiętnianie zmarłych w tak piękny sposób, jak jest to robione. Właśnie takie symbole odznaczają Manchester United od innych klubów na świecie. Właśnie dlatego kluby takie jak Man United czy Juventus w moich oczach urastają do czegoś więcej niż 11 zawodników biegających za piłką.

10 lat później zwycięstwo w Pucharze Europy to dla mnie rzecz niepojęta. Właśnie dlatego kocham Manchester United, właśnie dlatego ten klub jest cząstką mnie. Mimo, iż nie żyłem w tamtych czasach, dla mnie jako dla kibica Czerwonych Diabłów z Manchesteru, tamte wydarzenia są równie ważne jak trafienia Sheringhama i Solskjaera na Camp Nou i ostateczne wywalczenie The Treble.

Z dumą nazywajmy się 'United’!


Jeśli chcesz, aby Twoja wypowiedź została tutaj opublikowana wyślij ją na naszego redakcyjnego maila: [email protected]


Przewiń na górę strony