Nie przegap
Strona główna / Manchester United / Wór bramek pilnie kupię!

Wór bramek pilnie kupię!

Cristiano Ronaldo
Zasiadłem sobie przedwczoraj, by obejrzeć spotkanie Manchesteru United z Wigan. Ledwie zdążyłem odpalić odpowiedni kanał w programie SopCast, a już było 1:0. Pomyślałem sobie: „Szybko się uwijamy, może uda się jeszcze ze dwie wcisnąć, a przynajmniej jedną, tak dla bezpieczeństwa”. Jak widać, przeliczyłem się. Zamiast spokojnego, pewnego i efektownego zwycięstwa mieliśmy kolejne już w tym sezonie 1:0. Nie chcę ponad miarę narzekać – w końcu to też zwycięstwo i trzy punkty na konto wpadają. Ale czy nie za dużo ostatnimi czasy mamy tych spotkań, gdy nasi ulubieńcy nie potrafią zdobyć więcej, niż jednej bramki?

Co ciekawe, ta strzelecka indolencja dotyka United przede wszystkim w lidze. W innych rozgrywkach dorobek bramkowy nie jest może zachwycający, ale nie jest też najgorzej. Już w roku 2009 byliśmy świadkami zwycięstwa 3:0 nad Southampton w rozgrywkach Pucharu Anglii. W grudniu było 5:3 z Gambą Osaka w Klubowych Mistrzostwach Świata, taki sam wynik przeciwko Blackburn w Carling Cup oraz remis 2:2 z Aalborgiem w Lidze Mistrzów. Natomiast w Premier League ekipa sir Alexa jakoś nie może się przełamać. Jeśli pominąć pojedynek na szczycie z Chelsea, poprzedni mecz, w którym zdobywała więcej niż jedną bramkę miał miejsce… 15 listopada! Od tamtej pory „Czerwone Diabły” nie rozpieszczały nas skutecznością.

Prześledźmy pokrótce ligowe spotkania Manchesteru od połowy listopada, kiedy to solidne baty (czytaj: 5:0) dostał beniaminek, Stoke City. Mamy więc bezbramkowy remis ze świetnie spisującą się w tym sezonie Aston Villą, zwycięstwo 1:0 w derbach, później wygraną w tym samym stosunku z Sunderlandem, 0:0 i podział punktów w spotkaniu z Tottenhamem, następnie minimalne wygrane ze Stoke i Middlesbrough. 11 stycznia trafił nam się rodzynek w postaci trzech goli strzelonych „Niebieskim” z Londynu, a w minioną środę wróciliśmy do normy, pokonując 1:0 Wigan. Jak na bite dwa miesiące ligowych pojedynków, zaskakująca monotonia wyników.

Patrząc na dorobek punktowy United, niewielka liczba zdobywanych bramek wydaje się nie być aż tak znacząca. Drużyna z Old Trafford, o ile wygra zaległe spotkanie, może objąć prowadzenie w tabeli, spychając z pozycji lidera Liverpool. Mimo tego, niepokoi mnie ta niezbyt dobra skuteczność. Nie trzeba chyba nikogo przekonywać, że 1:0 nie jest bezpiecznym wynikiem. Zwłaszcza, gdy gra się przeciwko co najmniej przyzwoitemu rywalowi, a w Premier League innych nie ma. Wystarczy moment nieuwagi, jeden błąd w obronie, nieupilnowany przy stałym fragmencie gry zawodnik, i nieszczęście gotowe. Zamiast trzech oczek jest tylko jedno. Zauważmy, że właśnie takie spotkania na przestrzeni ostatnich kilku sezonów pozbawiały szans na tytuł mistrzowski Arsenal czy Liverpool. Drużyny te traciły do czołówki, ponieważ zbyt wiele razy nie potrafiły przekuć przewagi w polu na większą liczbę bramek.

W tych okolicznościach o całkiem niezłej sytuacji Manchesteru decyduje fakt, że nasi ulubieńcy prezentują w tym sezonie najsolidniejszą defensywę w całej lidzie. Dotychczas stracili raptem 10 goli, podczas gdy inne drużyny plasujące się w czołówce tej klasyfikacji, czyli Chelsea, Liverpool i – uwaga – Fulham (sic!), mają na koncie odpowiednio 12, 13 i 14 puszczonych bramek. United po prostu wykazują się klasycznym „instynktem zabójcy”: nie pozwalają rywalom trafiać, a sami zazwyczaj (nie zawsze, o czym świadczą bezbramkowe remisy) są w stanie wykorzystać jedną okazję, by zadać decydujący cios. Cóż… mówi się, że to właśnie takie zespoły sięgają po trofea. Mnie jednak niespecjalnie taka argumentacja uspokaja. Premier League już nie raz przekonywała o tym, że żadne zwycięstwo nie jest oczywiste. Jeśli drużyna nie ma większej łatwości zdobywania bramek, utrata punktów jest niestety tylko kwestią czasu.

Co ciekawe, mały dorobek strzelecki wcale nie wypływa ze słabej gry w ofensywie. Powiedziałbym, że postawa przednich formacji nie jest jakoś szczególnie gorsza od tego, co oglądaliśmy w ciągu ostatnich dwóch lat. Siła ognia United, przynajmniej ta wynikająca z sytuacji kadrowej, nie zmniejsza się. Styl gry także nie przechodzi rewolucji. Być może brakuje większej ilości wypracowanych „setek” – sytuacji, których gracze tej klasy, co Tevez, Rooney, Berbatow czy Ronaldo nie mogliby marnować na potęgę. Na pewno jednej z przyczyn można dopatrywać się w już nie tak piorunującej dyspozycji ostatniego z wymienionych. Trudno powiedzieć, by Portugalczyk grał „słabo”, bo i tak z dziesięcioma trafieniami na koncie w klasyfikacji strzelców Manchesteru ustępuje tylko Rooneyowi. Nie jest już natomiast tak niesamowicie bramkostrzelny, jak rok temu, gdy, szczególnie właśnie w spotkaniach z ligowymi średniakami, potrafił bez litości dobijać przeciwników.

Niezależnie od tego, czy raptem 33 bramki zdobyte w 20 ligowych meczach to efekt słabszej dyspozycji Ronaldo, lenistwa Berbatova, niekorzystnego układu planet czy zanieczyszczonego powietrza, Ferguson musi popracować ze swoimi podopiecznymi nad tym aspektem ich gry. Jak wspomniałem już wyżej, liga angielska jest zbyt wymagająca, by w nieskończoność puszczać płazem strzelecką niemoc. Być może nadszedł czas, by cała drużyna zaczęła lepiej nastawiać celowniki albo po prostu mniej kombinować, będąc 25 metrów od bramki przeciwnika. Bo skutecznych strzałów z dystansu też chyba nie oglądamy w tym sezonie zbyt wielu. Zamiast liczyć na „brak doświadczenia” Liverpoolu, trzeba poprawić własną dyspozycję i upewnić się, że na każde potknięcie „The Reds” nie przypadnie jedno nasze…

Przewiń na górę strony